O Grzelczyku, wrocławskim opozycjoniście i byłym wojewodzie, jest głośno od soboty. Wtedy "Gazeta Wyborcza" napisała, że zlustrował europosła Marcina Libickiego, by ten stracił pierwsze miejsce na poznańskiej liście PiS do europarlamentu.
Miała to być misterna intryga: Libicki przestaje być "jedynką" w Wielkopolsce, jego miejsce zajmuje Konrad Szymański, zwalniając czołową pozycję we Wrocławiu, którą przejmuje Grzelczyk. Libicki rzeczywiście stracił miejsce na liście. Ale, zdaniem Grzelczyka, zarzutowi brak logiki, bo o tym, że Szymański nie będzie startował z Wrocławia, było wiadomo już w marcu.
Artykuł "GW" był m.in. cytowany przez Monikę Olejnik. W Radiu Zet i TVN 24 dziennikarka twierdziła, że Grzelczyk startuje z drugiego miejsca. To nieprawda. Grzelczyk nie jest kandydatem w wyborach.
Jednak medialne doniesienia źle się dla niego skończyły. We wtorek rano do szefa wrocławskiego IPN prof. Włodzimierza Sulei miał zadzwonić prezes Instytutu Janusz Kurtyka z propozycją nie do odrzucenia, że trzeba zwolnić Grzelczyka. Ten nie chciał stawiać przełożonego w niewygodnej sytuacji i sam złożył podanie o zwolnienie.
– Mogę potwierdzić, że pan Grzelczyk złożył takie podanie. Zostało zaakceptowane i przesłane do Warszawy – mówi "Rz" Suleja. – Związek z nagonką medialną na niego jest oczywisty.