Komitet „Kocham Olsztyn. Pragnę zmian", który jest inicjatorem referendum (tworzą go głównie działacze Ruchu Palikota), złożył wczoraj u komisarza wyborczego 14 tys. podpisów. Teraz trwa ich weryfikacja. By głosowanie się odbyło, potrzeba 13,5 tys. podpisów.
Na miejscowych portalach z ogłoszeniami młodzi olsztyniacy znajdowali wcześniej oferty pracy w komisji referendalnej. Za dzień pracy można zarobić 150 zł.
– Pan, który odebrał telefon, polecił mi przyjść do biura – opowiada „Rz" młoda olsztynianka, która odpowiedziała na ofertę. – Na miejscu dostałam trzy listy i dowiedziałam się, że muszę uzbierać 30 podpisów za odwołaniem prezydenta, żeby dostać się do komisji.
Janusz Niedźwiecki z komitetu „Kocham Olsztyn" i szef Ruchu Palikota w mieście sprawę uważa za zwykłe nieporozumienie. – Połowę pracowników komisji wyborczej mają stanowić osoby wyznaczone przez ratusz, a połowę osoby wyznaczone przez organizatorów referendum – mówi. – Mamy 250 miejsc, więc siłą rzeczy musieliśmy wystawić ogłoszenie, że poszukujemy ludzi do pracy w komisji. Inaczej nie znaleźlibyśmy aż tylu osób w tak krótkim czasie.
Zaprzecza, by wolontariusze zbierający podpisy musieli zebrać ich aż 30, by dostać się do komisji. Jak twierdzi, czasem wystarczyło już siedem.