Viktora Orbána świętowano kilka dni temu w sali balowej hotelu Hilton w Dallas nieomal jak Donalda Trumpa. Był gościem Conservative Political Action Conference (CPAC), dorocznym odbywającym się od pół wieku spotkaniu amerykańskich konserwatystów. Organizatorów nie zawiódł, krytykując lewicowe media, o których mówił, że już wie, co o nim napiszą. A mianowicie: „Orbán europejski rasista i antysemita, koń trojański Putina”.
Wywołało to pełne zrozumienia uśmiechy na twarzach zgromadzonych. Było wśród wielu zwolenników teorii spiskowych i prawicowców o narodowo religijnej proweniencji. To wyznacznik współczesnego amerykańskiego konserwatyzmu. W taką narrację wpisuje się doskonale Viktor Orbán, gromiąc węgierskiego emigranta Żyda i filantropa, Georga Sorosa, który „nie wierzy w nic, co jest dla nas cenne” i którego armie w postaci organizacji pozarządowych czy centrów uniwersyteckich „starają się narzucić swą wolę przeciwnikom, na przykład na Węgrzech”.