Wybory prezydenckie we Francji: To może być koniec V Republiki

Wielu Francuzów już nie odda głosu na Macrona, byle zatrzymać Le Pen – sądzi Emmanuel Rivière, szef instytutu Kantar.

Publikacja: 07.04.2022 21:00

Emmanuel Macron, urzędujący prezydent, proeuropejski

Emmanuel Macron, urzędujący prezydent, proeuropejski

Foto: AFP

Marine Le Pen może wygrać wybory prezydenckie?

Jest to wciąż mało prawdopodobne, ale już nie niemożliwe. Można sobie wyobrazić bardzo wyrównaną walkę przed drugą turą, w której w debacie telewizyjnej Emmanuel Macron robi poważny błąd, a Le Pen się go wystrzega. Skutki tego mogłyby być daleko idące. Od ostatnich wyborów w 2017 r. elektorat negatywny liderki skrajnej prawicy, czyli udział osób, które deklarują, że pod żadnym pozorem na nią nie oddadzą głosu, spadł z 55 do 45 proc., podczas gdy w przypadku Macrona wzrósł z 33 do 43 proc. Taki jest efekt złagodzenia wizerunku, jaki udało się przeprowadzić Le Pen. Ale to też niesie dla niej ryzyko demobilizacji twardego elektoratu. Innym wyzwaniem dla Le Pen są wątpliwości wielu Francuzów, czy jest wystarczająco wiarygodna, aby kierować takim krajem, jak Francja. Szczególnie że czasy są trudne: wojna w Ukrainie i nowy kryzys spowodowany wysokimi cenami energii i surowców.

Od ostatnich wyborów w 2017 r. elektorat negatywny Marine Le Pen spadł z 55 do 45 proc.

Le Pen mówiła w grudniu „Rz”, że „Ukraina należy do rosyjskiej strefy wpływów”. Dziś każdy może zobaczyć w telewizji efekty brutalności Rosjan. Dlaczego to nie wpływa na jej notowania?

W ciągu półtora miesiąca, jakie minęło od wybuchu wojny, notowania Le Pen w pierwszej turze poszybowały z 16 do 23 proc. i wedle naszych sondaży są już bardzo blisko tych Macrona (25 proc.). Jeśli ktoś stracił na pozytywnych wypowiedziach o Putinie, to Éric Zemmour. Wyborcy Le Pen są na to mniej czuli. To często ludzie sceptyczni, wycofani, którzy łatwo wietrzą podstęp, próbę skompromitowania swojej faworytki. W tym zresztą tkwi też problem Le Pen, bo ci, którzy żyją z dala od polityki, mogą w dniu wyborów pozostać też z dala od urn. To nie oznacza, iż popierają działania Putina w Ukrainie.

Sondaże dają Le Pen w drugiej turze 47 a nawet 48,5 proc., podczas gdy w 2017 r. zdobyła 33,9 proc. Na ile to efekt zwodu Macronem?

Macron jest postrzegany przez wielu Francuzów jako przywódca odległy od realiów „zwykłych ludzi”, wręcz nimi pogardzający. Kulminacją tych nastrojów był ruch żółtych kamizelek. Powszechnie uważa się, że prowadzi politykę w interesie nielicznych. Ale jednocześnie jego obraz bardzo poprawił się w czasie pandemii. Szczególnie doceniono ogromne subwencje, jakie uwolnił, aby ratować miejsca pracy. Dziś wskaźnik zaufania do niego sięga 43 proc., najwięcej od 2017 r. To jednak nie wyklucza prawdziwego obrzydzenia, jakie do niego odczuwają wyborcy lewicy. Dla wielu z nich strach przed dojściem do władzy Le Pen nie usprawiedliwia już głosowania na Macrona. To fundamentalna różnica w stosunku do tego, co było pięć lat temu. Rzecz jasna bardzo zwiększa ryzyko wygranej Le Pen.

Czytaj więcej

Jędrzej Bielecki: To Le Pen jest wrogiem, nie Macron

Problem tych wyborów nie sprowadza się tylko do Le Pen. W sondażach zaraz za nią plasują się inni radykalni politycy: Jean-Luc Mélenchon i Éric Zemmour. Notowania kandydatów ugrupowań umiarkowanych, republikanów i socjalistów, całkowicie się załamały. Dlaczego inaczej niż w Niemczech populizm podbija Francję?

Francuzi od lat żywią ogromny zawód, wręcz wściekłość, do klasy politycznej. Uważają, że nie spełnia obietnic. To po części wynika z ustroju politycznego, w którym kluczową rolę odgrywa wybierany w głosowaniu powszechnym prezydent. Francuzi instynktownie oczekują, że będzie mężem opatrznościowym, wprowadzi przełomowe zmiany. A to w globalnym świecie, gdzie wiele decyzji jest podejmowanych na poziomie unijnym, nie jest możliwe. Przez wiele dekad V Republiki mieliśmy podział sceny politycznej na lewicę i prawicę. To wymuszało pewien umiar, bo mógł wygrać tylko ten, kto zdobędzie ponad 50 proc. głosów, a więc centrum. Ale dziś scena polityczna dzieli się już na trzy ośrodki. To ci, którzy jak Le Pen i Zemmour chcą powrotu do przeszłości, stawiają na suwerenność, „odzyskanie kontroli”. Po drugiej stronie jest radykalna lewica, Mélenchon, przeciwnicy liberalnej globalizacji. I wreszcie Macron, który uważa, że Francja musi się zmieniać, bo zmienia się świat, ale też w obecnym układzie może ona odnieść sukces. Znalezienie syntezy między dwoma z tych ośrodków, np. Mélenchonem i Macronem, jest niezbędne dla tych, co chcą zdobyć większość. Ale bardzo trudne. Socjalistom, republikanom to się nie udaje. Nie udało się też François Hollande’owi, który nawet nie zawalczył o drugą kadencję. Mówił na początku kadencji, że jest „przeciwnikiem finansjery” i obniży bezrobocie, ale tego nie spełnił. Jednak i Macron nie zerwał z dotychczasowymi układami politycznymi, jak zapowiadał. Wielu Francuzów uważa więc, że i on nie spełnił obietnic. W Niemczech fundament polityczny, co do którego się wszyscy zgadzają, jest natomiast znacznie szerszy, a odchylenia na lewo, prawo czy w kierunku ekologii – o wiele mniejsze. Widać to po różnorodności koalicji partyjnych, jakie są wykuwane na poziomie landów.

I nie ma takich oczekiwań od państwa, jak we Francji, co musi prowadzić do zawodu…

To państwo opiekuńcze – wciąż nie działa aż tak źle, ale też prawdą jest, że nie ma środków, aby je dogłębnie zreformować.

W razie wygranej – na jakiej większości w Zgromadzeniu Narodowym oprze się Le Pen?

Każdy polityk, który wygrał wybory prezydenckie, rozwiązywał parlament i uzyskiwał tu większość. Tak to zawsze działało w V Republice. Jednak w przypadku Le Pen nie jest wykluczone, że doszłoby do próby budowy „kordonu sanitarnego”, aby takiej większości nie uzyskała. Kluczowa byłaby tu postawa republikanów. Tyle że w takim przypadku nie miałby takiej większości nikt inny. To byłaby zupełnie inna sytuacja niż w 1986 r., gdy socjalistyczny prezydent François Mitterrand był skazany na „kohabitację” z konserwatywną większością, czy w 1997 r., gdy doszło do sytuacji odwrotnej, powołania lewicowego rządu Lionela Jospina za prezydentury Jacques’a Chiraca. Tu należałoby mówić o paraliżu, przełomowym momencie w życiu V Republiki, o ile nie jej końcu jako ustroju, który przestał gwarantować stabilność Francji.

Le Pen zrezygnowała z postulatu wyjścia ze strefy euro, jednak pozostaje politykiem mocno eurosceptycznym. Do jakiego stopnia oddaje to podejście Francuzów do integracji?

Mamy tu do czynienia z dwuznacznością. Większość Francuzów opowiada się za przynależnością do Unii, której obraz znacznie się zresztą w ich oczach poprawił w czasie pandemii. Ale jest też silny zawód Unią, której procedury są niezrozumiałe, nieczytelne. Owszem, wielu Francuzów uważa, że trzeba powiększyć zakres decyzji podejmowanych w Brukseli w takich sprawach, jak emigracja czy zmiany klimatyczne. Ale jednocześnie Unia, która jest postrzegana jako pewne przedłużenie Francji, działa zupełnie inaczej niż system polityczny nad Sekwaną. A to skłania do odrzucenia go.

We Francji żyje proporcjonalnie mniej imigrantów niż w innych krajach zachodnich. A jednak to wciąż przewodni temat wyborów.

Bo to tylko punkt wyjścia do głębszych obaw – o tożsamość narodową. Są one w szczególności napędzane strachem przed islamem. O ile jednak jest to najważniejszy punkt dla wyborców Zemmoura, o tyle już nie Le Pen. Tu prymat bierze obawa przed załamaniem mocy nabywczej pensji.

Na ile sukces Le Pen wpisuje się w szerszą falę populizmu na świecie, której częścią jest brexit, Trump, PiS czy Fidesz?

Z pewnością wszystko to ma głębokie, wspólne korzenie. Ludzie nie rozpoznają świata, w którym dorastali. To efekt globalizacji, ale też upadku religii katolickiej jako punktu odniesienia, rewolucji seksualnej, zmiany tożsamości, stylu życia, przepaści między wielkimi miastami a prowincją. Mówimy więc o strachu egzystencjalnym, na który ludzie szukają prostych rozwiązań. Ale do tego dochodzą i specyficzne dla Francji czynniki, jak obawa przed rozliczeniem wojny w Algierii. Poparcie dla Zemmoura, który jest repatriantem z tego kraju, w znacznym stopniu się tym tłumaczy.

Marine Le Pen, skrajna prawica z silnym akcentem socjalnym

Marine Le Pen, skrajna prawica z silnym akcentem socjalnym

AFP

Jean-Luc Mélenchon, radykalna lewica, przeciwnik NATO

Jean-Luc Mélenchon, radykalna lewica, przeciwnik NATO

AFP

Éric Zemmour, skrajna i rasistowska prawica

Éric Zemmour, skrajna i rasistowska prawica

AFP

Valérie Pécresse, umiarkowana prawica, gaullizm

Valérie Pécresse, umiarkowana prawica, gaullizm

AFP

Yannick Jadot, zawiedziona nadzieja ekologów

Yannick Jadot, zawiedziona nadzieja ekologów

AFP

Marine Le Pen może wygrać wybory prezydenckie?

Jest to wciąż mało prawdopodobne, ale już nie niemożliwe. Można sobie wyobrazić bardzo wyrównaną walkę przed drugą turą, w której w debacie telewizyjnej Emmanuel Macron robi poważny błąd, a Le Pen się go wystrzega. Skutki tego mogłyby być daleko idące. Od ostatnich wyborów w 2017 r. elektorat negatywny liderki skrajnej prawicy, czyli udział osób, które deklarują, że pod żadnym pozorem na nią nie oddadzą głosu, spadł z 55 do 45 proc., podczas gdy w przypadku Macrona wzrósł z 33 do 43 proc. Taki jest efekt złagodzenia wizerunku, jaki udało się przeprowadzić Le Pen. Ale to też niesie dla niej ryzyko demobilizacji twardego elektoratu. Innym wyzwaniem dla Le Pen są wątpliwości wielu Francuzów, czy jest wystarczająco wiarygodna, aby kierować takim krajem, jak Francja. Szczególnie że czasy są trudne: wojna w Ukrainie i nowy kryzys spowodowany wysokimi cenami energii i surowców.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Rośnie fala przemocy wobec polityków. „To przypomina najciemniejszą erę Niemiec”
Polityka
Wielka Brytania skręca w lewo. Czarne chmury nad konserwatystami
Polityka
Morderstwa, pobicia, otrucia, zastraszanie. Rosja atakuje swoich wrogów za granicą
Polityka
Boris Johnson chciał zagłosować w wyborach. Nie mógł przez wprowadzoną przez siebie zmianę
Polityka
Tajna kolacja Scholza i Macrona. Przywódcy Francji i Niemiec przygotowują się na wizytę Xi
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił