Osobowy pociąg wyruszył z Belgradu do Mitrovicy leżącej w północnej części Kosowa. Stanął 10 kilometrów przed kosowską granicą, gdyż Albańczycy zakazali mu wjazdu, a samo przejście graniczne obsadzili oddziałami specjalnymi policji.
Zatrzymaniu pociągu towarzyszyły manifestacje: Albańczyków w stolicy Prisztinie przeciw Serbii i Serbów w Mitrovicy przeciw Kosowu. Ale gdy pociąg zawrócił w stronę Belgradu, manifestanci rozeszli się.
Zdenerwowanie w Kosowie wywołał wygląd wagonów: pomalowane były w kolorach serbskiej flagi, w 21 językach (nawet po chińsku) napisano na nich: „Kosowo jest Serbią", a w środku udekorowane były kopiami ikon uznawanych za święte przez Serbską Cerkiew Prawosławną. Albańczycy twierdzili, że pociągiem jechali też serbscy urzędnicy, w tym tacy, którzy mają zakaz wjazdu do Kosowa, na przykład szef serbskiego Urzędu ds. Kosowa i Metohii Marko Djurić. Wznowione połączenie miało umożliwić podróż ze stolicy Serbii do głównego miasta kosowskiego regionu zamieszkanego w większości przez Serbów.
Na przejście graniczne w wiosce Jarinje prezydent Kosowa Hashim Thaci wysłał ROSU – rodzaj oddziałów antyterrorystycznych podległych kosowskiej policji. 17 wozami pancernymi zablokowały one tory i całe przejście. „Jego slogany są sprzeczne z konstytucją Kosowa" – napisał Thaci na Twitterze o pociągu i decyzji jego zatrzymania.
– Pociąg nie jest zagrożeniem, tak jak zagrożeniem nie jest czekolada, a nawet „djuvec" (potrawa z cielęciny uznawana za narodowe danie serbskie – red.) – mówił z kolei zdenerwowany premier Serbii Aleksandar Vučić.