To był gest raczej niezwykły. Na trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi we Francji kanclerz przyjęła kandydata Republikanów François Fillona tak, jakby chciała wskazać, kto powinien być przyszłym partnerem Niemiec w Pałacu Elizejskim. Francuz rozmawiał też z wpływowym ministrem finansów Wolfgangiem Schaeublem i minister obrony Ursulą von der Leyen. Na początku stycznia o podobne spotkanie ubiegał się były minister gospodarki u François Hollande'a i nadzieja lewicy w wyborach prezydenckich Emmanuel Macron. Musiał obejść się smakiem.
– Fillon tak jak Merkel należy do Europejskiej Partii Ludowej. Dlatego został przyjęty – mówi „Rz" Elmar Brok, przewodniczący komisji spraw zagranicznych europarlamentu i bliski doradca pani kanclerz.
Francuz przyjechał z dość rewolucyjną propozycją, która nad Szprewą nie została przyjęta z entuzjazmem. Jej punktem wyjścia jest piątkowe przemówienie inauguracyjne Donalda Trumpa.
– Było bardzo agresywne. Europa została ostrzeżona. Musi się na nowo przebudować wobec amerykańskiej polityki, która nie zrobi nam żadnych prezentów – powiedział przed przylotem do Berlina w wywiadzie dla „Le Monde" i „FAZ". Były premier przedstawił długą listę szkodliwych warunków, jakie narzuca dziś Europie Waszyngton, od surowych kar dla europejskich banków po blokowanie europejskiego biznesu w Iranie.
Aby zrzucić ten „amerykański dyktat", Fillon proponuje „wylansowć strefę euro". Jego zdaniem konieczne jest powołanie dla państw Eurolandu osobnego sekretariatu oraz harmonizacja podatków, w szczególności od zysku przedsiębiorstw. Aby przekształcić euro w równoważną do dolara walutę rezerwową, Fillon chce także utworzenia Europejskiego Funduszu Walutowego. To jego zdaniem pomysł, który lansował sam Schaueble. Zdaniem Francuza nie ma sensu podejmować reformy instytucji samej Unii i traktatów, która nią rządzą, bo to będzie „z konieczności prowadziło do zgniłych kompromisów".