Po siedmiu miesiącach pracy Liszka postanowiła złożyć wypowiedzenie. Uzasadniła to wykonaniem swojego zadania. Tłumaczyła, że z premierem umawiała się na „coś w rodzaju kontraktu menedżerskiego”. Jego efektem miało być usprawnienie pracy biura prasowego kancelarii. Informacja o rezygnacji rzecznik rządu pojawiała się już od kilku dni. Wczoraj podał ją Dziennik.pl.
– Agnieszka z premierem była umówiona na roczny kontrakt. Na początku czerwca postanowiła, że odejdzie wcześniej z powodów osobistych, ale nie tylko – mówi nam osoba z otoczenia Donalda Tuska.
Tym nieoficjalnym powodem są bałagan i zła atmosfera pracy w kancelarii. Agnieszka Liszka, niegdyś rzecznik kampanii prezydenckiej Andrzeja Olechowskiego, później odpowiadała za komunikacje w czołowych firmach doradczych. W rządzie Tuska miała być bardziej organizatorem kontaktów z mediami niż twarzą i ustami premiera. Takie było założenie. W praktyce przeszkodą okazały się jej brak zaangażowania w życie polityczne i toczące się w kancelarii tzw. wojny podjazdowe wśród pracowników.
Premier, a zwłaszcza jego ministrowie, mieli pretensje, że rzeczniczki nie widać w mediach i nie reaguje w sytuacjach kryzysowych. Tak było np., gdy nikt nie poinformował koczujących pod KPRM dziennikarzy, że rząd odwołuje posiedzenie, oraz gdy media krytykowały wizytę Tuska w Peru, po której zaczęły spadać słupki poparcia dla rządu.
– To był nasz błąd – mówił kilka dni temu Rafał Grupiński w „Gazecie Wyborczej”. Dodał: – To nie ja odpowiadam za komunikację.