Z pozoru nie jest najgorzej. Bezrobocie oscyluje wokół 11 proc., jesteśmy w trakcie gruntownej reformy urzędów pracy, zaczęło się rodzić nieco więcej dzieci, deficyt ZUS w stosunku do PKB będzie malał, rząd podniósł wiek emerytalny i wygasił wiele przywilejów emerytalnych, a martwa Komisja Trójstronna nie powoduje wielkich napięć na linii rząd – partnerzy społeczni. W sferze polityki społecznej gabinet Ewy Kopacz może grać doskonale znaną Polakom narracją ciepłej wody w kranie.
Jeśli jednak zaglądniemy głębiej za kurtynę, obraz nie będzie już tak różowy. Zwłaszcza gdy spoglądamy na naszą przyszłość w perspektywie nie kilkunastu miesięcy, ale kilku lat.
Największym wyzwaniem jest demografia. Rozwój i siła pochodzi od ludzi – ich liczby i tego, jak potrafimy wykorzystać ich pracę i talenty. A jeśli tych ludzi nie będzie – prognozy są tu nieubłagane – nie będzie też rozwoju.
Rząd Donalda Tuska podjął klika ważnych decyzji w tej sprawie – wydłużył do roku urlop dla rodziców, podniósł ulgi rodzinne, wprowadził Kartę Dużej Rodziny, do 2017 r. ma też być zapewniona powszechna opieka w przedszkolach. Premier Ewa Kopacz zapowiedziała rozszerzenie urlopu dla rodziców o osoby nieubezpieczone w ZUS.
Dobrze, że te działania są wdrażane. Jednak jeśli spogląda się na wieloletnie zaniedbania (polityką rodzinną rządy zajmują się dopiero od 2006 r.) oraz skalę wyzwań (Polska będzie jednym z najszybciej starzejących się krajów świata), potrzeba tu prawdziwej rewolucji. I to w trzech obszarach: polityki na rzecz urodzeń, imigracyjnej i zapobiegania emigracji.