Szef niemieckiego MSZ ma wyjątkowego pecha. „Der Spiegel" opublikował właśnie obszerny artykuł o Heiko Maasie, udowadniając, że nie wnosi on nic odkrywczego do niemieckiej dyplomacji, brakuje mu szybkości w reagowaniu na niespodziewane sytuacje i ma niewiele do powiedzenia zarówno w SPD, własnej partii, jaki i w rządzie oraz na forum międzynarodowym.
Heiko Mass udał się właśnie w czterodniową wieloetapową podróż do USA i Kanady, ale nie bez kłopotów. Na wojskowej części berlińskiego lotniska Tegel czekał na niego rządowy Airbus A321, lecz w ostatniej chwili okazało się, że w maszynie coś nie działa. Podstawiono więc inny znacznie mniejszy samolot i minister odprawił się za ocean z pewnym opóźnieniem.
Nic nowego
Do tego minister jest jednak już przyzwyczajony. W ostatnich miesiącach taka sytuacja miała miejsce już trzy razy. W połowie maja minister przyleciał z oficjalną wizytą do Sofii z opóźnieniem z powodu usterki w podstawionym samolocie. Znacznie gorzej było pod koniec lutego tego roku, kiedy to szef niemieckiej dyplomacji ugrzązł na 20 godzin w Bamako, stolicy Mali. Kończył swą afrykańską podróż, ale defekt maszyny uniemożliwił powrót do domu.
Przez niemal dobę trwało poszukiwanie w Niemczech samolotu, który miałby uratować honor specjalnej eskadry lotniczej Bundeswehry, tzw. Flugbereitschaft.
Niedługo później Heiko Mass lądował w Nowym Jorku, śpiesząc się na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jednak w czasie lądowania Airbusa A340 pękła opona. W rezultacie minister był przez godzinę uwięziony w maszynie i spóźnił się na posiedzenie. Cała seria defektów maszyn ministra Heiko Maasa świadczy jak najgorzej o Flugbereitschaft wożącej po świecie ważne osobistości. Broni się ona twierdzeniem, że przecież cały poprzedni rok minister nie miał żadnych kłopotów lotniczych, a przeleciał w tym czasie 300 tys. km.