James Mattis podróżował w ostatnim tygodniu po proamerykańskich krajach Bliskiego Wschodu i Afryki Wschodniej. I gdy wydawało się, że zmierza już powrotem do Waszyngtonu, wylądował w Kabulu.
Do wizyty sekretarza obrony USA dochodzi, jak pisze specjalistyczny portal Military Times, w momencie gdy administracja Donalda Trumpa rozważa, co dalej z trwającą już prawie 16 lat misją w Afganistanie. W szczególności Waszyngton musi podjąć decyzję, czy wysłać tam więcej żołnierzy, czego domaga się amerykański dowódca gen. John Nicholson. Obecnie w Afganistanie służy około 8400 żołnierzy, wielokrotnie mniej niż na początku misji, i zajmują się przede wszystkim trenowaniem afgańskich służb bezpieczeństwa.
Amerykanie i żołnierze z wielu innych krajów zachodnich pojawili się na początku ubiegłej dekady w Afganistanie, by wziąć udział w "wojnie z terrorem". Czyli z organizatorem zamachów na Amerykę w 2001 roku Osamą bin Ladenem, jego towarzyszami z Al-Kaidy i udzielającymi im schronienia w azjatyckim górzystym kraju Talibami.
W pierwszej fazie tej wojny wziął udział i dzisiejszy sekretarz obrony James Mattis, który w południowym Afganistanie służył w stopniu jednogwiazdkowego generała piechoty morskiej (na emeryturę przeszedł cztery lata temu jako czterogwiazdkowy generał).
Po wycofaniu z Afganistanu prawie wszystkich wojsk zagranicznych, poza tymi co wspierają tworzenie sił zbrojnych afgańskiej armii rządowej i uczestniczą w operacjach specjalnych, Talibowie znowu zaczęli rosnąć w siłę. Odnoszą sukcesy na północy i południu kraju, a nawet udaje im się przeprowadzać zamachy w stolicy. Amerykanie odpowiedzieli niedawno zrzuceniem na pozycje Talibów największej nieatomowej bomby, jaką posiadają.