I nawet nie chodzi o to, że nie udało się jak dotąd podpisać żadnej umowy mającej uregulować planowany jeszcze niedawno na przyszły weekend brexit. Chodzi raczej o to, że ostatnie lata pokazały, w jak głębokim kryzysie znalazły się brytyjskie instytucje. Rząd regularnie przegrywa głosowania, dwie główne partie, które były strażnikiem systemu politycznego, podzieliły się każda na dwie, a nawet trzy frakcje. Coraz ważniejszą osobą staje się przewodniczący parlamentu, który pilnuje stabilności ustroju państwowego w sytuacji, gdy rząd nie ma poparcia we własnej partii. Ale trudno mieć pretensje do premier Wielkiej Brytanii, która zresztą sama była zwolennikiem pozostania kraju w UE. Po prostu system nie jest w stanie w tej chwili udźwignąć chaosu wywołanego wielością frakcji i stanowisk – jedni chcą zatrzymać brexit, inni chcą go w wersji możliwie najostrzejszej, a jeszcze inni – łagodnej. Nie widać charyzmatycznego przywódcy, który potrafiłby opanować sytuację.