Nieważne jest miejsce. Z Jarosławem Kaczyńskim znamy się bardzo długo, różniliśmy się w sprawie trybu zmian w Sądzie Najwyższym i wynikającego z tego konfliktu z Komisją Europejską. W każdej sytuacji prezentuję swoje poglądy i oceny, bez względu na aktualny klimat polityczny. Często również publicznie przez media.
Jarosław Kaczyński miał od dawna plan pozyskania wiejskiego elektoratu?
Nie chcę być tu adwokatem Kaczyńskiego. Mogę tylko powiedzieć, że wielokrotnie mówiłem o tym, że partia, która nie odwoła się do elektoratu polskiej prowincji i wsi, na dłuższą metę nie utrzyma władzy. To jest teza, którą mogą dziś powtórzyć. Moje rozstanie z Platformą Obywatelską wynikało z tego, że Donald Tusk odmówił budowania skrzydła ludowego w projekcie PO. To skrzydło, o które dbała moja formacja SKL. Chciałem, żeby PO reprezentowała z jednej strony środowiska miejskie, ale by drugim skrzydłem było to ludowe.
Ale może tego nie da się połączyć? I dlatego PSL musi iść osobno.
Nie widzę sprzeczności. Przesłanie ideowe było w tamtym czasie jasne. Mówiłem wtedy, że bez części ludowej nie uda się na dłuższą metę utrzymać władzy i reformować państwa. Bez szacunku dla tego środowiska i oferty dla niego, która nie jest koniunkturalna, nie można rządzić Polską. Wydaje mi się, że Kaczyński doskonale to zrozumiał.
Ale Platforma rządziła osiem lat.
Rządzili, przestali rządzić i jest to mało istotne, bo warto spojrzeć na wynik ostatnich wyborów. On wskazuje, jak silną pozycję ma partia rządząca. Ten wynik przesądza, że w tej formule, z obecnym programem Koalicja Europejska nie jest w stanie stworzyć alternatywy dla PiS.
Pytanie, jak przez te lata, które minęły od czasów, gdy rozstawał się pan z Tuskiem, zmienił się elektorat wiejski.
To, co mówi Kaczyński o Kościele, rodzinie, kulturze i wartościach narodowych, okazało się skuteczne. Tutaj nic się nie zmieniło.
Kiedyś elektorat wiejski był w stanie iść za Andrzejem Lepperem i dać mu kilkanaście procent. Gołym okiem było widać frustrację na wsi. Dziś protestuje Michał Kołodziejczak i jakoś nie porywa tysięcy rolników. Zresztą powołuje partię i będzie startować w wyborach.
PiS odwołało się do tego elektoratu nie tylko w słowach, ale i czynach. Obszar, który mogliby zagospodarować następcy Leppera, znacznie się zmniejszył. Choć nie mówiłbym, że nie ma na to w ogóle zapotrzebowania. Organizacja, która dopiero powstała, potrafi ściągnąć kilkuset rolników do Warszawy, to jest jakiś kapitał. Jakaś część wsi patrzy na to z zainteresowaniem, choć obszar biedy znacznie się zmniejszył. Byłem ministrem rolnictwa w czasie apogeum Leppera i wtedy problemy polskiej wsi były nieporównywalnie większe niż teraz. Wtedy byliśmy poza Unią Europejską i mierzyliśmy się z ekspansją towarów z Europy. W momencie wejścia do UE nasz handel zagraniczny produktami rolnymi wynosił około 4 mld euro. Dzisiaj to jest 30 mld. Trzeba popatrzeć na tę niewyobrażalną dynamikę wzrostu. Dlatego uważam, że rolnicy są największymi beneficjentami wejścia do Unii. Co nie oznacza, że na wsi panuje powszechny dobrobyt. Ona jest bardzo zróżnicowana.
Ale właśnie Kołodziejczak uderza w antyunijne tony.
AgroUnia gromadzi rolników wokół problemów, które mamy. Przykładem był ASF (afrykański pomór świń) czy problemy ze zbytem owoców. Sam Kołodziejczak nie jest zresztą pozbawiony talentu politycznego, ale gdyby wpisał się w antyunijny scenariusz, to wyeliminowałby się z polityki. Wystarczy obserwować, co dzieje się na wsi. Podważanie naszej obecności w Unii jest bezsensowne.
Teoretycznie młody lider, taki jak Kołodziejczak, powinien mieć ofertę dla młodych ludzi na wsi. Pytanie, jacy dziś oni są. Duża część z nich postrzega samych siebie jako biznesmenów.
Młodzi na wsi nie są tacy sami jak ci, którzy tam pracują. Są dobrze wykształceni i zakotwiczeni w mieście. Zresztą migracja jest bardzo duża i część z nich wraca potem na wieś, ale już jako ludzie ustawieni finansowo i poukładani. Mają świadomość własnych korzeni i lubią wieś.
Oczywiście, młodzi ludzie są dziś wyzwaniem dla polityków. Widzieliśmy, jak mało z nich poszło ostatnio głosować. To dotyczy tak samo młodych na wsi, jak i w mieście. To była ich odpowiedź na głęboki podział, który mamy w Polsce.
Mieli też do wyboru Konfederację i Wiosnę.
Ale to jeszcze bardziej skrajna oferta. Tam nie było niczego takiego, co chce łączyć. Wszyscy budowali swój program na podstawie różnic i konfrontacji.
Słyszymy, jak bardzo radykalizuje się społeczeństwo, ale może polski wyborca jest bardziej przewidywalny, niż nam się wydaje.
Generalnie mimo głębokich podziałów mam spore zaufanie do polskiego wyborcy. Wielu moich znajomych, którzy zajmują się komentowaniem polityki, ma inne zdanie. Widać, że w najtrudniejszych momentach to nie politycy, lecz obywatele potrafią dostrzec, co jest najważniejsze dla interesu państwa. Mają więcej spokoju i rozwagi niż politycy. Mam do Polaków olbrzymie zaufanie, jeśli chodzi o obywatelską odpowiedzialność.
Pan wyobraża sobie jeszcze swój czynny udział w polityce?
Nie wyobrażam sobie. Spełniam teraz bardziej pozytywną rolę niż wtedy, gdy byłem czynnym politykiem. Natomiast politycy, zwłaszcza formacji rządzącej, muszą przyjąć do wiadomości, że tutaj nie jest dane wszystko raz na zawsze. Jeśli obywatele dojdą do wniosku, że interes państwa, poczucie wspólnoty, racja stanu są zagrożone, mogą odmówić poparcia.
—rozmawiał Piotr Witwicki, dziennikarz polsatnews.pl
Artur Balazs (ur. 1952) – w czasach PRL przez trzy lata należał do PZPR, w 1980 r. zakładał szczecińskie struktury „S" Rolników Indywidualnych, internowany w stanie wojennym, potem także aresztowany za działalność opozycyjną. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu. Był posłem, senatorem, ministrem w rządach Mazowieckiego, Olszewskiego i Buzka; współtworzył Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe (wraz z którym wszedł do AWS), startował też do Sejmu z listy PO, a do Senatu z poparciem PiS oraz doradzał Samoobronie. Od 2014 r. współpracuje z Polską Razem Jarosława Gowina. Jest rolnikiem, prowadzi gospodarstwo wielkoobszarowe
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95