Nie prześpijmy powrotu historii

Założenie, że Zachód jest w istocie bezradny wobec potęgi Rosji, jest mylne i wynika albo z błędnej oceny sytuacji, albo z szukania usprawiedliwienia dla bezczynności

Aktualizacja: 15.08.2008 21:21 Publikacja: 15.08.2008 20:33

Prezydenci Sarkozy i Miedwiediew na Kremlu, 12 sierpnia

Prezydenci Sarkozy i Miedwiediew na Kremlu, 12 sierpnia

Foto: AP

Najnowszą książkę amerykańskiego politologa Roberta Kagana otwiera bardzo nudne zdanie: „Świat znowu stał się normalny”. Normalność, której obecnie doświadczamy, jest jednak, zdaniem Kagana, zaprzeczeniem nudy. Nudno to miało być według idealistów w rodzaju Francisa Fukuyamy, wierzących, że po zimnej wojnie świat zmierza kuliberalno-demokratycznemu spełnieniu, a ideowe czy strategiczne konflikty należą do historii. Zamknięci w kokonie zwycięzców tej wojny wszyscy po trochu uwierzyliśmy, że światem rządzi bezapelacyjnie jedno pokojowe mocarstwo – Stany Zjednoczone, konflikty w Europie rozwiązuje się za pomocą debat na temat kwot mlecznych, a krwawe wojny toczą się na peryferiach „normalnego” świata – na Bałkanach, w Rwandzie i Iraku, na Bliskim Wschodzie – i znajdują się pod pełną kontrolą USA.

Normalni ludzie robią dziś pieniądze, a nie wojnę (tak jak w latach 60. normalni ludzie uprawiali miłość, zamiast robić wojnę – ech, gdzie ten dawny idealizm!), a najpoważniejszym starciem współczesności miała być wojna z terrorem – bardzo skomplikowany koncept ciągle niejasny dla dużej części ludzkości – w której najeźdźcami mieli być islamscy fundamentaliści, a ich przeciwnikiem nowoczesność uosabiana przez państwa zachodniej demokracji oraz sekularyzm, który zaczął dominować w niektórych częściach świata islamskiego.

Książka Kagana nosi tytuł „Powrót historii i koniec marzeń” – i te słowa w najbardziej lapidarnej formie opisują to, co widzieliśmy w Gruzji w ciągu ostatnich dni. Na własne oczy przekonujemy się, jak świat, rzekomo zmieniony nie do poznania po 11 września 2001 r., w ciągu kilku dni przybrał formy, które pamiętamy sprzed 1989 r.

Znowu jest nudno, powiedziałbym nawet – przerażająco nudno, bo sprawdza się teza książki Kagana, która brzmi mniej więcej następująco: konflikt jest naturalnym stanem człowieka i naturalnym sposobem rozwiązywania napięć politycznych. Nie łudźmy się, że w naszym XXI-wiecznym świecie chęć osiągnięcia politycznej dominacji nad innymi narodami nie ma znaczenia, że rolę głównych rozgrywających globu przejęły międzynarodowe korporacje biznesowe i globalne instytucje polityczne. Nacjonalizm, a wraz z nim rywalizacja o wpływy polityczne, dostęp do surowców i bogactw mineralnych, o prawo dyktowania innym swoich warunków – wraca. W awangardzie tego powrotu historii stoi dziś Rosja, co nie jest niczym nowym ani zaskakującym, a jednak wielu polityków, zapewne zaś i społeczeństw Zachodu, wolałoby zamknąć oczy i dalej marzyć o Putinowskiej demokracji. Od tego, jak szybko nastąpi przebudzenie, zależy dziś przyszłość demokratycznego świata.

Wojna w Gruzji zaczęła się od katastrofalnego błędu politycznego Micheila Saakaszwilego. Historycy powinni o tym pamiętać, opisując historię konfliktu, politycy powinni z tego wyciągnąć wnioski na przyszłość – również w kontekście dalszej współpracy z prezydentem Gruzji. Jednak szczegółowe analizowanie ruchów wojsk gruzińskich 7 i 8 sierpnia jest w szerszym planie nieważne. Moskwa od dawna prowokowała Gruzinów do wojny, której ci nie chcieli, a jej akt agresji na Gruzję jest jawnym pogwałceniem zasad prawa międzynarodowego oraz przejawem odradzającego się rosyjskiego imperializmu.

George Kennan, twórca amerykańskiej doktryny powstrzymywania wpływów komunizmu na świecie, miał kiedyś powiedzieć: „Rosja może mieć u swych granic wyłącznie wrogów albo wasali”. Gruzja kierowana przez Saakaszwilego nie chciała być wasalem Moskwy, dlatego została przez nią skazana na rolę wroga ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Oczywiście dla Rosjan gruzińska niechęć do podporządkowania się sąsiedniemu mocarstwu wydaje się przejawem politycznej niedojrzałości. Skoro – jak to ujął premier Putin – „Rosja od wieków odgrywała na Kaukazie rolę stabilizacyjną gwarantując bezpieczeństwo, współpracę i postęp”, to dlaczego teraz miałoby być inaczej? „Tak było w przeszłości i tak będzie w przyszłości – mówił Putin. – Niech nikt nie ma co do tego wątpliwości”.

W kontekście tych słów widać, że najpoważniejszym błędem Saakaszwilego nie było nierozważne wysłanie wojsk do Osetii Południowej, ale próba uczynienia z Gruzji prozachodniej, niezależnej od Rosji enklawy na Kaukazie. Akcja Moskwy wpisuje się natomiast doskonale we wzór jej zachowań wobec państw uważanych przez nią za niewdzięczne i zdradzieckie od upadku komunizmu, a zwłaszcza od objęcia władzy przez Putina.

We wzorze tym mieści się i cyberwojna Rosji z Estonią, i zamykanie dopływu ropy albo gazu na Ukrainę i Białoruś, do Gruzji, a nawet do należącej do NATO Litwy, i sprzeciw wobec instalacji elementów tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Nowa, pewna siebie Rosja Putina uważa w dalszym ciągu kraje te, jak również pozostałe państwa bliskiej zagranicy, za część świata, w której powinno jej przysługiwać prawo do „gwarantowania im bezpieczeństwa, współpracy i postępu”. Najlepiej stosunek Moskwy do Tblisi określił minister Ławrow, mówiąc nie o państwie Gruzji, ale „projekcie Gruzja”, którego wspieranie przez USA miałoby jakoby uniemożliwiać pełnowartościowe partnerskie stosunki Waszyngtonu z Rosją.

Jakie to szczęście, że Gruzja ze swoim szalonym prezydentem nie jest w NATO!” – słychać gdzieniegdzie w Europie. Co byśmy zrobili, gdyby naprawdę trzeba się było bić za Cchinwali albo Tbilisi?

W istocie wydarzenia ostatnich dziesięciu dni pokazują, że jeśli Gruzja, a także Ukraina nie znajdą się szybko w systemie gwarantującym im bezpieczeństwo, wkrótce może będziemy sobie stawiać pytanie, czy warto się bić za Jałtę i Sewastopol. W Polsce nie trzeba nikogo przekonywać, że najskuteczniejsze rozmowy z Rosją prowadzi się z pozycji silnego partnera, a wszelkie próby zagłaskania niedźwiedzia kończą się nasileniem jego apetytu.

Dlatego słuszna była szybka reakcja sekretarza generalnego NATO Jaapa de Hoopa Scheffera, który potwierdził, że droga Gruzji do członkostwa jest w dalszym ciągu otwarta. Rząd USA w pierwszej reakcji odwołał planowane manewry rosyjsko-amerykańskie. W ostatnich dniach znacznie usztywniła się retoryka prezydenta Busha i sekretarz stanu, pani Rice. John McCain wezwał do wyrzucenia Rosji z G8. Zaniepokojonych stanowiskiem demokratów powinien uspokoić niedawny artykuł w „Washington Post” Rona Asmusa (tak, tego czarnego luda polskiej polityki gabinetowej) i Richarda Holbrooke’a, których poglądy w sprawie tej wojny w ogromnej części pokrywają się – choć autorzy wyrażają je w nieco odmiennej formie – z poglądami prezydenta Kaczyńskiego.

To są jak na razie gesty w dużym stopniu symboliczne, ale należy docenić ich wagę i pamiętać, że dyplomatyczna rozgrywka między Moskwą a Zachodem dopiero się zaczyna. Kolejnym etapem mogłoby być zmuszenie Rosji do zawetowania rezolucji Rady Bezpieczeństwa potępiającej napaść na Gruzję. W dalszej kolejności niedopuszczenie do członkostwa Rosji w Światowej Organizacji Handlu i faktyczne wyrzucenie jej z G8. Oczami wyobraźni widzę też setki tysięcy obrońców pokoju na ulicach Londynu i Berlina protestujących przeciwko imperializmowi rosyjskiemu z równą werwą, z jaką jeszcze kilka lat temu protestowali przeciwko Amerykanom w Iraku. No, ale może zbytnio się rozmarzyłem… pewnie wszyscy wyjechali na olimpiadę do Chin protestować w sprawie Tybetu.

Założenie, że Zachód jest w istocie bezradny wobec potęgi Rosji, jest mylne i wynika albo z błędnej oceny sytuacji, albo z szukania usprawiedliwienia dla bezczynności. Oparte jest na przekonaniu, które zapewne żywi sam Putin, że Zachód potrzebuje go bardziej, niż on potrzebuje Zachodu. Unia Europejska pogrąży się w egipskich ciemnościach, gdy zrezygnuje z ropy i gazu z Rosji, a Stany Zjednoczone potrzebują Rosji jak tlenu w rozgrywce atomowej z Iranem i Koreą Północną.

W istocie dotychczasowa „współpraca” Rosji z USA w sprawie Iranu polega głównie na blokowaniu amerykańskich inicjatyw dyplomatycznych i sprzedawaniu Teheranowi nowoczesnych pocisków antyrakietowych. Natomiast rzekomy determinizm, na jaki skazana jest Unia Europejska w sprawie dostaw źródeł energii kontrolowanych przez Moskwę, jest wyłącznie jej wyborem politycznym i gospodarczym. Po pierwsze, nawet jeśli taki determinizm miałby istnieć, to wykazują go obie strony – Rosja potrzebuje zachodnich rynków, kapitału i know-how w wydobyciu ropy i gazu co najmniej tak samo, jak Europa potrzebuje tych surowców. Zamknięcie czy nawet ograniczenie dostępu do tych rynków byłoby dla Rosji ogromnym ciosem.

Dla Unii Europejskiej ta wojna może się okazać okazją do zakomunikowania światu, że jest czymś więcej niż skłóconym wewnętrznie kartelem handlowym. Oto na naszych oczach rodzi się okazja do „przełamania bojem” własnej inercji i niemożności w takich dziedzinach jak wspólna polityka obronna i zagraniczna. Na pierwszy rzut oka istnieje wyraźne pęknięcie w rozumieniu tego kryzysu między krajami doświadczonymi przez komunizm – wzywającymi do ostrzejszych działań wobec Moskwy – a starą Europą ciągle żywiącą nadzieję, że z Rosją da się robić takie same interesy jak z każdym innym krajem.

Jednak paradoksalnie postawienie starej Europy w sytuacji jasnego wyboru może dać jej szansę zweryfikowania poprzednich decyzji. Europa powinna dążyć do wprowadzenia swoich wojsk w misji pokojowej do Osetii Południowej i Abchazji, co nadałoby rozpęd tworzeniu wspólnej polityki obronnej, powinna zawiesić rozmowy w sprawie umowy o ścisłej współpracy politycznej i gospodarczej z Moskwą oraz odstąpić od budowy gazociągu północnego, wspierając w zamian budowę rurociągu z gazem kaspijskim przez Gruzję do Turcji i chroniąc status Gruzji jako państwa tranzytowego dla przepływu surowców poza granicami Rosji.

Prawdziwym pokłosiem tej wojny, które okazałoby się faktycznym zwycięstwem demokracji na świecie, byłoby wyłonienie się silnej prozachodniej Gruzji z otwartą drogą do Unii Europejskiej i NATO. To byłaby najsłodsza zapłata dla Rosji, jaką Gruzini i cały wolny świat mogliby sobie wymarzyć.

Wbrew triumfalnym gestom Lecha Kaczyńskiego i medialnym zaklęciom jego ministrów dyplomatyczna rola Polski w rozwiązaniu kryzysu jest jak dotąd znikoma. Prezydent po raz kolejny dowiódł, że jest osobą niezwykle pryncypialną i doskonale zna historię Europy, z tym że w sensie dyplomatycznym nic z tego nie wynika. Nie doszło do proponowanego przez Polskę szczytu Unii, bezpośrednie mediacje odbywały się bez naszego udziału, a emocjonalne wystąpienie prezydenta w Tbilisi zostało zauważone wyłącznie przez nas i Gruzinów, co – nawiasem mówiąc – może i lepiej.

Nie mogło być inaczej, skoro jako państwo ciągle nie potrafimy odpowiedzieć sobie na kilka zasadniczych pytań dotyczących naszego miejsca w Europie i w sojuszu atlantyckim. Nie możemy np. wymagać od Unii Europejskiej sprawności instytucjonalnej, a jednocześnie blokować ratyfikację – wynegocjowanego przez siebie – traktatu, który sprawność tę zwiększa. Nie powinniśmy również przyjmować roli naczelnych rusofobów Europy, bo nie da się takiego stanowiska zaaplikować pozostałym członkom Unii, zresztą nie byłoby to w żadnej mierze pożądane.

Polska polityka zagraniczna w ciągu ostatnich lat stała się polem takiej samej jatki partyjnej jak każda inna dziedzina życia publicznego. Premier wysyła do Gruzji ministra spraw zagranicznych w pościgu za prezydentem, którego ma pilnować, by nie palnął publicznie jakiegoś głupstwa. Główny negocjator w jednej z najważniejszych w ostatnich latach dla Polski spraw twierdzi, że rząd kupczy polskim bezpieczeństwem w zamian za wzrost słupków sondażowych. Prezydent nie lubi za bardzo Unii, którą lubi premier, a minister spraw zagranicznych nie bardzo lubi prezydenta i sekretarz stanu USA, za to najbardziej lubi siebie.

W rezultacie nie mamy specjalnych wpływów w Unii, a nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi znalazły się w ostatnich tygodniach w dziwnym stanie zawieszenia. Przełomem jest niewątpliwie podpisanie porozumienia w sprawie tarczy antyrakietowej. Bez względu na deklaracje polityków amerykańskich i polskich niewiążących tego faktu z wojną w Gruzji – jest dokładnie na odwrót: podpisanie tego porozumienia jest jak dotąd najlepszym konkretnym posunięciem politycznym Zachodu wobec Rosji po jej agresji na Gruzję.

Dla nas z wydarzeń ostatnich dni wynika jeden podstawowy wniosek: nie możemy być wewnątrz dwóch największych pokojowych systemów na świecie – Unii Europejskiej i sojuszu atlantyckiego – i jednocześnie kwestionować ich sens w imię partyjnych rozgrywek. Ta wojna również dla Polaków powinna być jak memento mori. Jeśli chcemy naprawdę pomóc Gruzinom i samym sobie, to jej wynikiem – po wynegocjowaniu warunków umieszczenia amerykańskiej tarczy antyrakietowej – powinno być szybkie ratyfikowanie traktatu lizbońskiego, włączenie się do pierwszej linii negocjacji UE i Rosji w sprawie Gruzji, a przede wszystkim zaprzestanie żenujących sporów między rządem a prezydentem. Inaczej na własne życzenie prześpimy obecny powrót historii.

Najnowszą książkę amerykańskiego politologa Roberta Kagana otwiera bardzo nudne zdanie: „Świat znowu stał się normalny”. Normalność, której obecnie doświadczamy, jest jednak, zdaniem Kagana, zaprzeczeniem nudy. Nudno to miało być według idealistów w rodzaju Francisa Fukuyamy, wierzących, że po zimnej wojnie świat zmierza kuliberalno-demokratycznemu spełnieniu, a ideowe czy strategiczne konflikty należą do historii. Zamknięci w kokonie zwycięzców tej wojny wszyscy po trochu uwierzyliśmy, że światem rządzi bezapelacyjnie jedno pokojowe mocarstwo – Stany Zjednoczone, konflikty w Europie rozwiązuje się za pomocą debat na temat kwot mlecznych, a krwawe wojny toczą się na peryferiach „normalnego” świata – na Bałkanach, w Rwandzie i Iraku, na Bliskim Wschodzie – i znajdują się pod pełną kontrolą USA.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał