Cały świat słyszał o skandalicznych premiach, jakie przyznali sobie pracownicy wspomaganego przez rząd ubezpieczyciela AIG. Mało kto zwrócił uwagę, że wcześniej AIG wydało milion dolarów na bankiety, kolacje i gadżety dla kongresmenów, żeby otrzymać tę pomoc. Podobne sumy wydało dziesięć innych banków z Citigroup czy JPMorgan na czele. Goldman Sachs w tym roku wydał o 34 proc. więcej na lobbing niż rok wcześniej. Czy te pieniądze liczymy jako przelane czy rozlane?
To nie koniec marnotrawstwa. Prezydent Obama, żeby zapewnić sobie wsparcie Kongresu przy głosowaniu nad pakietem pomocowym, musiał się zgodzić na rozmaite ustępstwa, a dokładniej przysługi finansowe.
I tak przy okazji planów budowy szybkiej transamerykańskiej kolei okazuje się, że pierwszy odcinek wielkiego projektu wartego 8 miliardów ma połączyć Los Angeles z kasynami w Las Vegas. 20 miliardów pójdzie na rozbudowę bazy danych administracji państwowej, 5,5 miliarda na naprawę budynków rządowych w największych stanach. Do tego można doliczyć miniprojekty, jak milion na rozwój młodzieżowego związku łuczniczego czy kolejne miliardy na nowe programy rozwoju badań nad przestrzenią kosmiczną.
Mocniej stąpająca po ziemi kanclerz Angela Merkel broniła się przed pompowaniem pieniędzy podatników w system finansowy. Nie oparła się jednak naciskom firm motoryzacyjnych i zezwoliła na wykup gruchotów po 2500 euro , pod warunkiem że sprzedający za te pieniądze kupi fabrycznie nowy samochód. W pierwszym etapie rząd wyłożył na to 1,5 miliarda euro. Projekt jednak tak bardzo się spodobał, że pani kanclerz musiała dorzucić jeszcze 3,5 miliarda. W sumie mówimy o zakupie 2 milionów samochodów.
To jest największy boom motoryzacyjny od czasu zjednoczenia Niemiec i wymiany trabantów na prawdziwe auta. To też jeden z najwspanialszych prezentów dla państw takich jak Polska, które sporo tych samochodów wyprodukowały.
Dla niemieckiej gospodarki korzyści są jednak krótkotrwałe. Po pierwsze takie silne wsparcie tylko jednej branży może się odbić negatywnie na innych sektorach gospodarki. Pieniądze, które Niemcy mogli wydać na nowy sprzęt audiowizualny, na wycieczkę czy remont domu, niespodziewanie poszły na samochód.
Zarówno niemieckie, jak i wcześniejsze, francuskie doświadczenia z połowy lat 90. powinny dać do myślenia wicepremierowi Pawlakowi, który chce powtórzyć ten „cud” motoryzacyjny w Polsce.
Sprzedaż samochodów we Francji pół roku po wyczerpaniu się pieniędzy na skup gratów spadła o 20 proc. w stosunku do tego, co sprzedawano wcześniej. A podnosiła się bardzo powoli przez następne pięć lat. Pięknie ujął to swego czasu Friedrich Hayek: „Najciekawszą rzeczą w ekonomii jest demonstrowanie ludziom, jak mało wiedzą o potworkach, które mogą zrodzić ich cudowne projekty”.
[srodtytul]Pekin za darmo nie pomoże[/srodtytul]
Oczywiście nie jest tak, że cały świat nagle zgłupiał i wpadł w spiralę długów. Ktoś musi mieć, żeby ktoś mógł pożyczać. Chiny dysponują dziś blisko 2 bilionami dolarów, z czego bilionem w samych tylko obligacjach amerykańskiego rządu, i są otwarte na propozycje. Wcześniej jednak muszą się uporać z rezerwami dolarowymi, które są dziś bardziej powodem do zmartwień niż chwały.
Amerykański budżet znalazł się w najtrudniejszej sytuacji od czasów II wojny światowej. Zarówno gwałtownie rosnące zobowiązania Stanów Zjednoczonych, dług zagraniczny, wewnętrzny, jak i zobowiązania emerytalne czy zdrowotne sięgają 80 proc. całego PKB, czyli 11 bilionów dolarów. Nie zmienią tego fantastyczne popisy oratorskie i wizje prezydenta Obamy.
Kolejne serie amerykańskich obligacji rząd będzie musiał oprocentować już na poziomie 5 proc. W innym przypadku może zabraknąć chętnych do sfinansowania następnego biliona. I tak już nadwyrężony dolar może dalej tracić na wartości. Dla Chin, ale i dla innych posiadaczy rezerw walutowych, oznacza to realne straty. Ich oszczędności szybko się kurczą.
Stąd zgłaszany w kwietniu pomysł chińskiego rządu, żeby w miejsce dolara wprowadzić nową walutę do rozliczeń międzynarodowych, tzw. SDR (specjalne prawa ciągnienia), czyli walutę elektroniczną w ramach rozliczeń MFW opartą na średniej wartości walut wielu państw. Przywódcy G20 nie podchwycili pomysłu, co nie znaczy, że wszystko zostanie po staremu.
Chiny są we władaniu 30 proc. wszystkich dolarowych rezerw na świecie i tak naprawdę to one będą decydować, czy świat dalej będzie się rozliczał w dolarach. Nawet jeżeli dolar zostanie podstawowym instrumentem, to możemy się spodziewać rychłej dywersyfikacji.
Pierwszym posunięciem było wprowadzenie juana do rozliczeń bankowych wewnątrz Chin i z Hongkongiem. W ostatnich miesiącach Pekin podpisał bilateralne umowy z Malezją, Argentyną i Koreą Południową, wymieniając część juanów na waluty tamtych państw.
Trwają podobne rozmowy z następnymi krajami, w tym z Meksykiem. Świat zdaje się być zainteresowany budowaniem rezerw w chińskiej walucie. Coraz więcej państw widzi potrzebę zabezpieczenia się na wypadek kolejnych ekstrawagancji Amerykanów.
Równolegle Chiny od początku roku po cichu skupowały ogromne ilości złota. Często płacąc za nie obligacjami amerykańskiego rządu. Chińskie zasoby złota wzrosły o 76 proc. (do równowartości 31 miliardów dolarów), przewyższając tym samym rezerwy złota zdeponowane w szwajcarskich bankach.
Przez najbliższe pięć lat rozwój gospodarczy Ameryki, Europy i Japonii zależeć będzie od sytuacji w Chinach. Od tego, jak rząd w Pekinie spożytkuje swoje rezerwy. Tym razem to już nie tylko kwestia tego, na jaki procent Chiny pożyczą światu pieniądze, ale też tego, czy Zachód zgodzi się na polityczne ustępstwa, na przykład na preferencyjne traktowanie Chin w handlu międzynarodowym, symboliczne gesty dyplomatyczne, zdjęcie rządowi w Pekinie z karku obrońców praw człowieka i ekologów czy gwarancje wpływów militarnych w basenie Oceanu Indyjskiego.
Lista chińskich roszczeń stopniowo się wydłuża. Rozmowy trwają, ale co do ambitnych bilionowych planów uszczęśliwiania świata za pożyczone pieniądze, to możemy tylko powtórzyć sławne zdanie Miltona Friedmana: „Nie wierzcie, że jest coś takiego jak darmowy lunch”.
[i]Tomasz Wróblewski jest publicystą, był redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”[/i]