Pamiętam pierwszy moment, kiedy zobaczyłem profesora Zapasiewicza w szkole – mówi Piotr Adamczyk. – To był dla nas bóg. Autorytet nieopisany. Zastanawialiśmy się, gdzie tkwi jego talent. W głowie, w sercu czy w dłoniach. Na pierwszych zajęciach byliśmy sparaliżowani jego obecnością. A profesor też nie bardzo pomagał. To był człowiek z dystansem. Dopiero po wielu miesiącach wspólnej pracy zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Traktowaliśmy go jak surowego ojca, którego się niezwykle szanuje i ceni.
Nigdy nie był bratem łatą. Nie zabiegał o sympatię młodych i studentów, ale miał niekłamany autorytet.
– Nie lubił mówić o sobie, o swoich rolach, chwalić się przyjaźniami – twierdzi Woronowicz. – Wprowadzał mnie, chłopaka z Białegostoku, w magiczną republikę teatru, do tajemniczego świata, złożonego nie tylko z aktorów, ale i z pracowników teatru, reżyserów. Pracował z twórcami, którzy przejdą lub przeszli już do historii. Czuliśmy, że to było opowiadanie o galaktykach, do których nie będzie nam dane dolecieć.
– Lekcje z Zapasiewiczem były jak spotkania ludzi, którzy chcieliby grać na jakimś instrumencie z Paganinim – dodaje Adamczyk. – Choć wydawało nam się, że rozumiemy, co do nas mówił, to uświadomiłem sobie, że wiele tych prawd dociera do mnie dopiero teraz.
[srodtytul]Aktorstwo zmusza do myślenia[/srodtytul]
Niewielu aktorów umie wzbić się na poziomy transcendencji. Niektórzy, nawet bardzo zdolni, potrafią zagrać dobrze, ale takie wadzenie się z Bogiem, jakie zaprezentował Zapasiewicz w dwóch spektaklach telewizyjnych Macieja Wojtyszki, w roli Piłata w „Mistrzu i Małgorzacie” i postaci Saleriego w „Amadeuszu”, były arcymistrzostwem, bo wymagały aktorstwa bez „podpórek”. Nie można się schować za rekwizyt, uciec w łatwą prawdę. Trzeba powiedzieć coś ostatecznego o sobie. I czasem być w tym zderzeniu, w tym wadzeniu się z Bogiem wręcz bezwstydnym.
– Św. Augustyn powiedział: „Kto tworzy, tego Duch Święty zmusza do myślenia”. Zbyszek zawsze wierzył, że aktorstwo zmusza do myślenia – mówi Maciej Wojtyszko. – Pokazał, że można w tym zawodzie wspiąć się na wyżyny, które nie są tylko małą prawdą serialową. Mieszkał w tylu rozmaitych ludziach, w tylu rozmaitych postaciach. W Salierim, Piłsudskim, Panu Cogito, bohaterach Gombrowicza, Szekspira, Mrożka, Czechowa. W rolach z filmów Zanussiego, Zaorskiego, Kieślowskiego, Wajdy. Ten rodzaj siły, jaką dysponował, wywołał w wielu wstrząs. Wydawało się, że on upadnie, ale miał piekielną siłę twórczą. Grał tak, iż wydawało mi się, że nie można lepiej. A jednak on próbował dalej.
– Ubolewał nad tym, że dziś, aby być aktorem, wystarczy poprawnie powiedzieć wiersz – mówi Woronowicz. – Patrzył ze smutkiem, jak w serialu, niczego nie umiejąc, łatwo i prosto jest dziś osiągnąć sukces.
– Na pewno miał stosunek krytyczny do tych czasów, i do tego rodzaju dzisiejszego rynku aktorskiego. Z żalem patrzył na pauperyzację kultury – twierdzi Adamczyk.
– Myślę, że Zapasiewicz, nawet gdy grał Salieriego w mojej telewizyjnej inscenizacji „Amadeusza”, czytał tę postać przez Herberta, który w liście do studentów napisał: „i na litość boską nie bądźcie nowocześni, bądźcie rzetelni” – uważa reżyser Maciej Wojtyszko. – Nieobca była mu choroba rzetelności zawodowej. Mistrzostwa, które świadczy o jakości. Zbyszek miał w sobie rodzaj zdumienia, dlaczego Pan Bóg daje jednym, a nie daje drugim. Pamiętam jedną z rozmów, kiedy mówił, że jest jakaś tajemnica aktorstwa, polegająca na tym, że być może inteligencja nie jest do tego zawodu potrzebna. Była w tym ironia. Ponieważ sam był człowiekiem ogromnie inteligentnym, wykształconym, ćwiczącym umysł, w sposób tak niesamowity. Bywało, że w teatrze grywał 360 razy w roku. Od Becketta do „Słonecznych chłopców”
– We wtorek na wieść o śmierci Zbigniewa Zapasiewicza pobiegłem do księgarni, by kupić wiersze Herberta – mówi Adam Woronowicz. – Co odwracam stronę, to mam wrażenie, że to wiersz o nim. Herbert bardzo do niego pasował. Zapasiewicz nie był człowiekiem pozbawionym wad. Mówił to, co myślał. Ale zawsze miał klasę.
– On w środku miał pewien rodzaj lęku – uważa Wojtyszko – drżenia przed następnymi egzaminami, a takim była każda kolejna rola. Bał się, by nikt mu nie zarzucił, że nie dorósł do własnego mitu. A to jest pewien ciężar, bo nie tak łatwo jest nieść swoją wielkość.