„Szanowny panie redaktorze,
Od kilku dni zgłaszają się na mój oddział pacjenci, którzy skarżą się, że nie mogą znieść narastającego napięcia. Myślę, że wyprowadziła ich z równowagi najpierw żałoba narodowa, a teraz jej skutki. Próby zwykłej rozmowy spełzają na niczym. By nie być gołosłownym, załączam jeden zapis:
»Panie doktorze, jeszcze niedawno dni mijały mi w spokoju i zadowoleniu. Z nadzieją spoglądałem w przyszłość, wiedząc, że nie grozi powrót zamordystycznych pisowskich rządów. Że nikt nie będzie mnie obrażał, porównując do ZOMO albo szatanów. Że Polska wydostanie się z rąk rydzyków i im podobnych. Że nikt nie zapuka do mnie do mieszkania o szóstej rano i nie wyprowadzi skutego w kajdankach.
Teraz, panie doktorze, po katastrofie smoleńskiej, mój świat się zawalił. Z przerażeniem widzę, co stało się z moimi znajomymi, z którymi jeszcze niedawno kpiliśmy sobie z kaczorów. Nie chcą się śmiać. Zaśpiewałem tydzień temu na urodzinach piosenkę Wojewódzkiego o Wawelu i Kaczorze, co tam szedł po trupach. I co? Cisza! Jakieś zażenowanie nawet. A ja, panie doktorze, boję się wyjść na ulicę. Wszędzie twarze pełne nienawiści. Usta zaciśnięte, oczy a la Pospieszalski, głosy domagające się zemsty i szepty oskarżające mnie o krew na rękach. Płynie strumieniem szerokim agresja, stłumiona, ukryta, jawna i dygocąca.
Nie śpię po nocach. Ledwo zamknę oczy i mam wrażenie, że ktoś wali mnie trumną niczym obuchem w łeb. Nie mogę znieść czarnego koloru, nie wytrzymuję kirów, kokardek, wstążek, plakietek, zdjęć, woalek, rajstop. Pocę się niemiłosiernie, wstaję, włączam i wyłączam telewizję. Rośnie rozpacz. Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Że owi przebiegli, cyniczni, podli agresorzy z PiS milczą. Że się uśmiechają jakby nigdy nic. Że udają niewiniątka. Że schowali się za maską, szkaradną maską gry i pozoru, i w ten sposób nabierają ludzi. Dlaczego Jarosław Kaczyński nic nie mówi? Panie doktorze, dlaczego nie oskarża? Dlaczego nie wyzywa i nie obsobacza? Niech pokaże, jaki jest, niech pokaże. Są wprawdzie ludzie odważni. Powiem panu, panie doktorze, że gdyby nie profesor Bartoszewski, to nie wiem już, co bym zrobił.