Jedni – jak Mirosław Czech – chwalą śmiałków za to, że boleśnie ugodzili w swoją partię. Inni – jak Waldemar Kuczyński – pryncypialnie przypominają: pisowiec zostanie pisowcem. Z kolei Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej” głosi, że nowa grupa powstała na kłamstwie – bo kampania Jarosława Kaczyńskiego z tego lata była zakłamana. Do ataku ruszają już parlamentarzyści Platformy na czele z Andrzejem Halickim, którzy obwiniają nową grupę za wszystkie możliwe grzechy w wojnie polsko-polskiej z ostatnich pięciu lat. Na tym tle jako liberalny dobroduszny wujek jawi się Paweł Zaleski – też notabene ekspisowiec, który radzi, by nowa grupa pozbyła się duetu Bielan – Kamiński. Co ciekawe, Zaleski, który uczestniczył w kampanii PiS w 2005 roku, teraz oskarża dwóch spin doktorów, że to oni właśnie wówczas rozpętali wojnę polsko-polską. No cóż, nie pamiętam, by w tamtej walce po drugiej stronie byli tylko wyłącznie następcy Mahatmy Gandhiego, którzy nadstawiali drugi policzek.
To wszystko pokazuje, jak niełatwy los czeka ekipę Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Już teraz ciąży na nich klątwa Jarosława Kaczyńskiego i niechęć niedawnych kolegów z PiS. Media głaskały ich po główkach, póki nawalali w nielubianego Kaczora, ale ta łaska szybko może się skończyć. A Platforma zadecydowała już, że będzie walić w nich ogniem zaporowym. Albo będą politycznymi eunuchami kajającymi się wiecznie za poprzednie PiS-owskie grzechy, albo PO będzie głosić, że zachowując choć połowę swoich poprzednich poglądów, wprowadzili wszystkich w błąd, głosząc, że chcą pojednania. Bo według tej logiki platformersów jedynym pojednaniem jest przyłączenie się do ich partii albo wycofanie się z polityki. Każdy, kto mówi inaczej, chce dalszego trwania wojny polsko-polskiej. Wojny, która jak wiadomo, może zakończyć się jedynie absolutną hegemonią Donalda Tuska.
A przy okazji uświadomiłem sobie, że gdyby zdarzył się cud i Jarosław Kaczyński kontynuowałby także po kampanii prezydenckiej swój pojednawczy język – użyto by przeciwko niemu dokładnie tej samej taktyki. Albo by wymagano, aby pokajał się „do parteru” za wszystkie polityczne grzechy, albo z triumfem ogłoszono by, że nadal jest toksyczny i oszukuje, głosząc chęć przemiany. Tak można by przeczołgać nawet św. Franciszka.
Groteskowe wrażenie robi jeden wielki krzyk oburzenia polskiej lewicy – od SLD po Macieja Gdulę z Krytyki Politycznej – którzy się oburzają, że wyjazd Antoniego Macierewicza i Anny Fotygi za ocean to działanie narażające prestiż polskiego państwa. Mówią to ci sami, którzy popierają blokowanie legalnej demonstracji narodowców 11 listopada, którzy przy byle sporze z państwem polskim odwołują się do Trybunału w Strasburgu. Ci sami, którym nie drgnęła powieka, aby popierać Bronisława Geremka odmawiającego zlustrowania się w Parlamencie Europejskim – choć państwo polskie legalnie wymagało od niego wypełnienia lustracyjnej deklaracji.
Platforma bierze duże miasta – głosi „Gazeta Wyborcza”. Tuż obok wyliczenie faworytów z polskich metropolii. Czytam i oczom nie wierzę. W wyliczeniu „GW” dostrzegam Warszawę, gdzie liderem jest Hanna Gronkiewicz-Waltz z PO, Gdańsk – gdzie lideruje platformers Paweł Adamowicz, i wreszcie Łódź – gdzie w sondażach dominuje Hanna Zdanowska z PO. Ale już w Bydgoszczy, Katowicach, Krakowie, Poznaniu, Sopocie, Szczecinie i Wrocławiu liderami sondaży są kandydaci niezależni. Dlaczego więc tytuł nie brzmi – „Niezależni biorą wielkie miasta”, skoro Platforma ma tylko trzy pewne wygrane?