Najdonioślejszym wydarzeniem geopolitycznym ostatnich dni nie było kolejne spotkanie Merkel z Sarkozym, ale ogłoszenie przez prezydenta Obamę nowej strategii wojskowej. Sprowadza się ona do dwóch punktów – cięć wydatków zbrojeniowych o pół biliona dolarów i przesunięcia sił na Pacyfik. Oba powinny być dla Polski dzwonem alarmowym, bo oznaczają osłabienie naszego bezpieczeństwa.
Do objęcia władzy – rządowej, a potem prezydenckiej – przez Platformę Obywatelską panował u nas szeroki konsensus w sprawach bezpieczeństwa. Jego gwarantem miało być NATO oraz szczególne relacje z Ameryką. Powszechna zgoda nie wynikała z wzajemnej miłości braci Polaków, ale z braku alternatywy. Założenie, choć słuszne, z biegiem czasu okazywało się coraz bardziej ułudne.
1
Dystans ekipy Platformy do USA i europeizacja polskiej polityki zagranicznej nie stanowią wolty strategicznej: wynikają z obserwacji rzeczywistości. Ameryka nie chciała uznać Polski za partnera na specjalnych zasadach, nie przyznała nam statusu Wielkiej Brytanii, Izraela, Japonii, Tajwanu czy choćby Turcji. Nie zasiedliśmy z USA przy geopolitycznym stole, byliśmy i jesteśmy jedynie jednym z dziesiątków pośledniejszych aliantów. W takiej sytuacji rozsądek podpowiada, by na pomoc Ameryki liczyć z umiarkowaną nadzieją.