Moda szaleje w muzeach

Globalnym światem konsumpcji rządzą dzisiaj kreatorzy i marki. Komu mówią coś nazwiska konceptualnych twórców? Znawcom. Nazwisko Chanel zna każde dziecko

Publikacja: 18.08.2012 01:01

Miuccia Prada

Miuccia Prada

Foto: Getty Images

Wydawałoby się, że wchodząc do muzeum, moda umiera nagłą śmiercią. Sztuka trwa, moda przemija. Moda jest banalna, powierzchowna, krótkotrwała. Jaki sens pokazywać coś, co za pół roku nikogo nie będzie obchodzić?

Wbrew temu wszystkiemu współczesne ubrania znajdują coraz więcej miejsca w poważnych placówkach muzealnych. 10 lat temu kuratorom nie przyszłoby do głowy zorganizować wystawy monograficznej poświęconej żyjącym projektantom. Krynolina, surdut – te, owszem, zasługiwały na zainteresowanie historyków. Ale nowe szmaty – tandetne, masowe, cóż w nich ciekawego?

Jednak, gdy muzea otwierają się na szeroką publiczność i jak wszystkie instytucje kulturalne muszą zabiegać o oglądalność, moda staje się magnesem, który przyciąga tłumy. W ubiegłym roku wystawę „Savage beauty" w nowojorskim Metropolitan Museum of Art, poświęconą zmarłemu śmiercią samobójczą w 2010 roku angielskiemu kreatorowi mody Aleksandrowi MacQueenowi, obejrzało 700 tysięcy zwiedzających. W kolejce trzeba było czekać siedem godzin. Żadna prezentacja w historii tej szacownej placówki nie przyciągnęła takiej publiczności. Mimo przedłużenia terminu i otwarcia do północy tysiące chętnych nie zdołały obejrzeć ekspozycji, która została uznana za wydarzenie sezonu.

Wystawy mody wyszły z gablotek i stały się multimedialnymi spektaklami. Oferują widzowi nie tylko dotykalny kontakt z ubraniami, których nie miałby szansy zobaczyć, bo znajdują się już w archiwach domów mody, ale serwują pokazy mody, filmy, wykłady, opracowania. Muzea zdobywają publiczność, która być może inaczej by do nich nie dotarła. Konsument karmiony na co dzień reklamą, gdy trafi do muzeum, ma szansę nie tylko pooglądać zwariowane kreacje, ale zrozumieć mechanizmy współczesnego świata. A i moda, która zawsze cierpiała na kompleks niższości wobec sztuk pięknych, może sama się dowartościować.

Pokazać pokrewieństwa stylistyczne między Tycjanem i Veronese to zadanie dość oczywiste. Ale gdy przyjrzeć się dorobkowi największych projektantów, też można wytyczyć kierunki, szkoły, afiliacje. Są tu mistrzowie i uczniowie, wpływy, epigoni, fałszerze. I jeszcze jedna przewaga, którą moda może wykazać się nad sztuką. Zasięg. Twórcy ubrań i dodatków to dzisiaj władcy globalnego świata konsumpcji. Kto zna nazwiska konceptualnych twórców? Tylko znawcy. Nazwisko Chanel zna każde dziecko.

Od walizki do fortuny

Myślałam o tym, oglądając wystawę „Louis Vuitton, Marc Jacobs", która do połowy września odbywa się w paryskim Muzeum Sztuki Dekoracyjnej.

Logo Louis Vuitton, dwie literki połączone w jeden z najdroższych monogramów świata, to przedmiot pożądania snobów i aspirujących, najbardziej fałszowana marka świata. Jej drogę od założenia aż po dzisiejsze planetarne sukcesy pokazuje paryska ekspozycja. Przy okazji pokazując, jak przez te kilkadziesiąt lat zmienił się świat.

Do pana Ludwika Vuittona urodzonego w 1821 roku fortuna uśmiechnęła się w czasach drugiego cesarstwa, gdy Francja bogaciła się, budowała, balowała i podróżowała. Jego trwałe, nieprzemakalne, obite mosiężnymi okuciami kufry podróżne służyły cesarzowej Eugenii oraz napoleońskim baronom, którzy do kurortów nad Atlantykiem transportowali liczne toalety i przybory. Pan Vuitton nie produkował nic innego, tylko walizy. I one wystarczyły, by dać mu sławę i pieniądze.

Piętro wyżej na wystawie przeskakujemy do innej galaktyki: Louis Vuitton dzisiejszy, marka ta sama, tylko rzeczywistość inna. Jej prestiż, teraz już czysto komercyjny, kontynuują nowi właściciele: korporacja Louis Vuitton Moet Hennesy, czyli konglomerat firm kosmetycznych i modowych wart 44 miliardy dolarów. Zakontraktowano Marca Jacobsa, amerykańskiego projektanta, celebrytę, prowokatora. Elitę zastąpiła masa.

Utalentowany nowojorczyk, obnoszący się ze swoim homoseksualizmem, jest dyrektorem artystycznym LV i generuje sześciocyfrowe obroty. Firmuje swoim nazwiskiem torebki, suknie, płaszcze, buty. Pod sklepem Vuittona na Polach Elizejskich niezależnie od sezonu stoi długa kolejka Japończyków.

Świat starego Ludwika był monochromatyczny, stateczny, mieszczański. Moda trwała w nim przez dziesięciolecia. Świat jego następcy półtora wieku później jest migotliwy, zwariowany i krótkotrwały. Rok to cała epoka. Torebka z poprzedniego sezonu zasługuje tylko na przecenę.

Partia plecaków na próbę

Trudno przypuszczać, żeby kuratorzy muzeów zawiadamiali się wzajemnie o swoich planach, można więc sądzić, że inna wystawa o modzie, tym razem w nowojorskim Metropolitan Museum of Art, ma podobną wymowę jak ta paryska, zupełnie przypadkowo.

Chodzi o „Schiaparelli – Prada, impossible conversations", kolejny wakacyjny hit metropolitalnego muzeum. Jej bohaterkami są dwie sławne projektantki mody. Obie były Włoszkami, ale dzieli je kilkadziesiąt lat – Elsa Schiaparelli urodziła się w 1890 roku, zamknęła działalność w 1954, gdy Miuccia Prada miała pięć lat. Obie trafiły do świata mody, bo nie mogły znaleźć dla siebie ubrań pasujących do ich teatralnych upodobań. Obie są ściśle związane ze sztuką. Kuratorzy Baz Luhrmann z MET i Harold Andrew Bolton z Costume Institute są autorami jedynych w swoim rodzaju „niemożliwych rozmów" między dwiema damami. Nagrano wywiady z Pradą i zmontowano je w dialog z aktorką Judy Davis, która gra Schiaparelli.

Czy jest coś zarazem wdzięczniejszego i trudniejszego, niż zrobić wystawę o tym, co wszyscy znają? Miuccia Prada, córka mediolańskich właścicieli firmy kaletniczej zaopatrującej w latach 30. europejską elitę, przejęła nad nią zarząd po śmierci ojca, w 1978 roku. Parę lat później z resztek nylonu na parasole wyprodukowała na próbę partię plecaków wykończonych skórą. Wywołały entuzjazm redaktorek mody i w ciągu kilku miesięcy stały się globalnym hitem, rozpoczynając drogę Miucci do sławy. Czterdziestoparolatka z doktoratem z ekonomii została wpuszczona w kapitalizm cokolwiek wbrew woli, bo na studiach ostro lewicowała i nawet wstąpiła do Włoskiej Partii Komunistycznej. Jednak wyzwanie podjęła. Jej sukces polegał na walce ze wszystkim, co oczywiste i co wszystkim się podoba. Funkcjonuje w ciągłym napięciu między luksusem, kiczem i turpizmem. Mieszczańskie, obciachowe ubranka w jej wykonaniu stają się awangardą. Prada trwa w czołówce mody przez ponad 20 lat, czego dzisiaj nie dokonał jeszcze żaden dom mody na świecie. Jej imperium, którym zarządza jej mąż Patrizio Bertelli, w 2010 roku sprzedało ubrań, toreb, okularów i perfum za 2,6 miliarda euro. W zeszłym roku firma weszła na giełdę i zarobiła dwa miliardy dolarów na akcjach.

„Rozmówczynią" Prady na nowojorskiej wystawie jest zapomniana, u nas całkiem nieznana wielka dama mody, Elsa Schiaparelli. W jej czasach damy siedziały na przyjęciach, przy kawiarnianych stolikach, w operze. Lansowano się w pozycji siedzącej – najbardziej wyróżniał je kapelusz. Suknię można było nosić tę samą, kapelusz należało mieć nowy. Dlatego Schiaparelli, dama z zamożnej włoskiej rodziny, zabrała się przede wszystkim za projektowanie nakryć głowy. I nimi zasłynęła najbardziej, chociaż jej sportowe, praktyczne spódnice-spodnie, suknie o geometrycznych kształtach, z kokardami, w firmowym mocnym kolorze różowym zdecydowanie wyprzedzały swój czas. Schiaparelli ubrała tenisistki w spodnie – rzecz wtedy niesłychana, współpracowała z Dalim, Giacomettim. Jej suknie nosiła księżna Windsoru i aktorki Hollywood. „Była jedyną prawdziwą artystką w modzie", powiedział o niej inny mistrz szycia, Hiszpan Cristobal Balenciaga.

Reflecting fashion" (Sztuka i moda od modernizmu) wystawa w wiedeńskim muzeum sztuki nowoczesnej Mumok (do 20 września) jest częścią grupy wystaw „Lato mody" w wiedeńskiej dzielnicy muzeów, MuseumQuartier. To już nie prezentacja monograficzna, jak poprzednie, lecz ekspozycja przeglądowa, obejmująca cały  XX wiek. Kuratorzy wprowadzają nas w długotrwały romans, jaki w modernizmie moda nawiązała ze sztuką. Wiener Werkstätte, rosyjski surrealizm i konstruktywizm, lata pop i hippie, czyli 60. i 70., aż do dekonstruktywizmu lat 80. i 90.

Oprowadzani po rozległych wnętrzach i salach Mumoku przekonujemy się, jak moda przemierzała drogę od elity do masy, jak zawłaszczała coraz większe obszary rzeczywistości, obejmowała władzę nad konsumpcją. Jak panowanie nad ubraniem obejmowały dodatki – buty, torby, biżuteria. Widać też, że od formy harmonijnej i eleganckiej moda zboczyła w stronę deformacji i turpizmu.

Nowe trasy wytyczono na początku stulecia. Malarka Sonia Delaunay projektowała nowoczesne suknie w śmiałym stylu pop dla teatru i dla siebie. Rosyjska konstruktywistka lat 20. Liubow Popowa przełożyła abstrakcyjne formy malarskie na ubranie i dostosowała je do kształtów kobiecego ciała. Rewolucja radziecka miała ambicje zrzucić z kobiety dziewiętnastowieczną suknię i ubrać ją w mundurek. .

Jeszcze zanim moda weszła na etap masowego spektaklu, ocierali się o nią artyści. Dla żartu, dla zabawy, czasem doktrynalnie. Ellsworth Kelley, przedstawiciel amerykańskiego kierunku Color Field Painting, projektuje dla swojej przyjaciółki sukienkę z takiego samego płótna, na jakim maluje obrazy. Przylegającą do ciała suknię dzieli na kilka obszarów kolorystycznych – tu przenikają się zasady anatomii, kroju i malarstwa abstrakcyjnego. O modę ocierają się Salvador Dali, Tamara Lempicka, Andy Warhol. Do  Wiednia trafiły nawet ambalaże Tadeusza Kantora, czyż nie osobliwy wariant ubrania? W 1958 roku Marcel Duchamp uszył ślubną marynarkę dla zięcia i przyczepił do niej pięć guzików z literami imienia panny młodej – Sally. Litery były jednak odwrócone:?można było je przeczytać tylko w lustrze.

To tylko ciuch

Bułgarski artysta Christo, znany z owijania w folię zabytków i gór, zakpił ze strojów ślubnych w performansie Muzeum of Mechandise w Filadelfii. Spętał pannę młodą sznurami z białego jedwabiu – symbol spętania mieszczańskimi konwencjami i ciężarem małżeństwa. W kategorii żartu – raczej niesmacznego – widziałabym ekshibicjonistyczne spodnie z dziurą na genitalia „Genitalpanik"...

Szczęśliwie (czy na pewno?) po rewolucji 1968 roku moda wyzwala się z konwencji i pełną parą idzie w komercję. Powstaje pret-a-porter, mnożą się domy mody, rodzi się kult kreatorów, w konsumpcji zaczyna rządzić glamour. Z tego wszystkiego kpi amerykańska Cindy Sherman, która fotografuje samą siebie w zdeformowanych makijażach, przekrzywionych szpilkach, podartych wieczorowych strojach. Wcielając się w rolę ofiary mody, ośmiesza styl kolorowych magazynów. Sama z nimi współpracowała – jej zdjęcia publikował „Vogue", miała udział w kampaniach reklamowych awangardowych projektantów, jak Comme des Garcons, Issey Miyake.

Swoją pracę prezentuje w Wiedniu także Paweł Althamer. To zapakowany w folię i rozpięty na kształt sylwetki konspekt samego siebie. Spodnie, koszula, majtki, włosy, wyjęte z kieszeni drobiazgi – bilet, banknoty, dowód osobisty, klucze. Materializacja człowieka uwikłanego w codzienny byt.

Dała mi do myślenia praca Rosjanki Natalii Pershiny „Factory of found clothes" („Fabryka znalezionych ub- rań", 1997). Tu nie ma drogich, wypracowanych sukni, jakie zazwyczaj widujemy w muzeach. Na byle jakim stojaku, jakby z second handu wisi rząd starych ubrań – znoszony płaszcz, tandetna bluzka, wypłowiała sukienka. Do każdego przyczepiono na sznurku kartkę z ręcznie napisaną metryczką. Historia – skąd się wzięło, do kogo należało, jak zmieniało właścicieli. Artystka umieściła tu także męską zniszczoną marynarkę, z której wystaje doczepiona sztuczna ręka, wysunięta z prośbą o datek. Ma zwrócić uwagę na problem głodowych emerytur w Rosji.

Pershina pokazuje ubranie z całą jego przemijalnością, użytkowością, nieważnością. To tylko ciuch – nic więcej. Nie przywiązujmy się do niego, za chwilę i tak znajdzie się w kupie rzeczy oddanych do pojemnika PCK.

Dzisiaj tym, co fascynuje artystów w modzie, jest jej przemijalność. Nigdy nie jest skończona i na tym polega jej istota. Jej stadność odzwierciedla stadną naturę współczesnego społeczeństwa manipulowanego mediami.

Stroje polskie

W Polsce jak dotąd nie mieliśmy tak popisowych przedsięwzięć, jakie robią zachodnie muzea. Nie doczekaliśmy się jeszcze żadnej dużej przeglądowej wystawy mody polskiej. Mniejsze, fragmentaryczne, starannie przygotowane, ale kameralne ekspozycje – stroje balowe przygotowane przez kuratorkę Małgorzatę Możdżyńską we Wrocławiu, stroje XVIII wieku Ewy Mianowskiej w Muzeum Narodowym w Warszawie, wystawa torebek w Muzeum Narodowym w Krakowie przygotowana przez Joannę Kowalską cieszyły się dużym powodzeniem. Muzeum Włókiennictwa w Łodzi ma stałą interesującą ekspozycję i urządza wystawy czasowe. Dział tkanin i designu w MN w Warszawie ma w zasobach świetne zbiory, brak tylko miejsca na ich wystawienie. – Takie wystawy są potrzebne i cieszą się wielkim zainteresowaniem, ale brak nam pieniędzy i sponsorów – mówi Anna Demska z Muzeum Narodowego w Warszawie. – Dzisiaj wystawa o modzie musi być multimedialna, musi mieć specjalnie dla tego celu przygotowaną oprawę, manekiny. Suknie w gablotkach to za mało. Nie da się tego zorganizować tanim kosztem.

A kto może być naszym sponsorem? Kolekcję Barbary Hoff w naszych zbiorach sponsorowały Domy Towarowe Centrum, które dzisiaj nie istnieją. Mody Polskiej także nie ma...

Czy moda w muzeum to jednak nie intelektualny butik? Efektowny, ale bez treści? – pytam Annę Demską

– Dzisiaj na pewno liczy się szybki, efektowny i uproszczony przekaz. Ale każda dobrze przygotowana wystawa czegoś uczy – i to jest ważne.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą