Wychowamy wam dzieci

Zwolennicy wprowadzenia obowiązkowej edukacji seksualnej chcą, by rodzice musieli posyłać dzieci na lekcje zakładania prezerwatyw, a szkoły płaciły za to z publicznych pieniędzy.

Publikacja: 25.05.2013 01:01

Sufrażystki spod Rotundy (akcja „Z gumką w piórniku”)

Sufrażystki spod Rotundy (akcja „Z gumką w piórniku”)

Foto: Ponton

Nowa zabawka jest krągła i mięciutka. Przyjemnie ugniata się ją w dłoni. Plusz w kolorze cielistego beżu, bladoróżowe wypustki i akcent krwistej czerwieni. Dopiero bardziej uważne spojrzenie nie pozostawia wątpliwości: to nie jest Teddy Bear. Żadna tam nowa wersja wiekowego Kubusia Puchatka czy Misia Paddingtona. Współczesna zabawka to penis w stanie wzwodu. W komplecie – z lekko rozchyloną pochwą.

Dwa lata temu seksedukatorzy z władz oświatowych Bazylei takie właśnie zabawki próbowali dostarczyć do przedszkoli. „Dzieci mają nauczyć się rozróżniać męskie i żeńskie organy płciowe, wiedzieć, jak płodzi się dziecko i jak wygląda poród, zrozumieć, że dotyk części ciała może wywoływać także namiętność" – uzasadniał decyzję tamtejszy dyrektor ds. przedszkoli. Jednak widok „sympatycznych pluszaków" z tzw. sex-boxów (były w nich również filmy instruktażowe) podziałał na szwajcarskich rodziców otrzeźwiająco. Masowo zaprotestowali, co po kilku miesiącach przyniosło skutek. Władze z pomysłu się wycofały.

Polskę od Szwajcarii dzieli 1500 kilometrów. Jeśli chodzi o postępy postępu – odległość też jest jeszcze znaczna. U nas nie refunduje się ze składek zdrowotnych aborcji na żądanie. Nie ma powszechnej zgody na eutanazję ani kliniki Dignitas, w której legalnie, za spore pieniądze i z pomocą wykwalifikowanego personelu medycznego kończą życie ci, którym ono zbrzydło. A jednak nawet w wyedukowanej Szwajcarii myśl o tym, że kilkuletnie dzieci mają się bawić rekwizytami jakby zdjętymi z półki w sex-shopie, doprowadziła do furii spokojnych zazwyczaj obywateli. Protest podpisała wtedy jedna czwarta mieszkańców kantonu Bazylea.

Nowe przytulanki

W Polsce edukacja seksualna dopiero zaczyna swoją ofensywę. Daleko nam do pomysłów niesienia kaganka oświaty do przedszkoli i finansowania z publicznych pieniędzy przeznaczonych dla przedszkolaków gadżetów jak ze snu pedofila. Ale od kilku lat ostrej krytyce poddawany jest szkolny przedmiot wychowanie do życia w rodzinie. I tak się składa, że głosom krytyki towarzyszą postulaty, by zastąpić go edukacją seksualną.

Wanda Nowicka, wicemarszałek Sejmu, kolejny raz złożyła projekt ustawy, który zakłada obowiązkową seksedukację od pierwszej klasy szkoły podstawowej. „Jest to dla nas kwestia fundamentalna, bo odpowiada na pytanie, w jakim państwie chcemy żyć – nowoczesnym czy konserwatywnym/zaściankowym, gdzie młodzi ludzie najpierw wychodzą na jezdnię, żeby się przekonać, że nie powinno się przechodzić na czerwonym świetle" – wyjaśnia Nowicka.

By ta wizja mogła się zrealizować, tworzonych jest coraz więcej organizacji, które stawiają sobie jeden cel: edukację seksualną dzieci i młodzieży. Grupa Edukatorów Seksualnych Ponton należy do najstarszych. Od jedenastu lat działa w Warszawie przy kierowanej przez Nowicką Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. „Jesteśmy nieformalną grupą wolontariuszek i wolontariuszy" – przedstawiają się na stronach internetowych specjaliści Nowickiej od seksedukacji.

Aleksandra Józefowska ukończyła pedagogikę na UW, a oprócz tego na Gender Studies (studia nad kulturową i społeczną tożsamością płci) obroniła pracę z seksualności figury matki w wybranych tekstach kultury. Anka Grzywacz poza Pontonem pracuje jako sekretarz wykonawcza w Sekretariacie Międzynarodowym Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ukończyła studia podyplomowe z seksuologii klinicznej w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania. Angażuje się także w doradzanie amerykańskiej organizacji Catholics for Choice, jak wpłynąć na zmianę stanowiska hierarchii Kościoła katolickiego i sprawić, by pozostawił on prezerwatywy, aborcję i związki homoseksualne sumieniu wiernych. Na razie Kościół pozostaje na jej argumenty głuchy.

Alina Synakiewicz, odkąd pamięta, jest feministką. Pisze: „Przełomem w kształtowaniu mojego światopoglądu była lektura »Kobiety wyzwolonej?« Danuty Sękalskiej, po którą sięgnęłam w ósmej klasie podstawówki, myśląc, że będzie to książka o... seksie, a traktowała ona o historii ruchu kobiecego w Stanach Zjednoczonych". Obecnie w fundacji Feminoteka zajmuje się projektami przeciw przemocy wobec kobiet. Paulina Wawrzyńczyk, polonistka, angażuje się z kolei politycznie w Ruchu Palikota.

Wolontariuszki – oprócz gorliwego zapewniania, jak bliska jest im edukacja seksualna młodzieży – opowiadają o sobie z głębią, która konkurować może tylko z wyznaniami kandydatek do tytułu miss na konkursie piękności. „W wolnym czasie uwielbiam spotykać się z przyjaciółmi, zaczytywać się dobrą literaturą, oglądać filmy, podróżować po świecie i prowadzić samochód – jestem pasjonatką motoryzacji". „W przyszłości chciałabym zajmować się psychoterapią. Bardzo lubię teatr, dobrą książkę i Shayne'a Warda". „W wolnych chwilach słucham muzyki – od rocka do elektroniki w zależności od nastroju, pochłaniam kolejne książki, oglądam zaległe pozycje filmowe i serialowe albo relaksuję się, tworząc biżuterię".

Walka z zabobonami

W tym sfeminizowanym gronie jest jeden mężczyzna. Jacek Fenderson – „wieczny student psychologii", jak sam siebie przedstawia. W mediach występuje w wielu wcieleniach: jako squatowiec, miłośnik rzeczy z odzysku lub aktywista spółdzielni socjalnej, w ramach której prowadzi hostel Emma. Nie stroni od zaangażowania politycznego. „Marsz Niepodległości jest ruchem nacjonalistów i neofaszystów" – grzmiał na konferencji prasowej, reprezentując Porozumienie 11 Listopada. I straszył: – Zagrożenie przemocą jest wciąż obecne, o czym świadczą wydarzenia w Norwegii. Andreas Breivik doceniał polską skrajną prawicę. – Jako antidotum zapowiadał „pokojowe blokady marszu neofaszystów i nacjonalistów". To szczególne podejście, biorąc choćby pod uwagę to, że Porozumienie 11 Listopada wspierane było przez radykalnych bojówkarzy z Antify Polska.

Oficjalnie Ponton odżegnuje się od ideologicznego zaangażowania. Stoi na gruncie nauki, by walczyć z „zabobonem". Oczywiście – tym krzewionym przez Kościół.  Anka Grzywacz ostrzega więc, że masturbacja – która „jest naturalną aktywnością w całym życiu człowieka" – na lekcjach religii określana jest brzydko jako samogwałt. „Rodzice powinni zachować czujność – apeluje. – To, co dzieci wynoszą z lekcji religii, ma wpływ na ich stosunek do seksu, antykoncepcji. Jako rodzice powinniśmy pytać dzieci, co im jest przekazywane w szkole. Przykładem może być swoisty kult dziewictwa. Dziewczynki ośmioletnie dostają na I komunię pierścienie czystości i nie bardzo wiedzą, o jaką czystość chodzi, wiele z nich myśli, że musi się częściej myć...".

Wzywający rodziców do czujności – i sprawdzania, jakie treści przekazywane są w szkole ich dzieciom – edukatorzy Pontonu sami prowadzą lekcje w szkołach w Warszawie i okolicach. Jak takie zajęcia wyglądają? Pozostaje to ich tajemnicą. Na lekcje nie są bowiem wpuszczani ani rodzice, ani wychowawcy.

Wpadka

Stojący na gruncie naukowego racjonalizmu Ponton nie waha się w razie potrzeby podgrzewać atmosfery: „Zerknijcie na listy młodych ludzi, którzy zdecydowali się na abstynencję seksualną aż do ślubu. Nas zaskakuje z jednej strony pisanie o miłości i seksie małżeńskim wzniosłymi słowami obok zdań piętnujących każdy inny seks jako coś brudnego, porównywanego do nieświeżej potrawy, które skończy się niestrawnością, mdłościami i zgagą. Co wy na to?" – można przeczytać na Facebooku.

A żeby nie było wątpliwości, że Ponton edukuje we właściwy, nowoczesny sposób, już na poziomie definicji organizacja ustanawia semantyczne standardy. W jej słowniku „aborcja" to „procedura medyczna kończąca ciążę". „Antykoncepcja awaryjna – antykoncepcja, którą stosuje się po ryzykownym stosunku seksualnym".

Ponton wydaje również gry edukacyjne. „Wpadka" to gra planszowa. Zachęca do zabawy. „Nie daj się złapać!" – krzyczy hasło. Pierwsze pole to test ciążowy. Wynik pozytywny oznacza, że dalej będzie tylko gorzej. Czekając trzy kolejki, gracz zastanawia się, jak się pozbyć niechcianej ciąży. Do wyboru ma antykoncepcję awaryjną, czyli zażycie środka wczesnoporonnego, wpłatę 70 euro na dokonującą aborcji organizację Women on Waves oraz skorzystanie z gazetowej propozycji „aaaby" w celu „wywołania miesiączki" za 3 tys. zł. Jednak kupione przez Internet środki poronne okazują się aspiryną, a „przyjaciel, który miał ci pożyczyć pieniądze, usłyszał w Radiu Maryja, że zarodek odczuwa ból" – i znowu czekasz trzy kolejki. Ostatnia opcja – decydujesz się na okno życia – jest, rzecz jasna, najgorsza. Czekasz dziewięć miesięcy.

„Gra zaprojektowana jest w taki sposób, aby zapoznać was z realiami dotyczącymi opieki zdrowotnej związanej z Waszą seksualnością" – wyjaśniają pomysłodawcy z Pontonu.

Lekcje w gimnazjach i liceach Ponton prowadzi po porozumieniu z władzami szkoły. Ta zaś jest obowiązana uzyskać zgodę rodziców. Można więc za rzymskim jurystą Ulpianem Domicjuszem powiedzieć: chcącemu nie dzieje się krzywda. Skoro szkoły zapraszają zideologizowanych edukatorów, skoro rodzice chcą na ich zajęcia posyłać swoje dzieci – ich sprawa. Bywa jednak, o czym donosiły media, że informacja o zajęciach jest podawana rodzicom w sposób mocno enigmatyczny. Dzieci miały po prostu wziąć udział w „warsztatach o dojrzewaniu". Tylko nieliczni, bardziej dociekliwi rodzice w końcu uzyskali informację, że warsztaty mają prowadzić ludzie z Pontonu. Po protestach szkoła wycofała się z pomysłu.

Poza Pontonem w kraju działa już co najmniej kilka organizacji wyspecjalizowanych w edukacji seksualnej młodzieży. W Gdańsku to Grupa Edukacyjna Bez Tabu funkcjonująca przy fundacji Centrum Wspierania Partycypacji Społecznej. – Mimo że w wielu szkołach realizowany jest program wychowania do życia w rodzinie,  często docierają do nas informacje, zarówno od młodzieży, jak i od nauczycieli, że zajęcia te niestety nie odpowiadają na potrzeby i nie spełniają oczekiwań młodzieży – tłumaczy potrzebę istnienia Bez Tabu Katarzyna Dułak.

Można jednak odnieść wrażenie, że strategicznym celem seksedukatorów jest ustawowe przymuszenie rodziców do posyłania dzieci na zajęcia z edukacji seksualnej. Dziś za lekcje – ciągle dobrowolne – płacą najczęściej szkoły, które organizację zapraszają. Zdarzało się także, że zajęcia w świetlicach czy innych placówkach opiekuńczo-wychowawczych opłacane były ze środków unijnych, najczęściej Europejskiego Funduszu Społecznego. Dułak nie kryje, że Bez Tabu zajmuje się obecnie głównie szkoleniem przyszłych edukatorów i edukatorek seksualnych. Piąta edycja intensywnego kursu przygotowującego studentów lub absolwentów psychologii, pedagogiki lub medycyny do prowadzenia edukacji seksualnej w szkołach ma trwać sześć dni i objąć 48 godzin dydaktycznych. Koszt – 669 zł. To i tak tanio. Za szkolenie animatorów edukacji seksualnej w łódzkiej fundacji Jaskółka trzeba zapłacić prawie tysiąc złotych. Mimo to cieszą się sporą popularnością. Młodzi widzą bowiem w nich szansę na pracę i przyszłe dochody.

Trendy społeczne wyraźnie zaś temu sprzyjają. Kwietniowa konferencja organizowana pod auspicjami ministerstw Edukacji i Zdrowia wywołała burzę. Przedstawiła bowiem zalecane przez WHO „standardy edukacji seksualnej w Europie" (pisała o tym „Rz"). Według zaleceń dziecko 9–12-letnie powinno już wiedzieć, jak „skutecznie stosować prezerwatywy i środki antykoncepcyjne w przyszłości". Powinno też umieć „brać odpowiedzialność za bezpieczne i przyjemne doświadczenia seksualne". Należy tak wyedukować 12–15-latka, by bez problemu zaopatrzył się w antykoncepcję, a starszej młodzieży dodatkowo wpoić „krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp." To plany. Czy realizacja nastąpi niebawem?

Konkurs nie dla wszystkich

W ubiegłym roku media otrąbiły pierwszy sukces: władze Łodzi pierwsze w Polsce zdecydowały się płacić z kasy miasta za sekslekcje.

Zaczęło się od tego, że zaprzyjaźniona z Pontonem fundacja Jaskółka zaprezentowała pilotażowy program w kilku gimnazjach. Potem Młodzieżowa Rada Miasta, ciało doradcze prawdziwej miejskiej rady, zwróciła się o sfinansowanie tych lekcji z łódzkiego budżetu. W końcu zaś radni przegłosowali uchwałę o konkursie na lekcje o seksie w publicznych gimnazjach – dotyczące profilaktyki ciąż wśród nastolatek. 33 głosy były za, cztery przeciw. „Trzeba skończyć z tematami tabu" – mówiła zadowolona prezydent Hanna Zdanowska. Kiedy jednak pojawiła się szansa, że najwięcej punktów uzyska katolickie Centrum Służby Rodzinie, władze miasta postanowiły konkurs odwołać. W kolejnym zwycięzcą został już ten, który powinien: fundacja SPUNK w partnerstwie z zaprzyjaźnioną fundacją Jaskółka. Edukatorki zawitały do szkół.

Reportaż „Uwaga TVN" uchylił rąbka tajemnicy, jak takie lekcje wyglądają. Pytanie: „Co jest narządem zewnętrznym u mężczyzn?" Młodzież: „Prącie. I żołądź". „Zawsze widać żołądź?" – dopytuje seksedukatorka. „Tylko, kiedy staje" – odpowiada uczeń. „Co to ten seks jest?" – pyta edukatorka. „Członek musi wejść w pochwę koleżanki" – wyjaśnia uczeń. Grupa pokrywa zażenowanie śmiechem.

Duże wrażenie robiła część o antykoncepcji. Seksedukatorka: „Oddemonizujmy środki hormonalne. Ja nie znam kobiety, która by przytyła po środkach hormonalnych, które są dobrze dobrane, chyba że za dużo zaczęła jeść".

Prezerwatywy? Młodzież mówi: „Niekomfortowe, mogą się zsunąć, mogą pęknąć". Seksedukatorka: „Mogą się zsunąć, jak są źle dobrane. Albo źle założone. Dobra prezerwatywa nie powinna spadać, uciskać, pękać". I tu następuje prezentacja naciągania prezerwatywy na drewnianą atrapę penisa.

Komentarze internautów po programie były jednoznaczne: „Jestem wstrząśnięty i zbiera mi się na wymioty po tym, co obejrzałem. Ludzie, opamiętajcie się!" „Pierwsza rzecz, o jakiej powinno się mówić, to poszanowanie ciała, duszy, szacunek dla drugiej osoby, o tym, by myśleć o innych, o zasadach moralnych! Powinno się z nimi rozmawiać o miłości". „Człowiek najpierw dojrzewa fizjologicznie, a potem dorasta społecznie! To, że kolejność jest taka, nie oznacza, że należy w takiej kolejności edukować dzieci!". „Mam nadzieję, że ten świat jeszcze kiedyś wyzdrowieje!".

Anna Jurek, jedna z prelegentek prowadzących osławione lekcje, przyznaje, że komentarzy widzów nie czytała. – Ten temat spotyka się z taką ilością jadu, że nie ma sensu konfrontowanie się z anonimowymi opiniami – mówi. Jak zapewnia, odzew po programie był pozytywny.

Choć fundacje – Jaskółka i nowo utworzona fundacja SPUNK – przeszkoliły już w sumie 1200 uczniów, nie zgłosił się do nich z pretensjami żaden rodzic. Szkoły zabezpieczają się przed rodzicielskim niezadowoleniem, zbierając przed zajęciami pisemne zgody na udział dzieci w programie. – Przekazujemy młodym ludziom informacje, że wchodząc w relacje seksualne z drugim człowiekiem, muszą to robić odpowiedzialnie. Powinni czuć się bezpiecznie i komfortowo, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Szczególnie dotkliwe może być wchodzenie w relacje z powodu braku poczucia bliskości. Możemy wówczas być narażeni na wybór przypadkowego partnera lub partnerki tylko po to, aby doświadczyć bliskości z drugą osobą. Naszym zadaniem jako edukatorów i edukatorek jest pobudzać do refleksji nad tym, jakie decyzje podejmujemy i jakich wyborów dokonujemy – przekonuje Anna Jurek.

Działaczka fundacji SPUNK niewpuszczanie na lekcję wychowawców i rodziców tłumaczy tym, że bez nich zwykle młodzież zachowuje się swobodniej. – Nie ma obaw, czy można zadać pewne pytania i co nauczyciel sobie wtedy pomyśli – mówi Jurek. Fundacja nie czyni jednak przeszkód, jeśli uczniowie z nauczycielem są zakumplowani. – Zdarzało, się, że mówili: niech pani Ela zostanie, bo wie o nas wszystko. I pani Ela zostawała.

Fundacja bardzo dba, by edukatorzy seksualni nie tylko mieli wiedzę, ale by byli sympatyczni, łatwo nawiązywali kontakt z młodzieżą. I by wzbudzali zaufanie. Dlatego zdarzało jej się rozstawać z tymi, którzy w pracy z grupą się nie sprawdzali.

Łódź na seksedukację przeznaczyła 36 tys. zł. Za dziesięć godzin prowadzonych przez dwie osoby miasto płaci 1200 zł brutto. Nie jest to suma wygórowana, ale – jak podkreśla Anna Jurek – organizacji zależy, by odwiedzić jak najwięcej szkół. – Łódź to miasto, w którym jest duży odsetek biedy. Dzieciom w trudnej sytuacji bliżej jest do ryzykownych zachowań. Szukają za wszelką cenę bliskości. Jeśli więc możemy sprawić, że jakiejś nastolatce nieplanowana ciąża nie skomplikuje życia, to osiągnęliśmy cel – tłumaczy. Poza tym niska cena wytrąca przeciwnikom z ręki argument kosztów.

Czy w ślad za Łodzią pójdzie wkrótce Kraków? Tam w kwietniu akcję w sprawie seksualnej edukacji rozpoczęła nieformalna grupa Falochron. Domaga się pieniędzy na zajęcia uzupełniające z edukacji seksualnej dla uczniów. Przygotowała w tej sprawie petycję do władz miasta. „Młodzi potrzebują zajęć rzetelnych i neutralnych światopoglądowo. Chodzi o to, by wybór ucznia np. w kwestii antykoncepcji zależał od jego wartości, a nie od wartości nauczyciela" – przekonywał w mediach Tomasz Wojciechowski z Falochronu.

W Krakowie udało się jednak zorganizować społeczny protest przeciw tej inicjatywie. Jakie jednak będą jej losy, nie wiadomo.

Wersal się skończył

Nie da się ukryć, że problem braku elementarnej wiedzy uczniów z zakresu znajomości własnego organizmu istnieje. Świadczą o tym także pytania zadawane na forum Pontonu. Na przykład: „Czy istnieje ryzyko, że mogę być w ciąży poprzez czyjąś masturbację w wannie?" Autorka wpisu, najwyraźniej zainspirowana sposobem rozmnażania ryb, snuje wizję: „Załóżmy, że plemniki mogły znajdować się na dnie wanny lub jej ściankach, a poprzez masturbację zostały wprowadzone do pochwy razem z wodą. Owszem, woda była ciepła, może nawet gorąca i był w niej płyn, ale czy mogły przeżyć i dostać się do mojej pochwy? Był to siódmy dzień cyklu. Mam wrażenie, że widzę u siebie wszystkie objawy ciąży, a może to wynik stresu?".

Nie zmienia to faktu, że nowe propozycje WHO, by edukację seksualną zaczynać od przedszkola, nie służą poszukiwaniu racjonalnych rozwiązań. Nasuwają raczej skojarzenia z pomysłami, które próbowano wprowadzić w życie w Bazylei. „Nie ma żadnych podstaw, aby sądzić, że propozycje przedstawione przez MEN nie pójdą w tym samym kierunku co pomysł szwajcarski – w końcu oba wywodzą się z zaleceń WHO" – napisała mieszkająca w Szwajcarii czytelniczka „Gościa Niedzielnego". I apeluje: „Wersal się skończył, gra toczy się o przyszłe pokolenia dzieci, które będą narażone na – nie boję się użyć tego słowa – gwałt na dziecięcej niewinności. Dlatego polscy rodzice bez ogródek muszą solidarnie powiedzieć ministerstwu krótkie i stanowcze: Non possumus".

Autorka jest publicystką „Tygodnika Do Rzeczy"

Nowa zabawka jest krągła i mięciutka. Przyjemnie ugniata się ją w dłoni. Plusz w kolorze cielistego beżu, bladoróżowe wypustki i akcent krwistej czerwieni. Dopiero bardziej uważne spojrzenie nie pozostawia wątpliwości: to nie jest Teddy Bear. Żadna tam nowa wersja wiekowego Kubusia Puchatka czy Misia Paddingtona. Współczesna zabawka to penis w stanie wzwodu. W komplecie – z lekko rozchyloną pochwą.

Dwa lata temu seksedukatorzy z władz oświatowych Bazylei takie właśnie zabawki próbowali dostarczyć do przedszkoli. „Dzieci mają nauczyć się rozróżniać męskie i żeńskie organy płciowe, wiedzieć, jak płodzi się dziecko i jak wygląda poród, zrozumieć, że dotyk części ciała może wywoływać także namiętność" – uzasadniał decyzję tamtejszy dyrektor ds. przedszkoli. Jednak widok „sympatycznych pluszaków" z tzw. sex-boxów (były w nich również filmy instruktażowe) podziałał na szwajcarskich rodziców otrzeźwiająco. Masowo zaprotestowali, co po kilku miesiącach przyniosło skutek. Władze z pomysłu się wycofały.

Polskę od Szwajcarii dzieli 1500 kilometrów. Jeśli chodzi o postępy postępu – odległość też jest jeszcze znaczna. U nas nie refunduje się ze składek zdrowotnych aborcji na żądanie. Nie ma powszechnej zgody na eutanazję ani kliniki Dignitas, w której legalnie, za spore pieniądze i z pomocą wykwalifikowanego personelu medycznego kończą życie ci, którym ono zbrzydło. A jednak nawet w wyedukowanej Szwajcarii myśl o tym, że kilkuletnie dzieci mają się bawić rekwizytami jakby zdjętymi z półki w sex-shopie, doprowadziła do furii spokojnych zazwyczaj obywateli. Protest podpisała wtedy jedna czwarta mieszkańców kantonu Bazylea.

Nowe przytulanki

W Polsce edukacja seksualna dopiero zaczyna swoją ofensywę. Daleko nam do pomysłów niesienia kaganka oświaty do przedszkoli i finansowania z publicznych pieniędzy przeznaczonych dla przedszkolaków gadżetów jak ze snu pedofila. Ale od kilku lat ostrej krytyce poddawany jest szkolny przedmiot wychowanie do życia w rodzinie. I tak się składa, że głosom krytyki towarzyszą postulaty, by zastąpić go edukacją seksualną.

Wanda Nowicka, wicemarszałek Sejmu, kolejny raz złożyła projekt ustawy, który zakłada obowiązkową seksedukację od pierwszej klasy szkoły podstawowej. „Jest to dla nas kwestia fundamentalna, bo odpowiada na pytanie, w jakim państwie chcemy żyć – nowoczesnym czy konserwatywnym/zaściankowym, gdzie młodzi ludzie najpierw wychodzą na jezdnię, żeby się przekonać, że nie powinno się przechodzić na czerwonym świetle" – wyjaśnia Nowicka.

By ta wizja mogła się zrealizować, tworzonych jest coraz więcej organizacji, które stawiają sobie jeden cel: edukację seksualną dzieci i młodzieży. Grupa Edukatorów Seksualnych Ponton należy do najstarszych. Od jedenastu lat działa w Warszawie przy kierowanej przez Nowicką Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. „Jesteśmy nieformalną grupą wolontariuszek i wolontariuszy" – przedstawiają się na stronach internetowych specjaliści Nowickiej od seksedukacji.

Aleksandra Józefowska ukończyła pedagogikę na UW, a oprócz tego na Gender Studies (studia nad kulturową i społeczną tożsamością płci) obroniła pracę z seksualności figury matki w wybranych tekstach kultury. Anka Grzywacz poza Pontonem pracuje jako sekretarz wykonawcza w Sekretariacie Międzynarodowym Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ukończyła studia podyplomowe z seksuologii klinicznej w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania. Angażuje się także w doradzanie amerykańskiej organizacji Catholics for Choice, jak wpłynąć na zmianę stanowiska hierarchii Kościoła katolickiego i sprawić, by pozostawił on prezerwatywy, aborcję i związki homoseksualne sumieniu wiernych. Na razie Kościół pozostaje na jej argumenty głuchy.

Alina Synakiewicz, odkąd pamięta, jest feministką. Pisze: „Przełomem w kształtowaniu mojego światopoglądu była lektura »Kobiety wyzwolonej?« Danuty Sękalskiej, po którą sięgnęłam w ósmej klasie podstawówki, myśląc, że będzie to książka o... seksie, a traktowała ona o historii ruchu kobiecego w Stanach Zjednoczonych". Obecnie w fundacji Feminoteka zajmuje się projektami przeciw przemocy wobec kobiet. Paulina Wawrzyńczyk, polonistka, angażuje się z kolei politycznie w Ruchu Palikota.

Wolontariuszki – oprócz gorliwego zapewniania, jak bliska jest im edukacja seksualna młodzieży – opowiadają o sobie z głębią, która konkurować może tylko z wyznaniami kandydatek do tytułu miss na konkursie piękności. „W wolnym czasie uwielbiam spotykać się z przyjaciółmi, zaczytywać się dobrą literaturą, oglądać filmy, podróżować po świecie i prowadzić samochód – jestem pasjonatką motoryzacji". „W przyszłości chciałabym zajmować się psychoterapią. Bardzo lubię teatr, dobrą książkę i Shayne'a Warda". „W wolnych chwilach słucham muzyki – od rocka do elektroniki w zależności od nastroju, pochłaniam kolejne książki, oglądam zaległe pozycje filmowe i serialowe albo relaksuję się, tworząc biżuterię".

Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków