Sparzeni Polską

Polscy emigranci chcieli wrócić nad Wisłę, uciekając przed bezrobociem na Zachodzie. ?Mieli nadzieję, ?że w kraju znajdą pracę i założą firmy. ?Dziś deklarują raczej: już nigdy ?tu nie wrócimy. ?Nie ma do czego.

Publikacja: 10.05.2014 17:39

W Londynie Polak też przecież może być u siebie: wystarczy wstąpić po kabanosa...

W Londynie Polak też przecież może być u siebie: wystarczy wstąpić po kabanosa...

Foto: Plus Minus, Zbigniew Osiowy Zbigniew Osiowy

W ostatnich dziesięciu latach, nazwanych przez rządzących „świetlnymi", staliśmy się dla innych krajów niezwykle hojnym dostarczycielem tego, co najcenniejsze – ludzi. Z perspektywy pojedynczych osób, które wybrały się na „podbój" świata, decyzja o wyjeździe z Polski jawi się zwykle jako zysk. Zdobywają doświadczenia, uczą się języków, otwierają na inne kultury, dostają pracę, zakładają rodziny. Jednak z perspektywy naszych interesów jako wspólnoty – to niepowetowana strata. Zwłaszcza w kontekście zastraszających danych o dramatycznie niewielkiej liczbie rodzących się nad Wisłą dzieci i braku polityki imigracyjnej.

I jest to tym bardziej niepokojące, że Polacy nad Wisłę najpewniej już nie wrócą. Ci, którzy próbowali, szybko się przekonali, jak trudno tu żyć. Coraz częściej wybierają więc inne zielone wyspy.

Mieszkający w Anglii Radosław Witek opowiada: poznałem kiedyś mężczyznę po trzydziestce. Z Polski wyjechał w 2004 r. Miał dwa tytuły magistra, a w Anglii zrobił jeszcze dyplom z rozwoju międzynarodowego; angielski na poziomie akademickim, na dodatek rusycysta. W 2010 r. postanowił wrócić do domu. Otrzymał propozycję pracy w Łodzi. Funkcja – przedstawiciel handlowy na rynki wschodnie z umiejętnością tłumaczenia angielski-rosyjski. W grę wchodziły delegacje i pełna dyspozycyjność. I ile mu zaoferowano? Tysiąc złotych.

Bilet do Hameryki

Chyba nie ma się co pocieszać, że nasze dzieje najnowsze to historia wyjazdów. Liczy ponad 200 lat. W większości przypada na okres dziejowej zawieruchy. „Polska jest często określana jako tradycyjny kraj emigracji. To bez wątpienia uzasadnione, biorąc pod uwagę fakt, że Polacy należą do najbardziej mobilnych nacji" – piszą eksperci Ośrodka Badań nad Migracjami Paweł Kaczmarczyk i Agnieszka Fihel w książce „Rynek pracy wobec zmian demograficznych".

„Biada nam, zbiegi, żeśmy w czas morowy Lękliwe nieśli za granicę głowy! – pisał w „Epilogu" „Pana Tadeusza" w latach 30. XIX wieku Adam Mickiewicz. Podobnie jak Juliusz Słowacki czy Fryderyk Chopin wyjechał on z kraju. W tamtym czasie, po klęsce powstania listopadowego, pierwszy raz nasze ziemie opuszcza tak znacząca i liczna grupa rodaków. Ponad 10 tys. ludzi. Dla ówczesnych było to tak dojmujące doświadczenie, że okres ten nazwano nawet Wielką Emigracją. Co prawda, wcześniej po upadku insurekcji kościuszkowskiej i ostatecznym rozbiorze Rzeczypospolitej, Polacy też opuszczali kraj, jednak nigdy dotąd w takiej skali. Kolejną falę emigracji przyniosła klęska powstania styczniowego.

Ale już w drugiej połowie XIX wieku zaczyna się migracja za chlebem. Do 1914 r. ziemie polskie opuściło – czasowo bądź na stałe – ponad 3,5 mln osób. Do dzisiaj na Podkarpaciu żywe są wspomnienia: „Bilet do Hameryki kosztował tyle co krowa". W latach 80. XIX wieku z ziem zaboru austriackiego do USA wyjechało około 80 tys. osób. Spora była też grupa tych, którzy udali się do Ameryki Południowej. To zjawisko zyskało miano gorączki brazylijskiej.

Klęska powstań, represje, deportacje, brak możliwości rozwoju kultury narodowej, bieda – to te doświadczenia ukształtowały XIX-wieczną Polskę na wygnaniu.

Kolejna znacząca fala emigracji to zawierucha po II wojnie, a potem lata 80. ubiegłego stulecia. „Co się stało z naszą klasą? Pyta Adam w Tel Awiwie. Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie" – śpiewał Jacek Kaczmarski. Po wybuchu stanu wojennego w grudniu 1981 roku odnotowaliśmy największy odpływ obywateli za czasów PRL. W ciągu dekady, głównie z poczucia beznadziei po stłamszonym przez komunistów festiwalu „Solidarności", kraj opuściło 1,2 mln osób.

Kolejna fala rusza w 2004 roku. Ale jest już całkiem inna. Impuls daje wejście naszego kraju do Unii Europejskiej. Polacy zyskują prawo do wykonywania legalnej pracy i do osiedlania się w krajach bogatego Zachodu. Od razu otwierają się dla nas Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja. Później robią to kolejne kraje tzw. starej Unii. Najdłużej opierają się Niemcy i Austria. Swoje rynki pracy otwierają dopiero 1 maja 2011 r. – siedem lat od naszej akcesji, po wykorzystaniu całego tzw. okresu przejściowego.

Wyjazdy Polaków przybierają nieoczekiwane rozmiary nie tylko dla naszych badaczy, ale także dla tych z krajów europejskich. Jak podaje GUS, w 2002 roku w krajach Wspólnoty żyło 461 tys. Polaków. W 2005 r., czyli zaledwie kilkanaście miesięcy po akcesji, jest ich już 1,2 mln, a w 2008 roku – aż 1,82 mln.

Najwięcej naszych rodaków przebywa w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Żyje ich tam odpowiednio 640 tys. i 500 tys. Sporo jest nas też w Irlandii – blisko 120 tys. W tym ostatnim przypadku mieliśmy do czynienia z prawdziwą eksplozją zainteresowania. W 2002 r. na Zielonej Wyspie żyło zaledwie 2 tys. Polaków. Ich liczba wzrosła zatem 60 razy.

Wyludnione wioski

Podobne do szacunków GUS dane przedstawia Instytut CEED w najnowszym raporcie „Migracje w XXI wieku z perspektywy krajów Europy Środkowo-Wschodniej – szansa czy zagrożenie?". Na podstawie własnych wyliczeń opartych na danych Eurostatu podaje on, że w 2004 r. w krajach UE żyło 580 tys. Polaków. W 2012 r. – już 1,8 mln.

Poakcesyjne wyjazdy za granicę to oczywiście nie tylko polski fenomen. Instytut CEED podaje, że liczba obywateli Europy Środkowo-Wschodniej żyjących w krajach UE w latach 2004–2012 wzrosła z około 1,7 mln do 5,6 mln osób.  Najwięcej ludzi wyjechało z Łotwy i Litwy. W tym okresie w UE odnotowano ponad 400-proc. wzrost liczby obywateli przebywających w 15 krajach tzw. starej Unii. Najmniej chętni do wyjazdów są Czesi i Słoweńcy. – W tych dwóch państwach wzrost wyjeżdżających osób wyniósł kilkadziesiąt procent – zauważa prof. Maciej Duszczyk, współautor raportu i ekspert Ośrodka Badań nad Migracjami.

Dla porównania w Polsce ten wskaźnik wynosi 210 proc. Emigrują głównie ludzie młodzi, mieszkający w małych ośrodkach. Najliczniej osoby mające 25–34 lata. Za granicą jest ich 726 tys. Jeśli jeszcze porówna się te dane z liczbą urodzonych w tym czasie Polaków, to okaże się, że wyjechało 10,6 proc. wszystkich urodzonych wtedy osób. To niezwykle niepokojące – wyjazdy tych osób są dla nas bowiem podwójną stratą. Po pierwsze, są to wykształceni i gotowi do podjęcia pracy ludzie. Po drugie, są oni w najlepszym wieku, aby zakładać rodziny i mieć potomstwo. Starszych na emigracji jest zdecydowanie mniej. Tych, którzy skończyli 55 lat – ledwie 189 tys.

Skąd wyjeżdżają Polacy? Głównie z małych miejscowości ze ściany wschodniej. Na przykład Podkarpacie i Podlasie opuściło 10 proc. ludności. Bardzo dużo straciła Opolszczyzna. Z tego regionu wyjechało blisko 35 proc. osób w wieku 18–44 lata! Traci Warmia. W ciągu ostatnich dziewięciu lat w archidiecezji warmińskiej ubyło 17,5 proc. ludności.

Taki obraz przynosi opisywane przez nas w „Rzeczpospolitej" badanie zrealizowane w maju ubiegłego roku przez ks. Krzysztofa Bielawnego. – Przeprowadziłem rozmowy z proboszczami wszystkich 263 parafii. Poprosiłem ich o oszacowanie faktycznej liczby ludności. Wyniki są zatrważające –  mówi ks. Bielawny. Większość – bo 85 proc. – osób, które wyjechały, to emigranci zagraniczni. Udali się głównie do Irlandii, Anglii, Niemiec, Szwecji, Włoch. – W wielu parafiach widzimy opuszczone domostwa, a nawet wyludnione wioski. Wiele osób deklaruje: już nigdy tu nie wrócimy. Nie ma do czego. Nie mamy z czego żyć, nie ma żadnej pracy – wskazuje kapłan.

500 kandydatów

Nie przybywam do Wielkiej Brytanii czy Irlandii, by namawiać Polaków do powrotu od zaraz. Chcę ich przekonywać, by uwierzyli, że sytuacja w Polsce może się zmienić tak, że za rok, dwa czy trzy lata znajdą swój Londyn w Warszawie, Biłgoraju czy Łomży". Tak mówił premier Donald Tusk we wrześniu 2007 roku w stolicy Wielkiej Brytanii w trakcie kampanii wyborczej. Rząd uruchomił potem portal internetowy www.powroty.gov.pl, w kolejnym roku zainaugurował program „Masz PLan na powrót?".

Wtedy faktycznie jeszcze się wydawało, że Polacy mogą wrócić. Informowały o tym nawet zagraniczne media. W marcu 2008 r. „USA Today" pisał, że Polacy jadą do domu, uciekając przed „recesją i znikającymi miejscami pracy". Ten trend widać też było w danych GUS. W 2008 roku padł rekord liczby naszych rodaków przebywających (nie tylko w UE) za granicą. Było ich 2,2 mln. W kolejnym roku liczba ta zmniejszyła się do 2,1 mln, a w 2010 roku – do 2 mln.

– Kryzys na Zachodzie stał się impulsem, by w kraju próbować wykorzystać doświadczenie, jakie daje emigracja – wyjaśnia Marcin Galent z Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, prowadzący badania nad emigracją. Emigranci chcieli wrócić nad Wisłę, uciekając przed bezrobociem na Zachodzie. Mieli nadzieję, że w kraju znajdą pracę i założą firmy. – Częściowo był to także efekt kierowanych do nich zachęt. Trochę uwierzyli w rządowy przekaz – wspomina Joanna Geisler, mieszkająca w Leeds w północnej Anglii.

Szybko sparzyli się Polską. – Okazało się, że kraj jest dla nich nieprzyjazny. Pracę można znaleźć głównie przez koneksje, a założenie i prowadzenie biznesu to tor przeszkód. Trzeba też pamiętać, że Polakom wracającym do ich małych miejscowości było jeszcze trudniej – tłumaczy Galent. Zamiast więc jechać do domu, wielu zaczęło przemieszczać się po Europie. Przenosili się do Norwegii czy Holandii.

Tomasz  też chciał żyć w rodzinnym Tomaszowie Lubelskim. Opuścił więc Londyn. – Kiedy złożyłem papiery w miejscowym sklepie Stokrotka, okazało się, że jestem jednym z 500 kandydatów – wspomina. Dziś znów mieszka za granicą.

Podobnych doświadczeń jest mnóstwo. Widać to w danych. W 2011 r. liczba emigrantów znów zaczęła rosnąć. Obecnie łącznie znów przekracza 2,1 mln. – Wciąż mamy przewagę osób wyjeżdżających nad wracającymi. To niepokojące. Myśleliśmy, że powrotów będzie więcej – przyznaje prof. Maciej Duszczyk.

Ojczyzna nasza, ale obca

Opowiada Radosław Witek: Polacy, których poznałem, skarżą się na znacznie większą biurokrację w Polsce, brak godnej płacy, brak szacunku pracodawców do pracowników, na wysokie podatki i składki, brak rzeczywistej polityki prorodzinnej. Najczęściej mówią też, że życie w Wielkiej Brytanii jest mniej stresujące. Innymi słowy, chodzi o nic więcej, tylko o godne życie – kwituje.

Prof. Arkady Rzegocki, który w Londynie prowadzi Polski Ośrodek Naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, zwraca uwagę, że Polakom, którzy mają emigracyjne  doświadczenia, trudno przestawić się na realia krajowe, jeśli chodzi na przykład o prowadzenie firm. – Brytyjski ZUS to 11 funtów miesięcznie, a urzędnicy są tu partnerami, nie zaś policjantami i kontrolerami – podkreśla.

Prof. Krystyna Iglicka, demograf, rektor Uczelni Łazarskiego, autorka książki „Powroty Polaków po 2004 roku. W pętli pułapki migracji", wskazuje na podstawowy powód niechęci do powrotu do kraju. Jest nim brak poczucia bezpieczeństwa. – Chodzi o bezpieczeństwo finansowe, socjalne, na rynku pracy, w stosunkach z państwem. Szeroko pojęte poczucie tego, że będąc we własnym kraju, nie jest się w obcym i wrogim środowisku – tłumaczy prof. Iglicka.

W podobnym tonie wypowiada się prof. Duszczyk. Porównuje nas przy tym do Czechów. – Jednym z ważnych czynników wpływających na skalę emigracji zarobkowej Polaków jest ocena ogólnej sprawności państwa, czyli zaufanie obywateli do instytucji, urzędów, służby zdrowia, sądów. To może tłumaczyć tak duże różnice w skali emigracji między Polską a np. Czechami – ocenia prof. Duszczyk.

– Kiedy rozmawiam ze znajomymi, którzy są dobrze wykształceni i mieszkają w Krakowie, z ich opowieści wyłania się ponury obraz Polski – potwierdza Joanna Geisler z Leeds. – Mają oni wrażenie, że u nas wszystko postawione jest na głowie – dodaje.

Polacy nie czują się zatem nad Wisłą bezpiecznie. I nie chodzi tylko o bezpieczeństwo materialne, ale także o poczucie bycia u siebie. To paradoks. Nasze dotychczasowe doświadczenia emigracyjne wskazują, że zazwyczaj uciekaliśmy przed obcymi. Teraz wyjeżdżamy z Polski, która formalnie jest nasza, a często jednak obca.

Bitwa o ludzi

Czy jest zatem szansa na powroty? Kiedy pytamy o to prof. Duszczyka, jest poirytowany. – To bardzo indywidualne i wielowymiarowe decyzje. Proszę nie zadawać mi takich pytań, nie jestem wróżką – odpowiada.

Ale chłodna analiza rzeczywistości każe raczej przypuszczać, że szanse na to są niewielkie. Najpoważniejszym przeciwnikiem jest czas. Im dłużej ktoś przebywa na emigracji, tym trudniej mu wrócić. A o tym, że Polacy zapuszczają korzenie za granicą, świadczą m.in. malejące przelewy pieniędzy do kraju. Od 2010 r. utrzymują się one na poziomie 17 mld zł rocznie. I to pomimo zwiększającej się liczby rodaków za granicą. W 2009 r. wynosiły one blisko 18,5 mld, a w rekordowym 2007 r. ponad 20 mld. Wtedy jeszcze Polacy myśleli, że wrócą – w kraju kupowali mieszkania, inwestowali. W pewnym momencie zdali sobie jednak sprawę, że tak się nie stanie.

Rodakom na Zachodzie coraz łatwiej jest się urządzić. Zaczyna działać tzw. sieć migracyjna. Emigranci mogą na siebie liczyć – w razie bezrobocia ktoś pomoże znaleźć pracę, ktoś inny wesprze pożyczką, w razie zdarzeń losowych zaoferuje pomoc, a w razie utraty lokum – kontakty. – Coraz łatwiej jest przyjechać i zacząć od zera – potwierdza Joanna Geisler.

Poza tym na obczyźnie Polacy coraz lepiej sobie radzą. Zakładają firmy, awansują, stają się specjalistami. A skoro tak, to rosną też ich oczekiwania co do warunków życia w Polsce.

Potomstwo. To kolejny powód, który wskazuje na to, że na masowe powroty nie ma co liczyć. Jeśli dzieci idą do szkoły, podjęcie przez ich rodziców decyzji o zmianie kraju zamieszkania staje się jeszcze trudniejsze. Zwłaszcza że dzieciaki zaczynają lepiej niż po polsku mówić w języku kraju, w którym mieszkają, nawiązują przyjaźnie z rówieśnikami. A Polaków za granicą rodzi się bardzo dużo. Na przykład w Wielkiej Brytanii w 2012 r. Polki wydały na świat 21,2 tys. dzieci – najwięcej wśród matek cudzoziemek. Także raport opublikowany przez Office for National Statistics „Childbearing of UK and non-UK born women living in the UK" wskazuje, że tzw. wskaźnik dzietności Polek mieszkających w Anglii i Walii jest bardzo wysoki. Wynosi 2,13. W Polsce to zaledwie 1,3.

Paradoksalnie do tego, by osiedlać się na stałe za granicą, może Polaków popchnąć także rosnąca na Zachodzie niechęć do obcych. By nie stać się obywatelami drugiej kategorii, polscy emigranci będą formalnie legalizować pobyty. Łącznie ze zrzekaniem się polskiego obywatelstwa i przyjmowaniem obywatelstwa kraju, w którym przebywają. – To wyraz determinacji. Zamiast machnąć ręką na niechętnych przybyszom obcokrajowców, Polacy za wszelką cenę starają się zostać za granicą. To efekt tego, jak bardzo boją się powrotu do ojczyzny – mówi prof. Krystyna Iglicka.

Choć brytyjski premier David Cameron grozi wprowadzeniem obostrzeń dla naszych rodaków, to jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że to Brytyjczycy najwięcej zyskują na polskiej fali emigracyjnej. Imigranci zarobkowi, którzy przyjechali na Wyspy w ciągu ostatniej dekady, to same korzyści. Dowodzą tego wszelkie publikowane przez tamtejsze ośrodki badawcze i instytucje dane.

University College London: imigranci, którzy przybyli po 2000 r., płacą o 34 proc. więcej do budżetu, niż z niego otrzymują. Aż o 45 proc. mniejsze jest prawdopodobieństwo, że będą korzystać ze świadczeń socjalnych. 32 proc. z nich ma wyższe wykształcenie.

London School of Economics: tam, gdzie osiedlają się imigranci, mniej jest włamań, rozbojów, kradzieży samochodów.

Office for National Statistics: imigranci są młodzi i płodni, dzięki nim Wielka Brytania, która 25 lat temu była drugą po Szwecji najstarszą populacją, w ostatnim roku spadła na 15. pozycję.

W gwałtownie starzejącej się Europie bitwa o ludzi trwa. Tylko bezmyślne państwa pozbywają się swojego najcenniejszego kapitału. Jeśli nasi politycy chcą powstrzymać kolejnych uciekinierów, muszą się zastanowić, dlaczego Polacy wyjeżdżają. Później muszą wdrożyć takie działania, które ich zatrzymają, a może nawet ściągną z powrotem do kraju. Zamiast więc zachwycać się dziesięcioma latami świetlnymi, powinniśmy tak urządzić naszą rzeczywistość, by stała się bezpieczniejsza i bardziej przyjazna dla naszych własnych obywateli.

W ostatnich dziesięciu latach, nazwanych przez rządzących „świetlnymi", staliśmy się dla innych krajów niezwykle hojnym dostarczycielem tego, co najcenniejsze – ludzi. Z perspektywy pojedynczych osób, które wybrały się na „podbój" świata, decyzja o wyjeździe z Polski jawi się zwykle jako zysk. Zdobywają doświadczenia, uczą się języków, otwierają na inne kultury, dostają pracę, zakładają rodziny. Jednak z perspektywy naszych interesów jako wspólnoty – to niepowetowana strata. Zwłaszcza w kontekście zastraszających danych o dramatycznie niewielkiej liczbie rodzących się nad Wisłą dzieci i braku polityki imigracyjnej.

I jest to tym bardziej niepokojące, że Polacy nad Wisłę najpewniej już nie wrócą. Ci, którzy próbowali, szybko się przekonali, jak trudno tu żyć. Coraz częściej wybierają więc inne zielone wyspy.

Mieszkający w Anglii Radosław Witek opowiada: poznałem kiedyś mężczyznę po trzydziestce. Z Polski wyjechał w 2004 r. Miał dwa tytuły magistra, a w Anglii zrobił jeszcze dyplom z rozwoju międzynarodowego; angielski na poziomie akademickim, na dodatek rusycysta. W 2010 r. postanowił wrócić do domu. Otrzymał propozycję pracy w Łodzi. Funkcja – przedstawiciel handlowy na rynki wschodnie z umiejętnością tłumaczenia angielski-rosyjski. W grę wchodziły delegacje i pełna dyspozycyjność. I ile mu zaoferowano? Tysiąc złotych.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy