W ostatnich dziesięciu latach, nazwanych przez rządzących „świetlnymi", staliśmy się dla innych krajów niezwykle hojnym dostarczycielem tego, co najcenniejsze – ludzi. Z perspektywy pojedynczych osób, które wybrały się na „podbój" świata, decyzja o wyjeździe z Polski jawi się zwykle jako zysk. Zdobywają doświadczenia, uczą się języków, otwierają na inne kultury, dostają pracę, zakładają rodziny. Jednak z perspektywy naszych interesów jako wspólnoty – to niepowetowana strata. Zwłaszcza w kontekście zastraszających danych o dramatycznie niewielkiej liczbie rodzących się nad Wisłą dzieci i braku polityki imigracyjnej.
I jest to tym bardziej niepokojące, że Polacy nad Wisłę najpewniej już nie wrócą. Ci, którzy próbowali, szybko się przekonali, jak trudno tu żyć. Coraz częściej wybierają więc inne zielone wyspy.
Mieszkający w Anglii Radosław Witek opowiada: poznałem kiedyś mężczyznę po trzydziestce. Z Polski wyjechał w 2004 r. Miał dwa tytuły magistra, a w Anglii zrobił jeszcze dyplom z rozwoju międzynarodowego; angielski na poziomie akademickim, na dodatek rusycysta. W 2010 r. postanowił wrócić do domu. Otrzymał propozycję pracy w Łodzi. Funkcja – przedstawiciel handlowy na rynki wschodnie z umiejętnością tłumaczenia angielski-rosyjski. W grę wchodziły delegacje i pełna dyspozycyjność. I ile mu zaoferowano? Tysiąc złotych.
Bilet do Hameryki
Chyba nie ma się co pocieszać, że nasze dzieje najnowsze to historia wyjazdów. Liczy ponad 200 lat. W większości przypada na okres dziejowej zawieruchy. „Polska jest często określana jako tradycyjny kraj emigracji. To bez wątpienia uzasadnione, biorąc pod uwagę fakt, że Polacy należą do najbardziej mobilnych nacji" – piszą eksperci Ośrodka Badań nad Migracjami Paweł Kaczmarczyk i Agnieszka Fihel w książce „Rynek pracy wobec zmian demograficznych".
„Biada nam, zbiegi, żeśmy w czas morowy Lękliwe nieśli za granicę głowy! – pisał w „Epilogu" „Pana Tadeusza" w latach 30. XIX wieku Adam Mickiewicz. Podobnie jak Juliusz Słowacki czy Fryderyk Chopin wyjechał on z kraju. W tamtym czasie, po klęsce powstania listopadowego, pierwszy raz nasze ziemie opuszcza tak znacząca i liczna grupa rodaków. Ponad 10 tys. ludzi. Dla ówczesnych było to tak dojmujące doświadczenie, że okres ten nazwano nawet Wielką Emigracją. Co prawda, wcześniej po upadku insurekcji kościuszkowskiej i ostatecznym rozbiorze Rzeczypospolitej, Polacy też opuszczali kraj, jednak nigdy dotąd w takiej skali. Kolejną falę emigracji przyniosła klęska powstania styczniowego.
Ale już w drugiej połowie XIX wieku zaczyna się migracja za chlebem. Do 1914 r. ziemie polskie opuściło – czasowo bądź na stałe – ponad 3,5 mln osób. Do dzisiaj na Podkarpaciu żywe są wspomnienia: „Bilet do Hameryki kosztował tyle co krowa". W latach 80. XIX wieku z ziem zaboru austriackiego do USA wyjechało około 80 tys. osób. Spora była też grupa tych, którzy udali się do Ameryki Południowej. To zjawisko zyskało miano gorączki brazylijskiej.
Klęska powstań, represje, deportacje, brak możliwości rozwoju kultury narodowej, bieda – to te doświadczenia ukształtowały XIX-wieczną Polskę na wygnaniu.