Michał Kołodziejczyk z Sao Paulo
Dzielnica Vila Madalena wygląda trochę jak warszawska stara Praga. Nie ma tu wielkich bloków, zaniedbane budynki przerobiono na bary i restauracje. W piątek i sobotę przyjeżdżają tu wszyscy ci, którzy nie chcą iść spać. Nie ma tu dyskotek, przychodzą młodzi ludzie, artyści, muzycy, kupują kilka butelek piwa w wiaderku z lodem, stają na ulicy i rozmawiają. W czasie mundialu policja zamyka ruch, ale robi to ze względu na przyjezdnych, bo kiedy światowy futbol nie gości w Brazylii, trzeba się zmieścić na chodnikach.
W czasie mundialu w barach Vila Madalena równie często jak o meczach rozmawia się o planowanych protestach. To dobre miejsce, goście są tu mile widziani, ale hasło „Fuck FIFA" i tłumaczenie, dlaczego pieniądze wydane na przygotowania do turnieju to kasa wyrzucona w błoto, są tu powszechne. Okoliczne mury jeszcze tydzień przed turniejem ozdabiały graffiti i plakaty obrażające Międzynarodową Federację Piłki Nożnej. Zniknęły w nocy, kilkanaście godzin przed pierwszym gwizdkiem.
Brazylia przyjęła kibiców z całego świata z dumą, ludzie są pomocni na każdym kroku, nie mają nic przeciwko piłce i reprezentacji Brazylii. Ale z przyjemnością tłumaczą, co musiało się wydarzyć w tym kraju, żeby mistrzostwa przebiegły zgodnie z oczekiwaniami FIFA.
Inaczej niż w Niemczech
W 2007 roku, kiedy Brazylia otrzymała prawo organizacji mundialu, na ulicach zapanowała euforia. 84 procent Brazylijczyków widziało w futbolu szansę na przyspieszenie rozwoju kraju. Brazylia, chcąc się wywiązać ze zobowiązań, musiała zainwestować – ale wszyscy liczyli na to, że będzie dodatkowa praca, dodatkowe zlecenia, że rząd znajdzie na to wszystko dodatkowe pieniądze. Potem zaczął się światowy kryzys, problemy urosły. Jednak pieniądze się znalazły. Nie z dodatkowego źródła, ale z i tak okrojonego budżetu.
To nie przypadek, że prezydent kraju Dilma Rousseff zdecydowała się nie uczestniczyć w ceremonii otwarcia mistrzostw. Siedem lat, jakie minęły od przyznania organizacji mistrzostw Brazylii do rozpoczęcia mundialu, to lawina protestów i demonstracji. Kilka lat temu silny gospodarczo kraj chwalił się tym, że udało mu się wyciągnąć 40 milionów ludzi z biedy do klasy średniej, teraz statystyki są gorsze, bogacą się bogaci, a 18 procent obywateli ciągle żyje w nędzy.