Histeria i myślenie zbiorowe - felieton Ireny Lasoty

Pokolenie moich rodziców zostało naznaczone zbiorową pamięcią epidemii, a raczej pandemii, grypy hiszpanki, która w latach 1918–1919 pochłonęła więcej ofiar niż poprzedzająca ją, trwająca cztery lata, pierwsza wojna światowa.

Publikacja: 02.11.2014 12:00

Po powrocie do domu trzeba było myć ręce, cokolwiek podniesione z ziemi należało natychmiast umyć, gotowano smoczki i pieluchy, w każdym domu był spirytus salicylowy, a na ulicy dużo kobiet nosiło rękawiczki, nawet jeśli było bardzo gorąco, a rękawiczki – mocno wytarte. Nie rozróżniano jeszcze bakterii i wirusów, więc baliśmy się (umiarkowanie) tak zwanych mikrobów.

Dziś rodzice podnoszą smoczki (jeśli w ogóle używają tego średniowiecznego prozacu) z ziemi i wpychają dzieciom z powrotem do ust, wycierając najwyżej o spodnie, ludzie kichają i kaszlą na siebie, a mimo to cały autobus nie krzyczy: „Zakryj gębę, chamie". Zainteresowanie chorobami przeniosło się gdzie indziej.

Rocznie na świecie do miliona osób umiera na skutek powikłań po grypie, do trzech milionów – na malarię, do dwóch milionów – na gruźlicę, ale podniecamy się (czy też media wprawiają nas w stan podniecenia) chorobami czy groźbami pandemii, które do nas, mieszkańców pierwszego i drugiego świata, prawie nie docierają. Ale myślimy o nich, boimy się ich, rozmawiamy i piszemy o nich.

Zanim zagroziła nam ebola, ponad dziesięć lat temu mieliśmy światową pandemię wirusa SARS, który z szybkością światła roznosił się po świecie, a walka z nim kosztowała ponad 40 miliardów dolarów – przynajmniej część z tej sumy poszła na struktury zdrowia publicznego w krajach Trzeciego Świata, którego już nie wypada tak nazywać. Ciekawe, czy ktoś jeszcze pamięta, że na świecie zostało zarażonych SARS nie więcej niż 9 tysięcy osób, z czego umarło mniej niż 10 proc.

Dziś w Stanach Zjednoczonych ebola jest głównym tematem myślenia zbiorowego: telewizja, radio i gazety podają bezustannie komunikaty o rozpowszechniającej się pandemii (dotąd w USA zarażonych zostało około dziesięciu osób; wszyscy, z wyjątkiem jednej, to pracownicy służby zdrowia, którzy mieli kontakt z chorymi w Afryce). Tematem ochoczo zajęli się politycy: gubernatorzy Nowego Jorku i New Jersey zapowiedzieli kwarantanny dla osób przyjeżdżających z zachodniej Afryki, nawet złapali jedną pielęgniarkę i zamknęli ją w namiocie na lotnisku Newark. Na szczęście kobieta zadzwoniła do mamy, która zawiadomiła media, wtedy do afery włączył się prezydent Barack Obama i prawnicy, w tym konstytucjonaliści. Pielęgniarkę wypuszczono do domu, z którego ma nie wychodzić przez trzy tygodnie, a inna pielęgniarka będzie jej mierzyć temperaturę dwa razy dziennie. Jakby absurdów było mało, media puszczają teraz wywiady z psychiatrami, którzy próbują wyjaśnić zagadkę masowej histerii wokół eboli.

Oczywiście ta histeria jest stosunkowo nieszkodliwa, pod warunkiem że nie powstrzymuje się pracowników służby zdrowia przed wyjazdem do Afryki (i powrotem z niej).

Jest ona jednak bardzo ciekawa, gdyż na jej przykładzie widać wyraźnie, jak jeden temat, nadmuchiwany przez media, rozpowszechnia się dzięki internetowi jak prawdziwa światowa pandemia. I na tę pandemię nie pomagają ani maseczki, ani szczepionki. Musi, jak grypa, przejść przez swój okres zakażenia, rozwoju i zaniknięcia. Interesujące jest to, że zwykle jeden taki temat wypiera prawie wszystkie inne, choćby nie były one zakończone. Nawet islamiści ustąpili miejsca eboli. A w Polsce tematy dyżurne (zwłaszcza polityczne) następują po sobie lawinowo, zmiatając niezakończone tematy poprzednie.

Ciekawe, że o większości tematów będących podstawą myślenia zbiorowego wypowiadają się tak zwani wszyscy, czyli często komentatorzy niemający specjalnie pojęcia, o czym mówią. I są oni częściej wysłuchiwani – pewnie dlatego, że są lepiej przyswajalni i mniej nudni – niż eksperci (ci prawdziwi).

PS 1. Profesor etyk Jan Hartman przywalił mi na swoim blogu, ale zauważyłam to (dzięki panu Tadeuszowi K.) za późno, by dziś o tym napisać.

PS 2. Panie Onecie: muzułmanie nie są wyznawcami proroka Allaha. Ich bóg (czy też Bóg) nazywany jest  Allahem, a jego prorok – Mahometem.

Po powrocie do domu trzeba było myć ręce, cokolwiek podniesione z ziemi należało natychmiast umyć, gotowano smoczki i pieluchy, w każdym domu był spirytus salicylowy, a na ulicy dużo kobiet nosiło rękawiczki, nawet jeśli było bardzo gorąco, a rękawiczki – mocno wytarte. Nie rozróżniano jeszcze bakterii i wirusów, więc baliśmy się (umiarkowanie) tak zwanych mikrobów.

Dziś rodzice podnoszą smoczki (jeśli w ogóle używają tego średniowiecznego prozacu) z ziemi i wpychają dzieciom z powrotem do ust, wycierając najwyżej o spodnie, ludzie kichają i kaszlą na siebie, a mimo to cały autobus nie krzyczy: „Zakryj gębę, chamie". Zainteresowanie chorobami przeniosło się gdzie indziej.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy