Sylwetka Angeliny Jolie, popularnej aktorki i reżysera

Jest ikoną popkultury i jej ofiarą. Dziś Angelina Jolie zmienia swoje życie. I chce stać za, a nie przed kamerą.

Aktualizacja: 03.01.2015 10:50 Publikacja: 03.01.2015 00:00

„Cena odwagi”

„Cena odwagi”

Foto: AFP

Od lat jest ulubioną bohaterką kolorowych magazynów i plotkarskich portali. Gdziekolwiek się pojawi, towarzyszą jej kamery, tłumy paparazzich, mikrofony podstawiane przez natrętnych dziennikarzy. A teraz jeszcze setki skierowanych w jej stronę telefonów komórkowych. Prawo nie chroni osób publicznych, a Angelina Jolie, Brad Pitt i szóstka ich dzieci to jeden z najbardziej łakomych kąsków show-biznesu.

Ostatnie tygodnie przyniosły kolejne medialne sensacje związane z Angeliną. Przez hakerów została przejęta e-mailowa korespondencja między wiceprezes Sony Amy Pascal i producentem Scottem Rudinem, w której ten ostatni nazywa Jolie „zepsutym bachorem o minimalnym talencie". We wrześniu magazyn „People" wydrukował zdjęcia ze ślubu gwiazdorskiej pary Jolie – Pitt, przy czym przypominano, że sześć lat wcześniej ten sam magazyn zapłacił 14 mln dolarów za pierwsze fotografie ich nowo narodzonych bliźniaków Viviene i Knoxa. Ale zapewne najbardziej zbulwersowała fanów zapowiedź, że po „Kleopatrze" gwiazda chce wycofać się z aktorstwa. Również po to, by poświęcić się temu, co w kinie interesuje ją teraz bardziej: reżyserii.

Za kamerą

Pierwsze próby reżyserskie Jolie ma już za sobą. W 2007 roku zrealizowała dokument „A Place in Time", który opowiadał o tym, co działo się 11 stycznia 2005 roku w różnych częściach globu.

Cztery lata później pokazała swoją pierwszą fabułę „Kraina miodu i krwi". Teraz na ekrany kin wchodzi jej kolejny film „Niezłomny". Jolie nie zaproponowała ani wielkich hitów z mężem i kolegami w rolach głównych, ani współczesnych dramatów o zagubionych trzydziestolatkach, ani satyry na Hollywood, co przecież dzisiaj jest bardzo modne. Oba jej filmy są o wojnie. „Kraina miodu i krwi" to opowieść o uczuciu bośniackiej malarki i serbskiego żołnierza. O miłości, która zostaje przedzielona przez wybuchające bomby. Pokazując walkę, która toczyła się niedaleko wielkich europejskich stolic, reżyserka mnoży obrazy pełne okrucieństwa: scen masakry, gwałtów, mordów dzieci.

Okrucieństwo wojny pokazuje też Jolie w „Niezłomnym". Bohaterem jej filmu jest tu autentyczna postać. Louis „Loui" Zamperini był olimpijczykiem, który zasłynął w Berlinie w 1936 roku. W biegu na 5000 metrów zajął ósme miejsce, ale ujął kibiców niesamowitym finiszem, na ostatnim okrążeniu nadrabiając aż 46 metrów do przewodzących w stawce Finów i wyprzedzając wielu zawodników. Podobno uścisnął mu wówczas rękę Hitler, mówiąc: „To ty jesteś tym młodym człowiekiem z szybkim finiszem?!" Twórcom filmu taki wyczyn zresztą nie wystarczył, uczynili z niego mistrza. Ale w „Niezłomnym" dzieciństwo, relacja z bratem, który namówił schodzącego na złą drogę Louiego do biegania, i sportowe sukcesy wracają jedynie w retrospekcjach. Jolie opowiada o wojnie. Zamperini trafił bowiem do lotnictwa, a po katastrofie samolotu nad Azją przez 47 dni dryfował z dwoma kolegami, którzy przeżyli, po Oceanie Spokojnym. Dwóch z nich przetrwało ten horror, ale ocalenie okazało się koszmarem. Zamperini trafił do japońskiego obozu dla jeńców. I na tym czasie koncentruje się Jolie, pokazując relację Amerykanina z dowódcą obozu – sierżantem Mutsuhiro Watanabe – człowiekiem okrutnym, o patologicznej osobowości, owładniętym ideologią zwycięstwa, który po 1945 roku znalazł się na sporządzonej przez generała McArthura liście 40 najgorszych zbrodniarzy wojennych Japonii. Znów oglądamy sceny tortur i nieludzkich upokorzeń – Jolie nie oszczędza widzowi niczego.

Co jednak razi w obu filmach wyreżyserowanych przez aktorkę? Kompletna poprawność. Zarówno w „Krainie miodu i krwi", jak i w „Niezłomnym" wszystko się zgadza. Akcja idzie wartko, bohaterowie są klarowni, role dobrze zagrane. Czego brakuje? Błysku. Nieoczywistości. Pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Filmy Jolie są szlachetne, ale portretują świat czarno-biały. Są jak dobrze odrobiona szkolna praca domowa. Opowieść o Zamperinim kończy się w chwili, gdy sportowiec wraca do rodziny. W finale widzimy jeszcze osiemdziesięcioletniego staruszka (to już prawdziwy bohater filmu), który w czasie olimpiady w Nagano biegnie ze zniczem olimpijskim. Ale nie ma tego, co być może najciekawsze – ceny, jaką płaci się za czas traumy i upodlenia. Pijaństwa, staczania się na dno, jakie stało się udziałem Zamperiniego po powrocie z Japonii do Stanów, potem fanatyzmu religijnego, w jaki popadł, gdy wygrzebał się z upadku. Scenariusz „Niezłomnego" napisali bracia Coen, ale w filmie ich stosunku do życia się nie czuje. Jest za to Angelina. I to nie ta szalona, z czasów młodości, lecz poukładana. Wielka gwiazda, która swoją pozycję wykorzystuje do tego, by ostrzegać i naprawiać świat.

A kiedyś przecież było inaczej. Angelina uchodziła za osobę ekstrawagancką i zepsutą. Wydatne usta, gruby warkocz, płaski brzuch, czarny T-shirt i dwa śmiercionośne pistolety – taki wizerunek do niej przylgnął po jednym z jej największych hitów – ekranizacji komiksu „Tomb Rider". I nawet pasował do atmosfery, jaką tworzyły wokół niej media.

Buntowniczka i aktorka

Angelina (rocznik 1975) jest córką aktorki francuskiego pochodzenia Marcheline Bertrand i aktora Jona Voighta, który w końcu lat 60. dostał nominację do Oscara za kreację w „Nocnym kowboju", a w 1978 roku statuetkę za rolę w filmie „Coming Home". To jednak nie znaczy, że dzieciństwo Angeliny było szczególnie „hollywoodzkie". Jej rodzice rozeszli się, gdy miała dwa lata, w wieku szkolnym dziewczynka chodziła do psychologa, bo miała trudności adaptacyjne i mnóstwo kompleksów. Koleżanki nie aprobowały jej stylu bycia, a nawet wyglądu – z powodu wielkich ust nazywały ją mapetem. Miała siedem lat, gdy pierwszy raz stanęła przed kamerą w filmie Hala Ashby'ego „Lookin' to Get Out" (1982). Potem chciała udowodnić, że jest lepsza od dziewczyn, które się z niej naśmiewały, i jako czternastolatka zgłosiła się do agencji modelek. A tam usłyszała: „Za pokraczna, za gruba, za duże usta, za duże piersi".

Czuła się mało kochana i niepotrzebna, robiła więc różne dziwne rzeczy. Trochę z buntu, trochę po to, by zwrócić na siebie uwagę. Nosiła czarne, obcisłe skóry i opowiadała, że w przyszłości chce być dyrektorką zakładu pogrzebowego. Jako trzynastolatka zafundowała sobie kilka tatuaży, m.in. dwa smoki i dwa krzyże. Wypisała też na własnej skórze japońskie słowo „śmierć". Chodziła z nożami przy pasku, a jako szesnastolatka opuściła dom, pomalowawszy sobie wcześniej włosy na kolor czerwony.

Już jako młodziutka aktorka opowiadała o tym, jak nienawidzi nudy i jak kocha wolność, a prasa rozpisywała się, że ma obsesję śmierci i na co dzień śpi z nożami pod poduszką. Dzisiaj aktorka tylko uśmiecha się:

– Kiedy człowiek jest młody i zbuntowany, zachowuje się czasem jak szaleniec.

Jako dorosła dziewczyna pojawiła się po raz pierwszy na ekranie w 1995 roku: w filmach „Cyborg II" i „Hakerzy". Następne lata przyniosły jej kilka znaczących ról. Wystąpiła w „Grze w serca" u boku Seana Connery'ego i Madeleine Stowe, w „Udając Boga" z Davidem Duchovnym, wreszcie w „Kolekcjonerze kości" z Denzelem Washingtonem. Rok 1999 to Złoty Glob za rolę modelki w filmie telewizyjnym „Gia", a rok 2000 to Oscar za drugoplanową rolę w „Przerwanej lekcji muzyki", zrealizowanej na podstawie pamiętników Susanne Kaysen z lat 60. Angelina brawurowo zagrała socjopatkę, którą główna bohaterka (Winona Ryder) poznaje w szpitalu psychiatrycznym. Gdy dziennikarze zapytali ją, czy nie posuwa się w swojej grze zbyt daleko, odpowiedziała:

– Nigdy nie martwię się tym, czy nie posuwam się za daleko.

Jednak Jolie nie chciała iść wyłącznie wyboistą drogą kina ambitnego. Właśnie dwa lata później wcieliła się w ostrą, energetyczną Larę Croft. I tak już zostało. Przez kolejną dekadę aktorka z powodzeniem łączyła kino komercyjne z artystycznym, wymagającym. Nie dawała się zaszufladkować. Podkładała głos w kolejnych animacjach o „Pandzie", występowała w thrillerach, jak „Turysta" czy „Salt", szukała kontaktu z interesującymi osobowościami – od Olivera Stone'a zaczynając („Aleksander"), na Kazachu Timurze Bekmambetowie kończąc („Wanted: Ścigani"). Ale też stworzyła kilka kreacji, w których udowadniała swój wielki talent. Zwykle zresztą wcielając się w postacie autentyczne.

„Cena odwagi" Michaela Winterbottoma wracała do tragedii, jaka rozegrała się w styczniu 2002 roku, kiedy w Pakistanie terroryści porwali i zamordowali korespondenta amerykańskiego pisma „The Wall Street Journal" Daniela Pearla. Jolie zagrała żonę dziennikarza, która w tamtych trudnych dniach, w zaawansowanej ciąży, walczyła o życie męża.

– Wojska amerykańskie ciągle jeszcze są w Iraku, świat boi się terroryzmu – mówiła. – Wielu ludzi pamięta potworne zdjęcia emitowane w 2002 roku przez telewizję Al-Dżazira i dramatyczne apele Marianne. Zdawałam sobie sprawę, że nie gram postaci wymyślonej w gabinecie scenarzysty. Że wcielam się w kogoś, kto naprawdę wtedy cierpiał. Wiedziałam, że dotykam niezabliźnionych ran. I że na dodatek ten film obejrzy kiedyś syn Pearla – chłopiec, który nigdy nie poznał swego ojca.

Kamera pokazywała chwile jej załamań i nadziei, wreszcie rozpacz. Bezsilność zamieniającą się w gniew. I potworny strach, który mijał razem z przeświadczeniem, że nie wolno dać zwyciężyć złu. Jolie zagrała Marianne znakomicie – to już nie była komiksowa Lara Croft, lecz silna kobieta, która walczy o swojego męża do końca, a po jego stracie potrafi podnieść się z rozpaczy.

Z kolei „Oszukana" była osadzoną w latach 20. XX wieku historią Cristiny Collins, która w malcu odnalezionym przez policję i przywiezionym z wielką pompą na stację kolejową w Los Angeles nie rozpoznała swojego porwanego kilka miesięcy wcześniej synka. Stróże prawa, chcąc przedstawić przypadek małego Collinsa jako swój spektakularny sukces, wmawiali kobiecie, że nie rozpoznając syna – popadła w szaleństwo. Cristina trafiła na oddział psychiatryczny, gdzie lekarze zamienili ją w ludzki wrak. A jednak kobieta podniosła się, by walczyć z korupcją policji. Angelina Jolie pokazała w tej roli całą gamę emocji – rozpacz, chwile nadziei, siłę matczynej miłości, wreszcie determinację i siłę.

Kiedyś w czasie wywiadu spytałam ją, dlaczego przeskakuje z gatunku do gatunku, a po wielkich rolach dramatycznych decyduje się na udział w komercji.

– To normalne aktorskie wybory – odpowiedziała. – Lara Croft była moim marzeniem od dziecka. Nie należałam do tych dziewczyn, za którymi w szkole ogląda się każdy chłopak. A chciałam być jak bohaterka komiksu – silna, piękna, niezależna. Kiedy wiele lat później grałam w „Tomb Rider", czułam się tak, jakbym spełniała swoje marzenie. Kiedy podkładałam głos w „Rybkach z ferajny", też się świetnie bawiłam. Ale w końcu zostajemy aktorami nie tylko dla zabawy. I te ambitne role dają wielką satysfakcję. Trzeba wejść w czyjąś osobowość, intuicyjnie czuć, jak może reagować, jak się zachowa. Scenariusz opisuje konkretne sytuacje, podrzuca dialog. Jednak to aktor nadaje postaci smak. Sprawia, że lubisz bohatera, albo nie. Wierzysz mu, albo nie. Ufasz mu, albo nie. A mój „płodozmian"? W czasie zdjęć do „Ceny odwagi" nie przespałam wielu nocy. Taki stres trzeba odreagować, bawiąc się na planie kolejnej produkcji.

Celebrytka

Ale aktorstwo aktorstwem, ambicje ambicjami, a media nigdy nie zrezygnowały z Jolie celebrytki. Zwłaszcza że piękna aktorka nie prowadziła się jak mniszka i zawsze coś ciekawego dawało się w jej życiu wygrzebać. Łączono ją z wieloma mężczyznami, często z filmowymi partnerami, trzy razy Jolie wychodziła za mąż. Swojego pierwszego męża – aktora Johnny'ego Lee Millera (m.in. „Trainspotting") – poznała na planie „Hakerów". Miała 20 lat, była jeszcze w okresie wielkiej rewolty. Na ślubie wystąpiła w czarnych gumowanych spodniach, a na białej bluzce własną krwią wypisała imię ukochanego. Ale małżeństwo przetrwało tylko półtora roku.

– Byliśmy oboje bardzo młodzi – tłumaczyła. – I doszliśmy do wniosku, że musimy dojrzeć. Poza tym ja nie umiem z kimś mieszkać. Nie lubię sprzątać, nie umiem gotować, chcę czuć się niezależna i wracać do domu, kiedy mam na to ochotę. A jak nie mam – to nie wracać wcale.

Twierdziła, że potrzebę niezależności odziedziczyła w genach. Ojciec po rozwodzie z jej matką przez ponad 20 lat z nikim nie związał się na stałe. Angelina uważała, że i ona jest skazana na życie w samotności. Ale tak było tylko do czasu, gdy zakochała się w Billym Bobie Thorntonie. On był wtedy związany z Laurą Dern, ale nie oparł się czarowi młodziutkiej Angeliny. Ona zaś mówiła:

– Billy jest tak samo szalony jak ja. Wyleczył mnie z kompleksów, przy nim zaakceptowałam siebie, poczułam się silna. Nie mogę bez niego żyć.

Po krótkiej znajomości Jolie i Thornton wzięli cichy ślub w Las Vegas. Nieustannie towarzyszyły im plotki. „Dobrze poinformowani" dziennikarze donosili, że Angelina w ogóle nie pozwala mężowi wychodzić z łóżka. Ale tylko do czasu, gdy adoptowała synka – Maddoxa. Bo od tego momentu wszystko zaczęło się psuć.

– Inne rzeczy zaczęły być dla nas ważne – mówiła. – Billy jest skoncentrowany na swojej karierze i muzyce. Dla mnie najważniejsze stało się dziecko.

A potem był już wielki romans z Bradem Pittem. Znów na oczach całego świata. Poznała go na planie „Pana i pani Smith". Od sierpnia 2014 roku są małżeństwem. Z sześciorgiem dzieci. Troje z nich jest adoptowanych, troje – ich własnych. Adoptowane dzieci para wychowuje w zgodzie z kulturami, z których się wywodzą. Maddox zna zasady buddyzmu, Zahara kocha Afrykę, Paksowi przybrani rodzice opowiadają o Azji. Shiloh oraz bliźniaki Knox i Viviene urodzili się we Francji. Cała szóstka rośnie na Amerykanów. I wcale nie jest rozpuszczona. Dzieci Angeliny nie chodzą w ubraniach od znanych projektantów, tylko w zwyczajnych, fajnych dżinsach i sukienkach. Po powrocie ze zdjęć aktorka potrafi je zabrać do ogrodu zoologicznego albo na zakupy do centrum handlowego i nie odcina ich od świata. Kiedy w czasie wywiadu spytałam Jolie, czy macierzyństwo ją zmieniło, odpowiedziała:

– Całkowicie. Nigdy nie byłam typem panienki, która bawi się w dom, karmi i przebiera laleczki. Potem nie tęskniłam za niemowlakami, nie oglądałam się za wózkami. Odwrotnie. Jak znajomi pytali mnie, czy chcę potrzymać ich dziecko, konsekwentnie odpowiadałam: „Nie". Ale dzisiaj dzieci są dla mnie wszystkim. I mam dosyć tych wszystkich bzdur, które się o mnie wypisuje. Raz czytam, że opiekuję się tylko Shiloh, Knoxem i Viviene, zaniedbując adoptowane dzieci, innym razem, że jest odwrotnie. No i jeszcze te ciągłe spekulacje, że właśnie się rozstajemy z Bradem, że przeżywamy kryzys. Otóż nie rozstajemy się. Tworzymy dobrą rodzinę, a najszczęśliwsza jestem wtedy, gdy mogę zaszyć się z nim i z naszymi dziećmi w domu.

Filantropka

Choć, prawdę powiedziawszy, w domu Jolie siedzi niewiele. Także dlatego, że od lat jest ambasadorem dobrej woli ONZ-owskiej komisji Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców.

– Z ekipą „Tomb Ridera" pojechałam do Kambodży i tam zobaczyłam straszliwe tragedie – powiedziała mi kiedyś w wywiadzie. – Po powrocie do Stanów zgłosiłam się do Komisji do spraw Uchodźców. Zaczęłam jeździć na misje. W obozach spotykam się nierzadko ze wspaniałymi, dzielnymi ludźmi, staram się organizować dla nich pomoc. W Azji, w Afryce jest tak straszna bieda i taki bezmiar cierpienia, że nie można pozostawać obojętnym.

Jako ambasadorka dobrej woli ONZ Jolie była już na ponad 50 misjach, m.in. w Tanzanii, Kambodży, Pakistanie, Afganistanie, Tajlandii. Nigdy nie żądała dla siebie specjalnych warunków, żyła tak jak inni członkowie misji. Nie chcąc uszczuplać budżetu organizacji, sama pokrywała koszty swoich wypraw. Odwiedziła ośrodki UNHCR w Kosowie, opłaciła koszty pomocy dla obozu Kakuma w Kenii, gdzie mieszkają uciekinierzy z Sudanu. W Jordanii spotykała się z uchodźcami z Iraku, w Egipcie odwiedzała wygnańców z Darfuru. W 2007 roku przekazała na pomoc dla nich milion dolarów. W czasie zdjęć do filmu „Bez granic" spotkała się z angolskimi uchodźcami w Namibii.

W związku ze swoją działalnością charytatywną Jolie coraz częściej pokazuje się na scenie politycznej. Regularnie bierze udział w obchodach Światowego Dnia Uchodźcy w Waszyngtonie czy w Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, spotyka się z członkami Kongresu Stanów Zjednoczonych.

Pitt wspiera ją, czasem towarzyszy jej w podróżach do najnędzniejszych zakątków Azji i Afryki. Oboje wnoszą nie tylko swoje twarze, uczestniczą też w rozmaitych akcjach finansowo. W 2006 roku założyli fundację Jolie-Pitt i wsparli m.in. organizacje Global Action for Children oraz Lekarze bez Granic. Są bardzo hojną parą, która potrafi przekazać milion dolarów na pomoc ofiarom tsunami czy huraganu Katrina. Budują szkoły w Afryce, na pensje dla dziewcząt w Kabulu przeznaczyli dochód ze sprzedaży kolekcji biżuterii Style of Jolie zaprojektowanej przez aktorkę. Wspierają też programy edukacyjne w Bośni.

– Oboje z Bradem uważamy, że nie wolno strawić życia tylko na zabawie. Los dał nam tak dużo, jesteśmy mu coś winni – odpowiedziała zwyczajnie.

Ale o tym prasa pisze rzadko. Częściej można przeczytać, że po ślubie, na hotelowym balkonie, Pitt i Jolie kłócili się o papierosy, które aktorka paliła. „Jeśli ma się takie obciążenia genetyczne i sześcioro dzieci, to można się powstrzymać od palenia" – podsłuchał krzyk Pitta sąsiad z apartamentu obok.

I to jest jeszcze jedna osobista sprawa Jolie, która rozegrała się na oczach całego świata. Aktorka, w której rodzinie kobiety umierały na nowotwór piersi (matka Angeliny w wieku 56 lat), poddała się podwójnej mastektomii, żeby zniwelować ryzyko zachorowania na raka. Mówiła o tym i pisała, by namówić do takich operacji inne zagrożone rakiem kobiety.

Ekstrawagancka dziewczyna z Hollywood znalazła swoje miejsce w życiu. Media wciąż nie odpuszczają. Obserwują, czy na czerwonych dywanach Jolie i Pitt trzymają się za ręce, wciąż szukają w ich życiu choćby drobnych skandali, jednak przychodzi im to coraz trudniej. Angelina Jolie kończy w tym roku 40 lat. Stała się kobietą świadomie wykorzystującą swoją pozycję do – jak to kiedyś powiedziała w jednym z wywiadów – próby naprawiania świata. Zaś jako artystka chce się już schować za kamerę. Wprawdzie w swoim nowym reżyserskim przedsięwzięciu „By the Sea" zagrała razem z Pittem, ale coraz częściej odgraża się, że po Kleopatrze, w którą ma niedługo się wcielić, chce już tylko reżyserować. A i tak zawsze powtarza, że najważniejsze są dzieci.

– Czuję się szczęśliwą kobietą i spełnioną aktorką – mówi. – Ale nie jestem idiotką. Poznawałam świat show-biznesu od dziecka, dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że znam go od podszewki. Wszystkie jego dobre i złe strony. I zawsze pamiętam o jednym: wziętą aktorką dzisiaj jestem, jutro mogę nie być. Sława bywa krucha. Reżyseria? Może się uda, może nie. Matką będę zawsze.

Co za „nudne" stwierdzenia. Gdyby nie Amy Pascal i Scott Rudin, nie byłoby o czym pisać. Jak tak dalej pójdzie, media będą musiały sobie znaleźć inną ofiarę.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą