Znów strzelają korki od butelek i beztrosko leją się spienione strumienie szampana. Podsłuchana rozmowa z przedstawicielką paryskiej bohemy o trudnych latach okupacji. Amerykański reporter pyta o nieco dziwny dla niego brak entuzjazmu paryżan po wyzwoleniu Francji. – Jakim wyzwoleniu? – odpowiada modnie ubrana kobieta. – Po prostu wygoniliście tych chłopców z Wehrmachtu z miasta. Zamiast nich przyszli wasi żołnierze. Cóż, żołnierze jak żołnierze. Ale tamci byli przynajmniej eleganccy i mieli dobre maniery...
Podobały się Francuzkom niemieckie mundury. W istocie, były nieźle skrojone. Ten, kto je projektował, miał sprawną rękę i oko. O ile jednak w Paryżu budziły podziw i zachwyt, o tyle na wschodzie przerażenie. Wyrachowana elegancja oficerów SS była nie tylko atrybutem nadczłowieczeństwa, była również znakiem śmierci. Jakże chcieli, jakże umieli różnić się estetycznie od tej żydowskiej masy źle ubranych, brudnych i zabiedzonych ludzi. Jakże bohatersko było prężyć muskuły i fotografować się na tle zabłoconych białoruskich miast. Cóż za efektowna pamiątka z wojny. Oprawić w ramki i postawić na kominku. Dowód bohaterskiej młodości. Dla dzieci, wnuków, rodziny. Będzie ogrzewać na starość umęczone kości i przypominać o głębokiej słuszności tej wojny.