Donbas, Narwa, Krym, Homs i Aleppo – można dostać oczopląsu, szukając na mapie kolejnych miejsc, nad którymi zawisł długi cień niewysokiego przywódcy Rosji. Czołgi, samoloty, artyleria, zielone ludziki – Putin wszystkich przesuwa po wielkiej szachownicy świata w grze, w której nie do końca wiadomo, co jest wygraną. Przynajmniej dla niego.
Zbigniew Brzeziński opisywał w jednej z książek, jak to dawny radziecki minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko zasiadał w swoim gabinecie i patrzył na ogromną mapę świata rozwieszoną przed nim na ścianie. Planował na niej kolejne posunięcia w wielkiej wojnie Związku Radzieckiego z kapitalizmem i burżuazją. Nikt wśród sowietologów nie miał wątpliwości – każde posunięcie radzieckiej dyplomacji było podporządkowane jednej myśli i jednemu celowi, a świat był wielką planszą krwawej gry, powoli opanowywaną przez pionki i figury przesuwane na rozkaz Moskwy. Takiemu poglądowi sprzyjał szczególnie rozwój wydarzeń w latach 70. ubiegłego wieku, gdy w Afryce, Ameryce Południowej i Azji – prawie w każdym zakątku globu – wznoszono w górę czerwone sztandary i od razu pojawiali się tam radzieccy żołnierze i doradcy, by podać pomocną dłoń z karabinem.
W tamtych czasach zaś swoje pierwsze szlify zdobywali dzisiejsi lokatorzy Kremla: Władimir Putin i jego przyjaciele z KGB. Niektórzy z nich w następnym dziesięcioleciu sami wyruszyli w świat, by wesprzeć walkę proletariatu, np. w Angoli czy Mozambiku, zgodnie z Wielkim Planem realizowanym przez Kreml. Poczucie uczestnictwa w Wielkiej Grze musiało odcisnąć i odcisnęło na nich swoje piętno. Sam obecny prezydent wspominał, jak straszne rozczarowanie poczuł, gdy jesienią 1989 roku niemieccy manifestanci otoczyli siedzibę KGB w Dreźnie, a „Moskwa milczała". Odległa o 1,5 tysiąca kilometrów stolica powinna była bowiem wydać mu rozkaz, co ma robić na drezdeńskiej ulicy – rozkaz właściwy i bezwzględny, a on gotów był go natychmiast wykonać.
Dlaczego Moskwa? Dlatego że zgodnie z Planem musi ona rozumieć, co się dzieje, i wiedzieć, jak rezydent KGB powinien się zachować. „Żyraf bolszoj, jemu widnieje" – już 40 lat temu Władimir Wysocki wyśmiewał taki bałwochwalczy stosunek do „naczalstwa" małego i dużego.
Doświadczenie 1989 roku nic nie pomogło, nadal powszechne jest przekonanie, że istnieje kolejny Plan: precyzyjny i przewidujący wszelkie możliwe warianty. W każdym razie Putin – polityk zajadły, mściwy, ale i konsekwentny – postarał się, by wszyscy byli o tym przekonani. Sprzyjało mu w tym odradzanie się imperialnych resentymentów w społeczeństwie rosyjskim, które chciało, by „znów było jak w ZSRR".