Donbas, Narwa, Krym, Homs i Aleppo – można dostać oczopląsu, szukając na mapie kolejnych miejsc, nad którymi zawisł długi cień niewysokiego przywódcy Rosji. Czołgi, samoloty, artyleria, zielone ludziki – Putin wszystkich przesuwa po wielkiej szachownicy świata w grze, w której nie do końca wiadomo, co jest wygraną. Przynajmniej dla niego.
Zbigniew Brzeziński opisywał w jednej z książek, jak to dawny radziecki minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko zasiadał w swoim gabinecie i patrzył na ogromną mapę świata rozwieszoną przed nim na ścianie. Planował na niej kolejne posunięcia w wielkiej wojnie Związku Radzieckiego z kapitalizmem i burżuazją. Nikt wśród sowietologów nie miał wątpliwości – każde posunięcie radzieckiej dyplomacji było podporządkowane jednej myśli i jednemu celowi, a świat był wielką planszą krwawej gry, powoli opanowywaną przez pionki i figury przesuwane na rozkaz Moskwy. Takiemu poglądowi sprzyjał szczególnie rozwój wydarzeń w latach 70. ubiegłego wieku, gdy w Afryce, Ameryce Południowej i Azji – prawie w każdym zakątku globu – wznoszono w górę czerwone sztandary i od razu pojawiali się tam radzieccy żołnierze i doradcy, by podać pomocną dłoń z karabinem.