To nie jest smutna produkcja o tragicznych losach współczesnych pariasów ekonomicznych. Nie ukazuje również mrocznych oblicz ludzkiej egzystencji i nie spogląda z zadumą na rywalizację inteligencji sztucznej z prawdziwą. Stąd „Astro Bot” – jako czysta rozrywka – nie miałby szans na podbój festiwali filmowych. Ale w świecie gier zasady są inne. Dzięki nim właśnie ta lekka, kolorowa i zabawna produkcja powalczy w tym roku o najwyższe laury.
Główny bohater jest robotem i wraz z grupą podobnych sobie maszyn przemierza kosmos. W wyniku ataku paskudnego UFO-ka jego statek eksploduje, a części konstrukcyjne zostają rozrzucone wraz załogantami po okolicy. Zadanie gracza polega na zebraniu ich wszystkich do kupy. Czeka go tym samym wędrówka przez kilkadziesiąt różnych planet, skakanie, bieganie, latanie, a nawet nurkowanie. Ba, trzeba będzie nawet dmuchać w kontroler, by w ten sposób wywołać wiatr w świecie gry!
Czytaj więcej
„Harry Potter: Quidditch Champions” to dowód, że fikcyjne gry też bywają emocjonujące!
Teoretycznie na poszczególnych planetach zadania są takie same. Trzeba przedostać się z jednego miejsca w drugie, zbierając po drodze gadżety. W praktyce lokacje są zróżnicowane („egipskie” świątynie, zielone krainy, kosmiczne bazy), a dzięki mocom specjalnym misje wymagają różnych umiejętności. Raz bohater zamienia się w pochłaniającego wodę ludzika z gąbki, innym razem manipuluje czasem. Atrakcji jest zatrzęsienie.
„Astro Bot” nie jest łatwą produkcją, wiele etapów wymaga sporej zręczności, by nie powiedzieć szczęścia. Ale to jedna z tych gier, które są jak cukier – niełatwo ją odstawić.