Nie milkną komentarze po ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu. Artystyczna oprawa piątku 26 lipca dostarczyła nam nielichych emocji, w większości może negatywnych, ale z pewnością silnych. Sprawa interpretacji tekstu piosenki „Imagine”, dokonana przez Przemysława Babiarza (a potem kontrowersje wokół jego zawieszenia), oraz koncept zespołu Gojira (wykonującego bardzo rzadko promowaną w mediach głównego nurtu ekstremalną muzykę metalową) zasługują na oddzielne omówienie i namysł. Ale ja chciałbym się przyjrzeć trzeciemu, chyba najintensywniej komentowanemu i wywołującemu najwięcej emocji wydarzeniu: inscenizacji, w której układ przypominający Chrystusa i apostołów z „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci został odwzorowany przez drag queens. Pojawiło się po niej wiele pytań. Czy jest to rzeczywiście uzasadniona interpretacja widowiska opisywanego przez twórców jako pogańska uczta? Czy słusznie oburzamy się na artystycznych prowokatorów? Warto też postawić pytanie, jak żyjący w chrześcijańskiej (lub postchrześcijańskiej) kulturze odbiorcy reagowali na inne adaptacje, inspiracje i przeróbki motywów chrześcijańskich, zwłaszcza słynnej „Ostatniej wieczerzy”.
Czytaj więcej
Nasze oczekiwania skupione wokół wieczności ciała zawsze były rozciągnięte między utopią a horrorem.
Thomas Jolly broni swojej interpretacji mimo oficjalnych przeprosin dla urażonych katolików
Głosy zadeklarowanych obrońców widowiska, którzy odrzucali skojarzenia kontrowersyjnej sceny z „Ostatnia wieczerzą” Leonarda da Vinci, zaczęły brzmieć mniej pewnie po 28 lipca, kiedy to rzeczniczka organizatorów igrzysk Anne Descamps wystosowała oficjalne przeprosiny wobec urażonych katolików, niejako potwierdzając, że ich religijne oburzenie było uzasadnione. Z drugiej strony Thomas Jolly, dyrektor artystyczny ceremonii otwarcia, zaatakował zbulwersowanych katolików, twierdząc, że ktokolwiek w widowisku zwanym „Festivité” doszukuje się parodii ewangelicznej historii, a nie odniesienia do obrazu „Święto bogów” Jana Harmensza van Biljerta (dzieła późniejszego o ponad wiek), wykazuje ignorancję i złą wolę.
Co tkwiło w głowach twórców widowiska, wiedzą tylko oni sami. Możemy jednak spekulować, na jaki efekt czy na jaką reakcję liczyli Thomas Jolly oraz „artyści” (tego słowa używam w czysto technicznym znaczeniu; ludzi zaangażowanych w wytwarzanie sztuki, od łacińskiego „artifices”). Założenie, że chcieli szczerze przedstawić tylko tradycję pogańską, wydaje się obraźliwie naiwne. Niemal każdy element lipcowego widowiska miał drugie i trzecie dno możliwych interpretacji.
Warto choćby zwrócić uwagę na inną część widowiska, związaną z pokazaniem postaci kobiecej z odciętą głową podczas występu zespołu Gojira. Powszechnie została ona rozpoznana jako Maria Antonina, co wydaje się zupełnie naturalne, zważywszy na oprawę muzyczną spektaklu (tekst piosenki „Ça Ira!” odnosi się do zabijania arystokratów). To także stało się źródłem pomniejszej kontrowersji dotyczącej gloryfikacji przemocy niesionej przez rewolucję francuską. Zauważmy jednak, że skoro kefaloforia (głowonoszenie, czyli motyw w ikonografii hagiograficznej ukazujący męczennika trzymającego w rękach własną ściętą głowę) dotyczyła Paryża, jak zauważył we wpisie na platformie Facebook Paweł Milcarek, nie można pominąć też skojarzenia ze świętym patronem stolicy Francji, biskupem Dionizym, ściętym około 255 roku. W ten sposób katolicki męczennik łączy pogańską tradycję antyczną (jego imię pochodzi od bóstwa płodności, teatru i wina) z historią walki Kościoła o duszę imperium rzymskiego. Czy ta wtórna interpretacja jest ważniejsza od ścięcia jednego z symboli upadku monarchii francuskiej? Nie, ale trudno uwierzyć, że twórcy olimpijskiej oprawy nie pomyśleli także o męczeństwie biskupa.