Ceremonia otwarcia igrzysk oburzyłaby również pogan

Igrzyska są dla wszystkich. Może prócz tych, którzy widzą w spektaklu „Ostatnią wieczerzę”; ci muszą się douczyć.

Publikacja: 09.08.2024 10:00

Podczas premiery czwartego sezonu serii „Battlestar Galactica” na promocyjnym zdjęciu aktorów, ustaw

Podczas premiery czwartego sezonu serii „Battlestar Galactica” na promocyjnym zdjęciu aktorów, ustawionych na podobieństwo Chrystusa i apostołów z obrazu Leonarda da Vinci. Miejsce Jezusa zajęła Szóstka, postać będącą i protagonistką, i antagonistką na różnych etapach fabuły

Foto: Art Streiber/SCI FI Channel

Nie milkną komentarze po ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu. Artystyczna oprawa piątku 26 lipca dostarczyła nam nielichych emocji, w większości może negatywnych, ale z pewnością silnych. Sprawa interpretacji tekstu piosenki „Imagine”, dokonana przez Przemysława Babiarza (a potem kontrowersje wokół jego zawieszenia), oraz koncept zespołu Gojira (wykonującego bardzo rzadko promowaną w mediach głównego nurtu ekstremalną muzykę metalową) zasługują na oddzielne omówienie i namysł. Ale ja chciałbym się przyjrzeć trzeciemu, chyba najintensywniej komentowanemu i wywołującemu najwięcej emocji wydarzeniu: inscenizacji, w której układ przypominający Chrystusa i apostołów z „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci został odwzorowany przez drag queens. Pojawiło się po niej wiele pytań. Czy jest to rzeczywiście uzasadniona interpretacja widowiska opisywanego przez twórców jako pogańska uczta? Czy słusznie oburzamy się na artystycznych prowokatorów? Warto też postawić pytanie, jak żyjący w chrześcijańskiej (lub postchrześcijańskiej) kulturze odbiorcy reagowali na inne adaptacje, inspiracje i przeróbki motywów chrześcijańskich, zwłaszcza słynnej „Ostatniej wieczerzy”.

Czytaj więcej

Zwłoki – niebezpieczny przedmiot pożądania i badań

Thomas Jolly broni swojej interpretacji mimo oficjalnych przeprosin dla urażonych katolików

Głosy zadeklarowanych obrońców widowiska, którzy odrzucali skojarzenia kontrowersyjnej sceny z „Ostatnia wieczerzą” Leonarda da Vinci, zaczęły brzmieć mniej pewnie po 28 lipca, kiedy to rzeczniczka organizatorów igrzysk Anne Descamps wystosowała oficjalne przeprosiny wobec urażonych katolików, niejako potwierdzając, że ich religijne oburzenie było uzasadnione. Z drugiej strony Thomas Jolly, dyrektor artystyczny ceremonii otwarcia, zaatakował zbulwersowanych katolików, twierdząc, że ktokolwiek w widowisku zwanym „Festivité” doszukuje się parodii ewangelicznej historii, a nie odniesienia do obrazu „Święto bogów” Jana Harmensza van Biljerta (dzieła późniejszego o ponad wiek), wykazuje ignorancję i złą wolę.

Co tkwiło w głowach twórców widowiska, wiedzą tylko oni sami. Możemy jednak spekulować, na jaki efekt czy na jaką reakcję liczyli Thomas Jolly oraz „artyści” (tego słowa używam w czysto technicznym znaczeniu; ludzi zaangażowanych w wytwarzanie sztuki, od łacińskiego „artifices”). Założenie, że chcieli szczerze przedstawić tylko tradycję pogańską, wydaje się obraźliwie naiwne. Niemal każdy element lipcowego widowiska miał drugie i trzecie dno możliwych interpretacji.

Warto choćby zwrócić uwagę na inną część widowiska, związaną z pokazaniem postaci kobiecej z odciętą głową podczas występu zespołu Gojira. Powszechnie została ona rozpoznana jako Maria Antonina, co wydaje się zupełnie naturalne, zważywszy na oprawę muzyczną spektaklu (tekst piosenki „Ça Ira!” odnosi się do zabijania arystokratów). To także stało się źródłem pomniejszej kontrowersji dotyczącej gloryfikacji przemocy niesionej przez rewolucję francuską. Zauważmy jednak, że skoro kefaloforia (głowonoszenie, czyli motyw w ikonografii hagiograficznej ukazujący męczennika trzymającego w rękach własną ściętą głowę) dotyczyła Paryża, jak zauważył we wpisie na platformie Facebook Paweł Milcarek, nie można pominąć też skojarzenia ze świętym patronem stolicy Francji, biskupem Dionizym, ściętym około 255 roku. W ten sposób katolicki męczennik łączy pogańską tradycję antyczną (jego imię pochodzi od bóstwa płodności, teatru i wina) z historią walki Kościoła o duszę imperium rzymskiego. Czy ta wtórna interpretacja jest ważniejsza od ścięcia jednego z symboli upadku monarchii francuskiej? Nie, ale trudno uwierzyć, że twórcy olimpijskiej oprawy nie pomyśleli także o męczeństwie biskupa.

Wtórne konteksty są ważne – swastyka nie jest już symbolem szczęścia

Interpretacji dokonuje odbiorca, dlatego czasem formalnie prawidłowe odczytanie symbolu nie jest tak ważne jak jego wtórne konteksty. Swastyka jest, technicznie rzecz biorąc, hinduskim symbolem szczęścia, ale używanie jej w tym kontekście po II wojnie światowej w Europie w praktyce nie może być pozbawione odniesienia do ideologii narodowego socjalizmu i zbrodni wojennych III Rzeszy.

W tym sensie kobieca postać z paryskiego widowiska przypomina, technicznie rzecz biorąc, kefaloforów, ale istotniejsza jest interpretacja, która trafi do milionów odbiorców na całym świecie; w tym do ludzi, którzy z historii Francji kojarzą tylko rewolucję. Igrzyska są wydarzeniem uniwersalnym. Tak jak w czasach pogańskich były zjawiskiem (przynajmniej w teorii) ogólnohelleńskim, tak w epoce (post)chrześcijańskiej są wydarzeniem ogólnoświatowym. W tej perspektywie śmierć Marii Antoniny jest tropem znacznie ważniejszym niż męczeństwo biskupa. Przy tym jest to interpretacja podatna na kolejne metainterpretacje, gdyż dla wielu tradycjonalistów śmierć królowej bywa interpretowana jako rodzaj męczeństwa…

Choć sposobności odczytania obrazu, gestu, słowa zawsze jest wiele (poza idealnym światem matematyki), bywają te ważniejsze i mniej ważne. Ostatecznie nawiązanie do „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci jest bardziej czytelne niż do „Święta bogów” Jana Harmensza van Biljerta.

Widowisko Thomasa Jolly’ego było też krytykowane z innej perspektywy, czysto estetycznej, osadzonej w kanonach klasycznego piękna, tradycji wspólnej dla części pogańskiego antyku i chrześcijaństwa, tradycji, którą nowa w Europie, monoteistyczna religia odziedziczyła po politeistycznych poprzedniczkach.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Pałac prezydencki kusi Donalda Tuska

O gustach się nie dyskutuje, bo każdy wie jaki gust jest dobry

Nie mamy tu miejsca, aby rozważać do głębi, jak starogrecki ideał piękna złączonego z prawdą i dobrem – kalokagatia (termin używany przez Arystotelesa, wcześniej zgodny z koncepcjami Platona, ale opisowo obecny już w eposach Homera), ale spróbujmy użyć go do oceny lipcowego widowiska. Zauważmy, że pogański antyk nie jest ze swojej natury antychrześcijański. Może być traktowany jak wielkie przygotowanie na przyjęcie objawienia, co robiły niektóre koncepcje zgodnie łączące świat „szlachetnych pogan” (zamieszkujących w chrześcijańskim imaginarium oraz teologii limbus) i Kościoła. Zwłaszcza sztuka epoki odrodzenia, obrazy Leonarda da Vinci i współczesnych jemu artystów nie widziały w tych światach żadnej istotnej sprzeczności, często ku przerażeniu bardziej konserwatywnych teologów. Malarze odrodzenia poświęcają życie po równo na tworzenie scen biblijnych i mitologicznych. Erazm z Rotterdamu demonstracyjnie w ostatniej chwili powstrzymuje się od wykrzyknienia: „święty Sokratesie, módl się za nami!”. Wizje restauracji imperium rzymskiego idą ramię w ramię z planami uniwersalnego zwycięstwa chrześcijaństwa.

Jednak Thomas Jolly przedstawia (i retorycznie szantażuje odbiorcę, aby przyjął to wyjaśnienie za kluczowe) swoją interpretację. Nowożytne igrzyska olimpijskie to kontynuacja tych dawnych, stara treść w nowej formie. I jest ona, zdaniem reżysera, bardzo nowoczesna i zgodna nie tylko z ideami rewolucji francuskiej, ale i nowoczesnych lewicowych ruchów emancypacyjnych. Stąd od sportu niedaleko do ścinania głów arystokratów i ekspresji aktywistów ruchu LGBT+, reprezentowanych przez Barbarę Butch, drag queen, która podczas widowiska zajęła miejsce Chrystusa (lub Apolla). Igrzyska są dla wszystkich – prócz tych, którzy widzą w spektaklu „Ostatnią wieczerzę”; ci muszą się douczyć.

Ale czy ta interpretacja nie stanowi pogwałcenia nie tylko chrześcijańskiej ortodoksji, nie tylko renesansowych kanonów estetyki, ale też antycznego myślenia o pięknie? Igrzyska olimpijskie to nie karnawał. To nie jest świat transgresji, odwrócenia ról, który w pewnej interpretacji jest bardzo bliski środowiskom LGBT+. Jeśli lipcowa wieczerza przedstawia nie Chrystusa i apostołów, ale pogańskich bogów, warto pamiętać, że w centrum sceny znajduje się Apollo, nie Dionizos (ten u van Biljerta jest na pierwszym planie; Thomas Jolly zaproponował nadal kontrowersyjną, ale możliwą do wyobrażenia i w sztuce starogreckiej, i renesansowej interpretację tego boga). Czy Barbara Butch wiernie oddaje cechy kojarzone z Apollem oraz ideą rywalizacji olimpijskiej? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć samodzielnie.

Ze swojej perspektywy prostego historyka idei mogę przypuszczać, że ani starożytnym widzom igrzysk, ani renesansowym miłośnikom antyku to przedstawienie nie przypadłoby do gustu. Uznaliby je za rodzaj bluźnierstwa i to być może w nawet dosadniejszy sposób niż urażeni katolicy z XXI wieku. Za głos zupełnie niegrecki, ale duchowo bliski temu światu można uznać ten należący do polskiego poety Zbigniewa Herberta, który choć jest chętnie przywoływany przez katolickich odbiorców, w istocie wydaje się należeć do zupełnie innej epoki:

Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu,

książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie.

Inni potrafili zrobić „Ostatnią wieczerzę” Leonarda da Vinci lepiej: „Battlestar Galactia”, „MASH” i „Far Cry 5”

Jeśli nie uwierzymy w zapewnienia Jolly’ego, a podążymy za najłatwiej rozpoznawanym przez światową publikę punktem odniesienia, musimy zadać sobie pytanie, dlaczego „Ostatnia wieczerza” jest tak powszechnie rozpoznawalna wśród religijnych chrześcijan, kulturowych chrześcijan w zupełnie zlaicyzowanych społeczeństwach, a nawet wśród wyznawców innych religii. Jedna z możliwych odpowiedzi jest dość prosta: dzieło renesansowego artysty to po prostu piękny obraz, ważny symbol epoki. Ale najistotniejszy wydaje się tu sam temat, przedstawienie ewangelicznej ostatniej wieczerzy. To wydarzenie, które ma swoje znane źródła i jasną symbolikę. Moment oddany przez Leonarda da Vinci to reakcja uczniów na słowa Jezusa o zdradzie. Pozwoliło to artyście na ukazanie różnych postaw apostołów wobec swojego mistrza. Od zdziwienia, niedowierzania, złości na zdrajcę, po postawę samego Judasza będącego sprawcą tragedii.

Dlatego nie sposób się dziwić, widząc, jak na przestrzeni wieków artystycznie wspaniały obraz obecnej w zbiorowej świadomości sceny stał się inspiracją dla niezliczonych przedstawień, dzieł sztuki wysokiej, użytkowej oraz popularnej.

Samo „Święto bogów” to obraz odwołujący się do „Ostatniej wieczerzy”, jeśli nie treścią przedstawienia, to układem przedstawionej sceny, oczywistym dla odbiorców w XVII wieku. O tym, jak te dwa obrazy są ze sobą powiązane, może świadczyć choćby reakcja polskich znawców sztuki, zwłaszcza tych świeżej daty, ujawnionych w mediach społecznościowych. Jak zaznaczył to na platformie X Krzysztof Stanowski, obrońcy integralności artystycznej lipcowego widowiska masowo przekręcają jego tytuł na „Ucztę bogów”. Być może jest to zwykła kalka językowa (w literaturze i sieciosferze anglojęzycznej obraz nazywany jest „The feast of Gods”), ale może to być też świadectwo braku namysłu lub wiedzy o przytaczanym obrazie.

Jeśli artysta (lub skromny wytwórca treści rozrywkowej) chce powiedzieć coś ważnego, głębszego niż dzieło, które tworzy, bardzo często odwołuje się do kilku najsłynniejszych, kluczowych dzieł sztuki, wśród których „Ostatnia wieczerza” zajmuje poczytne miejsce. Nie zawsze, a można powiedzieć – rzadko, budzi to kontrowersje, gdyż odbiorcy owej zapożyczonej sztuki wiedzą, że wykorzystanie świętej historii z obrazu, niezależnie od tego, w jak bardzo trywialnym kontekście, jest złożeniem hołdu zarówno artyście, jak i opowiedzianej przez niego historii.

Twórcy serialu science fiction „Battlestar Galactica”, a dokładniej pisząc: jego uwspółcześnionej wersji, emitowanej w latach 2003–2009, podczas premiery czwartego sezonu serii posłużyli się promocyjnym zdjęciem aktorów ustawionych na podobieństwo Chrystusa i apostołów z obrazu Leonarda da Vinci. Włożono w to sporo wysiłku, kodując elementy przedstawionej opowieści w rozstawienie bohaterów. Na miejscu Jezusa znajdowała się (przepraszam czytelników za zdradzenie tych kilku detali z 20-letniego serialu…) Szóstka, postać będącą i protagonistką, i antagonistką na różnych etapach fabuły. Tuż obok niej, na miejscu zajmowanym u Leonarda da Vinci przez Jana i Judasza, znajduje się tylko jedna postać, Gaius Baltar… który podczas serialowej historii prezentował zarówno zachowania zdrajcy, jak i najwierniejszego ucznia. Ustawienie pozostałych postaci także odnosi się, choćby częściowo, do apostołów. Na pozór takie użycie odniesień malarsko-biblijnych jest, nomen omen, obrazoburcze: na miejscu Chrystusa znajduje się kobieta robot, a Jan i Judasz to dwa aspekty jednej postaci. Ale twórcy zdjęcia nadal mówią językiem Ewangelii – zmienionym i przetworzonym, ale mimo wszystko uznającym prymat pierwowzoru. W zakodowanej historii najważniejszy jest przekaz o wierności i zdradzie. Scena, mimo wszelkich przekształceń, zachowuje klasyczne kanony estetyczne. W dodatku została skierowana do widzów serialu science fiction o bardzo ambiwalentnej wobec chrześcijaństwa wymowie – tym bardziej należy docenić szacunek wobec owej chrześcijańskiej inspiracji.

Film „MASH” z 1970 roku (poprzednik lepiej znanego serialu będącego kontynuacją tej produkcji) w reżyserii Roberta Altmana dokonał bardziej kontrowersyjnej adaptacji „Ostatniej wieczerzy”. Kulminacyjna scena filmu ucharakteryzowana jest na dzieło Leonarda da Vinci, acz opowiedziana historia zupełnie nie przystaje do Ewangelii. Na miejscu Chrystusa siedzi bohater, który planuje popełnić samobójstwo, więc grzech śmiertelny według chrześcijańskiej moralności, a wieczerza stanowi oficjalne pożegnanie pogrążonego w depresji nieszczęśnika. Sam film stanowi adaptację powieści, a w książkowym oryginale scena jest jeszcze mroczniejsza i zupełnie niezgodna z dramatycznym, ale ostatecznie optymistycznym przekazem Dobrej Nowiny.

Dlaczego ta scena z filmu nie wzbudziła w latach 70. jakichś ogromnych kontrowersji? Prawdopodobnie dlatego, że choć była obrazoburcza w formie, okazała się zaskakująca w materii (znów: przepraszam za zdradzenie zakończenia bardzo starego filmu). Umęczony bohater ostatecznie przeżywa, a nawet doświadcza czegoś na kształt zmartwychwstania. W konwencji surrealistycznej komedii i w świetle szczęśliwego zakończenia ewangeliczne nawiązanie nie okazało się aż tak bluźniercze, choć nadal szokowało.

Na podobny zabieg zdecydował też się Zack Snyder w „Strażnikach” z 2009 roku. Krótka scena przyjęcia na cześć jednej z bohaterek również odwzorowuje układ biblijnych postaci. Jest jednak, przy obrazoburczości detali, wyjątkowo „prawowierna”, jeśli chodzi o przekaz, umieszczając antybohatera na miejscu Judasza. Podobnie wyglądał plakat reklamujący film „Niezniszczalni 2” z 2012 roku. Tu odniesienia do historii ewangelicznej wydają się szczątkowe, ale usadzenie na miejscu Judasza postaci, która zdradziła przyjaciół (w tym tę graną przez Sylvestra Stallone’a, siedzącą na miejscu Jezusa), zachowuje chociaż ten najpierwotniejszy koncept renesansowego dzieła. Po podobną stylizację sięgały takie seriale jak „Rodzina Soprano” oraz „Doktor House”, ale brak w tych obrazach detali dających się odczytać jako bezpośrednie odniesienia do Ewangelii sugeruje, że były to tylko zabiegi estetyczne, pozbawione zamysłu prowokacji.

Nieco inaczej jest z względnie nową adaptacją „Ostatniej wieczerzy”. Gra „Far Cry 5”, która ukazała się w roku 2018, nie dość, że eksponuje układ ostatniej wieczerzy już na okładce, to na miejscu Chrystusa sadza… antagonistę serii, w dodatku jest to postać kreowana na fałszywego mesjasza. Jednak fenomen tej opowieści, najmłodszej ze wskazanych, pozostawię na inny czas. Kto wie, może ktoś z szanownych czytelników będzie chciał sięgnąć po tę grę komputerową i osobiście ocenić, na ile kultura popularna potrafi opowiedzieć ważną historię? W skrócie jednak napiszę, że twórcy „Far Cry 5” posiadali fabularne uzasadnienie do tego, aby nawiązać do Ewangelii…

Czytaj więcej

Jak turystyka niszczy polskie miasta

O co cały ten ambaras?

Podobnych odwołań można znaleźć jeszcze dziesiątki, jeśli nie setki. Dlaczego więc dopiero olimpijskie święto bogów spotkało się z tak jednoznacznym oporem, zarówno wśród chrześcijan, jak i w gronie zupełnie świeckich miłośników klasycznej estetyki?

Za wszystkim stoi specyficzna intencja, czyli chęć jednoczenia lub antagonizowania, wokół przekazu artystycznego. Nie na długo przed ostatnią wieczerzą Jezus przestrzegał uczniów przed działaniami fałszywych proroków. Po owocach ich poznamy. Jakie owoce przyniosło widowisko lipcowe, szanowni czytelnicy muszą już ocenić sami.

Adam Podlewski jest historykiem, edukatorem, popularyzatorem historii. Autor powieści historycznych, w tym „Zakonu Świętego Brutusa”, „Premierów” oraz „Pilotów”.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą