Hulaj dusza piekła nie ma? Przy pełnym poparciu zarówno Waszyngtonu, jak i Brukseli oraz Berlina rząd Donalda Tuska może pozwolić sobie na więcej niż PiS – i tak właśnie robi. Zwłaszcza w polityce wewnętrznej. Viktora Orbána można nie lubić, ale jest ziarno prawdy w jego cierpkim stwierdzeniu, że gdyby on odbijał instytucje tak brawurowo jak minister Bartłomiej Sienkiewicz, skończyłoby się to interwencją NATO. Oczywiście Orbán kontroluje media na Węgrzech w takim stopniu, w jakim nie robił tego żaden rząd w Polsce od czasów Wojciecha Jaruzelskiego. Ale prawdą jest również to, że doprowadził do takiego stanu rzeczy małymi kroczkami, bez zwoływania rad trzech spółek w niespełna dwie godziny.
Czytaj więcej
Okres świąteczny jest czasem usankcjonowanej społecznie i kulturowo hipokryzji. Wcześniej dotyczyła ona sfery duchowej oraz moralnej, dziś sfery statusu i troski o planetę. Jak każda hipokryzja jest to jednak „hołd, jaki występek składa cnocie”.
Wegetarianin w mięsnym
Być może ten pośpiech nie tylko w przypadku mediów, ale też zmian w prokuraturze i sądownictwie wynika z tego, że Donald Tusk wie, że dobra koniunktura, gdzie nikt poza politykami PiS nie będzie pytał o formalną legalność wprowadzanych zmian, nie potrwa długo. Prawica i lewica wyewoluowały na Zachodzie w ponadnarodowe bloki medialno-polityczne: jeden liberalno-globalistyczny, a drugi narodowo-lokalistyczny, z małym marginesem dla opcji pośrednich. I tak się składa, że ten drugi, nazywany niekiedy alt-rightowym, obóz jest teraz ogólnie na fali wznoszącej w krajach zachodnich (Niemcy, USA, Francja, Holandia, Włochy, Argentyna itp.), a Donald Tusk jest dla niego zdecydowanie czarnym charakterem. Wystarczy wyjść poza narrację, jak to mawiają Niemcy „starych ciotek”, czyli uznanych liberalnych tytułów, by odkryć, że o zmianie rządów w Polsce wspomina nie tylko CNN i „Die Welt”, lecz także (i to wyjątkowo szczegółowo) bardziej niszowe media bliskie alt-rightowi czy wpływowe konta społecznościowe przeznaczone dla zwolenników Donalda Trupa oraz AfD.
To nie przypadek, że przeciwko działaniom nowego polskiego rządu względem publicznych nadawców zaprotestował np. poseł do Bundestagu Pert Bystron z AfD. Swoje zaniepokojenie wyraził też otwarcie amerykański senator J.D. Vance , wcześniej znany przedsiębiorca i popularny autor rozwijający alt-rightowe media. Coraz więcej zaczyna też wskazywać na to, że w USA wygra Trump, a w Niemczech przełamany zostanie kordon sanitarny wokół AfD i ta druga najsilniejsza partia w kraju będzie mogła zacząć budować koalicję. Dla przypomnienia: wybory w USA mamy już w listopadzie 2024 r., a w Niemczech najpewniej we wrześniu lub październiku 2025 r. Obecny niemiecki rząd złożony (podobnie jak w Polsce) z koalicji trzech partii głównego nurtu szoruje po dnie w sondażach jak żaden od czasów II wojny światowej. Natomiast w USA 81-letni Joe Biden ma niknące w oczach szanse na reelekcję, za to republikańscy kandydaci zaczynają, tak jak zrobił to ostatnio Ron DeSantis, zawieszać kampanię i udzielać poparcia Trumpowi. Mimo to demokraci nadal wahają się, czy wymienić Bidena na innego kandydata. Zresztą teraz i tak jest to już tylko musztarda po obiedzie. Do wyborów zostało zaledwie dziesięć miesięcy, więc jest już nieco za późno, by wykreować kandydata, którego przekaz przekona miliony wyborców w tak rozległym kraju.
Prowadzi to wszystko do ciekawego paradoksu. Donald Tusk, który miał być wielką nadzieją liberalizmu-globalizmu, może już niedługo stać się swoistym wegetarianinem w krainie pełnej prawicowych drapieżników. W relacjach z Berlinem, a zwłaszcza z Waszyngtonem może natrafić wręcz na te same problemy komunikacyjne i polityczne, które dobrze znamy z czasów rządów PiS. Nagle okaże się, że Trump pamięta Tuskowi różne przytyki z czasów kierowania Radą Europejską. Albo zarówno CDU Friedricha Merza, jak i AfD będą miały same złe skojarzenia z polskim premierem jako z „merkelistą”, czyli politykiem, który swoją karierę w europejskiej Partii Ludowej zawdzięczał w dużym stopniu dobrym relacjom z byłą panią kanclerz, której dziedzictwo jest obecnie w Niemczech coraz bardziej krytykowane.