Bogusław Chrabota: W dzień zaduszny myślę o Awdijiwce, izraelskich kibucach, o Gazie

Czy ktoś je po ludzku pochowa? Zostawi w ciepłym wspomnieniu? Jeśli ofiary brutalności historii dziejącej się na moich oczach miałyby zniknąć jak pył na wietrze, byłaby to największa kpina z sensu ludzkiego istnienia.

Publikacja: 03.11.2023 17:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Listopadowe święto kieruje nas zwykle w stronę naszych najbliższych. To ich dusze wspominamy, to dla nich zapalamy świeczki. W tym sensie Dzień Zaduszny jest świętem bardzo intymnym, rodzinnym, w nie mniejszy sposób niż Boże Narodzenie czy Wielkanoc. A nawet przebija te ostatnie poziomem intymności o pewnym – proszę wybaczyć słowo – posmaku metafizycznym. O ile bowiem przy stole wigilijnym, nawet jeśli to uroczystość świecka, cieszymy się takimi wartościami, jak rodzina, jej trwałość, spoistość, o tyle w pierwszych dniach listopada nasze uczucia wędrują w progi domów, w których światła dawno zgasły, przyzywają ludzi, którzy dawno odeszli, a byli nam tak drodzy.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Muszą to zrozumieć w Tel Awiwie i Ramallah

Szczęśliwie, jeśli mamy w zasięgu wzroku ich groby. W Polsce, której granice przesuwano tyle razy, nie zawsze jest to możliwe. Przynajmniej młodsze pokolenia nie są skazane na ból oderwania od korzeni. Piszę o tym uczuciu bez cienia przesady. To nie jest ból fizyczny, proszę go nie rozumieć w sposób nazbyt powierzchowny. Ów ból jest z bezradności wobec wyroków historii; bardziej osłabia, niż doskwiera, bardziej wpycha w depresję niż w rozpacz. Taki ból niemy, gorzki i samotny. Sam często go odczuwam, choć nigdy nie udało mi się tego uczucia do końca zrozumieć czy nazwać po imieniu. Tym bardziej że jest już dziś rzadkością. I chwała Bogu, chciałoby się powiedzieć, że historia przestała nas rzucać z kąta w kąt. Jest dużo łatwiej, kiedy najbliżsi są w zasięgu wzroku, na cmentarzu za rogiem, za rogatką miasta, kilkadziesiąt kilometrów obok. Wtedy dużo łatwiej nawiązać z nimi kontakt.

Listopadowe święto kieruje nas zwykle w stronę naszych najbliższych. To ich dusze wspominamy, to dla nich zapalamy świeczki. W tym sensie Dzień Zaduszny jest świętem bardzo intymnym, rodzinnym, w nie mniejszy sposób niż Boże Narodzenie czy Wielkanoc. 

Zastanawiam się co roku, czy rzeczywiście czekają na ten wyjątkowy moment, kiedy wpadamy do nich na chwilę z gałązką chryzantemy czy zniczem w ręku. Czy wsłuchują się w słowa modlitwy wypowiadane w myślach przez tych, co – w przeciwieństwie do nich – jeszcze żyją? A może ważniejsze jest co innego? Może ważniejsze jest, by zachować ich dobrze w pamięci, zamknąć w kokonie wspomnień, jak owady uwięzione przed milionami lat w bryłce bursztynu? Zwłaszcza gdy niespecjalnie się wierzy, że będzie można się z nimi kiedyś jeszcze spotkać. Może to bardzo autorskie myślenie, ale możliwe, iż nieśmiertelność to tylko funkcja pamięci – tyle zostaje po człowieku, ile się go zachowa w świadomości innych. Pewnie pachnie to po trosze herezją, ale trudno uwolnić się od pytania, po cóż by pisano święte księgi, gdyby było inaczej? Kto by pamiętał, co mówił Mojżesz, Budda czy Chrystus, gdyby nie upamiętnienie? Gdyby nie słowo?

Tak, ci najwięksi mieli szczęście, że nie pozwalamy o nich zapomnieć, ale co z innymi? Czy w jakiejkolwiek etyce zapisano, że można zapominać indywidualnego człowieka? Każdy ma prawo do pamięci. Każdy z nas, choćbyśmy byli najmniejsi. Dlatego z takim szacunkiem chodzimy na groby, z taką uwagą czytamy nazwiska, z taką pasją wygrzebujemy ludzkie szczątki w dawnych nekropoliach. Każdy ma prawo do pamięci, tak jak każdy człowiek ma prawo do godności. A pamięć i godność to jedno.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Urodziny Lecha Wałęsy, opatrzność i rola przywódcy

Jest jeszcze jeden ważny dla mnie wymiar duchowości zaduszek. Prócz wspomnień o bliźnich, którzy odeszli, myślę o ofiarach brutalności historii dziejącej się na moich oczach. Tu na Powązkach, tam na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie ludzie, którym dane było odejść w spokoju i zasłużyć przynajmniej na kamień nagrobny. A co z tymi, których pomordowano przed chwilą w Izraelu? Co z tymi, którzy giną właśnie pod gruzami Gazy? Co z żołnierzami rozrywanymi przez szrapnele w absurdalnym zmaganiu o ukraińską Awdijiwkę? Czy ktoś ich po ludzku pochowa? Czy ktoś zostawi ich w ciepłym wspomnieniu? Czy przepadną na wieki w mrokach dziejów? Przecież to ludzie, jak my. Mają te same prawa. Czy coś po nich zostanie? Jeśli mieliby zniknąć jak pył na wietrze, byłaby to największa kpina z sensu ludzkiego istnienia.

Dlatego dziś we Wszystkich Świętych, jutro w Dzień Zaduszny będę o nich myślał z równą czułością, jak o moich najbliższych. Wiem, że to dziwactwo, ale czyż jedyne na tym dziwnym świecie?

Listopadowe święto kieruje nas zwykle w stronę naszych najbliższych. To ich dusze wspominamy, to dla nich zapalamy świeczki. W tym sensie Dzień Zaduszny jest świętem bardzo intymnym, rodzinnym, w nie mniejszy sposób niż Boże Narodzenie czy Wielkanoc. A nawet przebija te ostatnie poziomem intymności o pewnym – proszę wybaczyć słowo – posmaku metafizycznym. O ile bowiem przy stole wigilijnym, nawet jeśli to uroczystość świecka, cieszymy się takimi wartościami, jak rodzina, jej trwałość, spoistość, o tyle w pierwszych dniach listopada nasze uczucia wędrują w progi domów, w których światła dawno zgasły, przyzywają ludzi, którzy dawno odeszli, a byli nam tak drodzy.

Pozostało 87% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Ostatnia przysługa”: Kobieta w desperacji
Plus Minus
„Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie": Władza tłumaczyć się nie musi
Plus Minus
"Nobody Wants to Die”: Retrokryminał z przyszłości
Plus Minus
Krzysztof Janik: Państwo musi czasem o siebie zadbać
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Plus Minus
Z rodzinnych sag tylko Soprano