Prochy gen. Franco. Pojednanie bez rozliczenia już nie działa

Hiszpański model transformacji demokratycznej, który naśladowała także Polska, staje pod znakiem zapytania. Zbrodnie z przeszłości nie dają o sobie zapomnieć, potrzeba ich nazwania i rozliczenia okazuje się przemożna.

Aktualizacja: 20.05.2017 12:13 Publikacja: 18.05.2017 16:39

Juan Carlos (z lewej) wbrew temu, na co liczył gen. Franco (z prawej), odszedł od dyktatury. Zbrodni

Juan Carlos (z lewej) wbrew temu, na co liczył gen. Franco (z prawej), odszedł od dyktatury. Zbrodni frankistów i republikanów do dziś nie rozliczono.

Foto: AFP

To miejsce jest jednym wielkim zgniłym kompromisem. Dosłownie. Z sufitu wykutej w skale gór Sierra Guadarrama gigantycznej nawy prowadzącej do grobowca Francisco Franco kapie woda, w wielu miejscach pojawił się grzyb. Winda prowadząca do punktu widokowego na szczycie 150-metrowego krzyża, który góruje nad kompleksem, już nie działa. Sam nagrobek dyktatora niby jest obiektem kultu, ale obsługa kompleksu musi stale pilnować, aby któryś ze zwiedzających złośliwie nie przeszedł po płycie. Nie wiadomo, kto każdego dnia kładzie tu świeże kwiaty. Nie ma nawet oficjalnego wytłumaczenia, czy godny faraonów kompleks, który miał skalą dorównać pobliskiemu pałacowi-klasztorowi Escorial króla Felipe V, został zbudowany niewolniczą pracą republikańskich więźniów czy przeciwnie, był to akt miłosierdzia ze strony Franco wobec pojmanych wrogów.

– Przecież za każdy przepracowany tu dzień więźniowie mieli darowanych kilka dni kary – oburza się pilnująca kompleksu Carmen, gdy jej koleżanka Inez opowiedziała mi nieprzychylną dla Franco wersję wydarzeń.

– Tak, ale wyroki na republikanów od początku były nielegalne – ucina Inez.

Od ciszy do kultu

Hiszpański parlament 11 maja podjął uchwałę o wyprowadzeniu prochów Francisco Franco. Miałyby one trafić do jego rodzinnego grobowca w kompleksie wojskowym El Pardo w okolicach Madrytu, gdzie od 30 lat spoczywa żona dyktatora. Rzecz niezwykła: uchwale podjętej z inicjatywy uważającej się za dziedziczkę republikanów socjaldemokratycznej partii PSOE nie sprzeciwiła się konserwatywna Partia Ludowa (PP), w której po ustanowieniu demokracji schroniło się wielu frankistów i ich potomków. Ugrupowanie Mariano Rajoya wstrzymało się od głosu. I choć sam premier na razie odmówił wypełnienia uchwały (nie jest ona prawnie zobowiązująca), to przebieg głosowania w Kortezach stawia pod znakiem zapytania całą koncepcję puszczenia w niepamięć przeszłości w imię budowy demokracji z udziałem całego społeczeństwa. A to był przecież wzorzec tego, jak przełamać dyktaturę, dla wielu krajów świata, w szczególności w Europie Środkowej i Ameryce Łacińskiej.

Bo choć Polska nie przeszła przez wojnę domową jak Hiszpania, atmosferę dwuznaczności, jaką przesiąka Valle de los Caidos, można odnaleźć na warszawskich Powązkach wojskowych, gdzie obok żołnierzy kampanii wrześniowej, powstania styczniowego i powstania warszawskiego wciąż spoczywają prochy Bolesława Bieruta i Juliana Marchlewskiego, a także Wojciecha Jaruzelskiego.

Nie wszyscy jednak czekali na Hiszpanów, aby rozprawić się z własną przeszłością, a przynajmniej z miejscem pochówku obalonego dyktatora. W Portugalii bardzo skromny grobowiec Antonio Salazara, faszystowskiego przywódcy, który rządził krajem żelazną ręką od 1932 do 1968 r., znajduje się w prowincjonalnym miasteczka Santa Comba Dao, miejscu jego narodzin. Z kolei w Chile po śmierci w 2006 r. Augusto Pinocheta skremowano go, a prochy przekazano rodzinie. To była jednak inna sytuacja niż z Franco: chilijski dyktator już pięć lat przed śmiercią przebywał w areszcie domowym.

Bardzo źle ciała znienawidzonego Nicolae Ceausescu i jego żony Eleny mogli potraktować w 1989 r. Rumunii. Oba zostały jednak pochowane w całkiem pokaźnym grobie rodzinnym na cmentarzu Ghencea na przedmieściach Bukaresztu. Mauzoleum Kwiatów w centrum Belgradu wciąż mieści natomiast grobowiec marszałka Tito. Przywódca Jugosławii jest darzony kultem w demokratycznej Serbii, choć władze już nie utrzymują gwardii honorowej, która kiedyś pilnowała tego miejsca 24 godziny na dobę.

Bez porozumienia

Decyzja Kortezów zakłada nie tylko wyprowadzenie prochów Franco, ale także umieszczenie na ścianach bazyliki tablic informujących o zbrodniach reżimu frankistowskiego. W biurach kompleksu miałby się natomiast znaleźć bank danych o ofiarach wojny domowej zebranych dzięki badaniu DNA prochów ofiar wojny domowej.

Inicjatywa ta rodzi się jednak w mękach. Uchwała parlamentu to wypełnienie ustawy o pamięci historycznej, którą z inicjatywy lewicowego premiera José Luisa Zapatero przyjęto równo dziesięć lat temu. Jeden z punktów przewidywał zakaz propagowania ideologii frankistowskiej.

– Wciąż w wielu miastach Hiszpanii patronami ulic i placów są generałowie, którzy mordowali swoich rodaków, obrońców legalnie wybranego rządu republikańskiego. Samorządy, w których rządzi Partia Ludowa, nie chcą ich zmieniać – mówi „Plusowi Minusowi" Eduardo Ranz Alonzo, adwokat, który w porozumieniu z PSOE stara się wymusić stosowanie ustawy Zapatero. – Choć uchwalono, że ciała wszystkich republikanów wrzuconych do mogił zbiorowych zostaną zidentyfikowane i przekazane rodzinom, wciąż prochy 114 tys. osób czekają na ekshumację. Rząd Rajoya twierdzi, że nie ma na nią środków, choć jednocześnie politycy prawicy są umoczeni w afery korupcyjne o niewyobrażalnej skali. Wstrzymano także sam proces identyfikacji prochów na podstawie DNA, wciąż nie wiadomo, gdzie znajdują się prochy poety Federica Garcii Lorki, rozstrzelanego przez frankistów gdzieś koło Granady – dodaje.

Podobny spór toczyli Niemcy, ale mają go za sobą już od kilkudziesięciu lat. Jednak jest fundamentalna różnica między sposobami upadku obu dyktatur. – Hitler przegrał wojnę, Niemców zmuszono do rozliczenia własnej historii. Ale Franco zmarł w łóżku, dzisiejsza demokracja w Hiszpanii nie jest wynikiem rewolucji, tylko przebudowy ustroju, jaki pozostawił Caudillo. Stąd tak trudno powiedzieć całą prawdę o dyktaturze – przekonuje prof. Juan Sisinio Pérez Garzon, wykładowca współczesnej historii Hiszpanii na Uniwersytecie Castilla-La Mancha.

Franco był przekonany, że zbudowany przez niego autorytarny system przetrwa pokolenia. W przesłaniu noworocznym do rodaków w 1969 r. zapewnił, że wszystko jest „ustalone i dobrze ustalone" („atado y bien atado") dzięki planowi przekazania po śmierci Caudillo władzy absolutnej królowi Juanowi Carlosowi z dynastii burbońskiej. Jednak sześć lat później, gdy Franco już nie żył, Juan Carlos niespodziewanie zdradził swojego patrona, w błyskawicznym tempie przekształcając kraj w demokratyczną monarchię konstytucyjną. – Nigdy nie ustalono warunków budowy nowego ustroju, nie było w tej sprawie żadnego porozumienia między frankistami i spadkobiercami republikanów. W październiku 1977 r. Trybunał Konstytucyjny poszerzył jedynie na wszystkie zbrodnie wojenne amnestię, która miała pierwotnie objąć tylko nacjonalistów baskijskich z ETA – mówi prof. Pérez Garzon.

Do dziś formalnie obowiązują więc w Hiszpanii wyroki śmierci wydane na republikanów. Choć niezależnie od ofiar walk z rozkazu Franco rozstrzelano około 150 tys. osób broniących rządu, w tym 50 tys. już po zakończeniu wojny domowej w 1939 r., przed sądem nie stanął ani jeden sprawca tych zbrodni, podobnie jak nigdy nie zlustrowano wykonawców około 38 tys. wyroków śmierci wykonanych na frankistach. Hiszpania, kraj, który przyjmuje największą liczbę zagranicznych turystów na świecie, nie zdobyła się na budowę w Madrycie nowoczesnego muzeum, które rozliczyłoby trudną historię wojny domowej. Choć od początku lat 80. zaczęto wypłacać niewielkie renty wdowom po zabitych, nigdy nie przywrócono prawowitym właścicielom majątków skonfiskowanym przez reżim Franco, na co zdecydowała się większość krajów postkomunistycznych Europy Środkowej.

Dlatego, gdy zwykle otwarci i radośni Hiszpanie schodzą na temat wojny domowej z lat 1936–39 i trwającej do 1975 roku dyktatury frankistowskiej, nagle zapada cisza, każdy stara się być bardzo dyskretny. Bo przecież nie wiadomo, czy ojciec lub dziadek szefa w pracy albo najlepszej przyjaciółki nie zamordował naszego ojca lub babci.

Nic dziwnego, że przegłosowując w Kortezach ustawę o pamięci historycznej, premier Zapatero starał się być bardzo ostrożny. – Mój dziadek został rozstrzelany przez wojska Franco. Należał do oddziałów republikańskich. W testamencie napisanym dzień przed śmiercią powiedział dwie rzeczy. Po pierwsze, że przebacza i prosi swoich potomków, aby przebaczyli tym, którzy go zabiją. To jest rzecz kluczowa, która naznaczyła w wielkim stopniu moje życie. A po wtóre prosił, aby kiedy będzie to możliwe, jego nazwisko zostało zrehabilitowane, aby pozostał w pamięci jako ktoś godny – mówił dwa lata temu w obszernym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" były premier. Przekonywał, że to, co udało się osiągnąć w latach 1977–1978, „było prawdziwym cudem". – Dlatego trudno mi opowiedzieć się za ściganiem tych, którzy wypracowali wielki kompromis, doprowadzili do przyjęcia konstytucji, która na zawsze zmieniła historię Hiszpanii – dodawał.

Ale po odzyskaniu w 2011 r. władzy przez prawicę wypełnienie nawet tak wąsko określonej, symbolicznej wręcz ustawy okazało się niemożliwe. – Nowy rząd nie przeznaczył ani jednego euro na ten cel, wszystko stanęło w miejscu – mówi „Plusowi Minusowi" Gregorio Camara, deputowany PSOE w Kortezach z Granady, który odpowiada za sprawy konstytucyjne.

Akt tchórzostwa?

Zdaniem rozmówców „Plusa Minusa" w szkole, gdy mowa o wojnie domowej, nie ma bohaterów i zdrajców, dobrej i złej sprawy. – Na moje wykłady studenci przychodzą z ukształtowaną już opinią o wojnie domowej, ale nie przez szkołę, tylko rodzinę – republikańską lub frankistowską. I ja tej opinii zmienić nie jestem w stanie – przyznaje prof. Garzon.

Dlatego w Hiszpanii wciąż słychać skrajnie rozbieżne zdania na temat wojny domowej i dyktatury Franco. Hermann Tertsch, którego ojciec był dyplomatą Trzeciej Rzeszy, dziś jest czołowym publicystą dziennika „ABC", w znacznym stopniu kształtuje linię najważniejszej konserwatywnej gazety kraju. – Nie mogę rozmawiać, jestem w samolocie, zaraz startujemy – ucina, gdy próbuję go złapać przez komórkę. Ale kiedy dowiaduje się, że to pytanie o Caudillo, jego głos nagle nabiera wigoru. Mimo systematycznego napominania go przez stewardesę rozmawia ze mną kilkanaście minut.

– Wielu Hiszpanów doskonale wie, że gdyby nie Franco, w Hiszpanii rządziłby Stalin. Tyle że ludzie boją się o tym mówić otwarcie, wiedzą, że mieliby z tego powodu wiele problemów. Tam nie chodziło o obronę żadnej demokracji, jak próbują nas przekonywać zwolennicy republikanów. Kłamstwo. To było zderzenie dwóch dyktatur – dodaje. Dlatego zdaniem Tertscha decyzja parlamentu o wyprowadzeniu prochów Franco to „akt tchórzostwa" dokonany przez lewicę tylko po to, aby ukryć brak programu gospodarczego i odzyskać polityczną inicjatywę.

– Valle de los Caidos to jest sanktuarium, miejsce refleksji. Franco nikomu tam nie przeszkadza – podkreśla.

Wizja związanego z PSOE adwokata Alonzo jest skrajnie odmienna. – Wyobraźmy sobie, że pośrodku obozu koncentracyjnego w Auschwitz znajduje się mauzoleum z prochami Hitlera. A tym właśnie jest dzisiaj Dolina Poległych – przekonuje.

42 lata po śmierci Caudilla przedmiotem sporu są więc wciąż zupełnie podstawowe pytania o wojnę domową i dyktaturę, odpowiedzialność Franco i republikanów. – Porównanie Franco do Hitlera nie ma sensu. Polski dyplomata Rafał Lemkin precyzyjnie określił, czym jest ludobójstwo, i Caudillo się tego nie dopuścił. To była wojna domowa, taka sama, jaką przeżyły Stany Zjednoczone, Grecja, Finlandia. Trzeba rozróżnić różne stopnie grzechu, tak, jak to robi Kościół katolicki – mówi prof. Pérez Garzon. Jego zdaniem nie można też zapomnieć o kontekście Europy lat 20. i 30., gdy zrzuca się całą winę na frankistów za to, że obalili legalnie wybrany rząd. – To były czasy, kiedy jedni dochodzili do władzy w drodze wyborów, jak Hitler, a drudzy – zamachów stanu. I jedna, i druga praktyka była powszechna – mówi jeden z najwybitniejszych znawców historii współczesnej Hiszpanii.

Ale jego zdaniem nie da się też porównać masowych mordów dokonanych przez obie strony. I to nie tylko dlatego, że ofiar rozstrzelanych przez frankistów (poza działaniami wojennymi) było niemal cztery razy więcej niż przez republikanów. – Masowe zabójstwa dokonywane przez republikanów były przeprowadzane przede wszystkim latem 1936 r., ich ofiarą padali właściciele ziemscy, ludzie o poglądach prawicowych, ale także anarchiści, księża. Od 1937 r. rząd republikański ustanowił jednak specjalne sądy, niekontrolowane zabójstwa zostały ograniczone, a w 1939 r. ustały. Tymczasem frankiści rozstrzelali swoich przeciwników aż do 1943 r., cztery lata po zakończeniu wojny domowej – mówi prof. Pérez Garzon.

Pierwszym argumentem, który w samolocie przychodzi do głowy Hermannowi Tertschowi w obronie Franco, jest to, że obronił Hiszpanię przed komunizmem. W środowiskach frankistowskich to teza powszechna. Czy prawdziwa? – Gdyby nie Franco, Druga Republika nie przekształciłaby się w kraj komunistyczny, to pewne. Przed wybuchem wojny domowej komuniści mieli w Kortezach 13 deputowanych, margines. Radykalizacja nastrojów w obozie lewicy nastąpiła już po wybuchu wojny domowej, ale i wówczas przywódcy republikanów likwidowali trockistów, anarchistów, jak to było w Barcelonie 7–8 maja 1937 r. Znakomicie opisuje to George Orwell w „Hołdzie Katalonii" – przekonuje Garzon.

Jego zdaniem mitem jest także twierdzenie, że przed wybuchem wojny domowej rząd Drugiej Republiki stracił kontrolę nad sytuacją w kraju i Franco zapobiegł powszechnej anarchii. – Oczywiście przed 1936 r. w Hiszpanii panował powszechny antyklerykalizm, po części usprawiedliwiony próbami zmonopolizowania przez Kościół edukacji. Ale mordy na księżach, np. w Asturii w październiku 1934 r., były czymś wyjątkowym. Wszystko się zmieniło w lipcu 1936 r. wraz z wybuchem wojny domowej – tłumaczy.

Garzon przypomina, że Franco działał ramię w ramię z Hitlerem, wspierał go dostawami surowców, funduszy, wysyłał ochotników do wspierania podbojów Trzeciej Rzeszy. Z tej niecnej roli frankistowska Hiszpania nigdy się nie musiała rozliczyć. Gdy stało się jasne, że Hitler przegra wojnę, Caudillo zaczął stopniowo się od niego dystansować. Znalazł dla siebie nową rolę w warunkach zimnej wojny: bezwzględnego przeciwnika ZSRR. Z faszysty przekształcił się w antykomunistę. Dzięki temu już w 1953 r. izolacja kraju zostaje poluzowana, dwa lata później Hiszpania wstępuje do ONZ, a w 1959 r. odwiedza ją amerykański prezydent Dwight Eisenhower.

– Franco walczył z rozpadem kraju, w obronie religii i tradycyjnych wartości, przeciw reformie rolnej. Ale nie walczył z komunizmem, bo go w Hiszpanii nigdy nie było. Jednak Amerykanie i Brytyjczycy przyjęli tę narrację, bo traktowali nasz kraj jak republikę bananową, państwo, któremu nie można ufać – mówi prof. Garzon.

W Kortezach deputowany Gregorio Camara pracuje już z innymi posłami nad przegłosowaniem ustawy, która nie tylko wymusiłaby na rządzie Rajoya szybkie wyprowadzenie prochów generała Franco z Doliny Poległych, ale też poszła znacznie dalej. – Chcemy ustanowienia komisji prawdy, które ustalą, kto co zrobił, kto za co jest odpowiedzialny zarówno po stronie frankistów, jak i republikanów. Pojednanie między Hiszpanami będzie możliwe, tylko jeśli wszystko zostanie powiedziane. Inaczej nigdy nie nastąpi – mówi „Plusowi Minusowi".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą