Trudno się uwolnić od pewnego natrętnego obrazka, który pojawia mi się przed oczami. Moja szkolna koleżanka miała dwóch braci, a wszyscy razem mieszkali ze swoim dziadkiem. Otóż kiedy któryś z chłopców coś przeskrobał, albo chociaż mogłoby się tak wydawać, dziadek „sięgał po pas". Piszę to w cudzysłowie, bo określenie znane, cytowane i używane tak często jak ten pas właśnie. Kiedy przychodziłam w odwiedziny do tej koleżanki, właściwie zawsze byłam świadkiem „sięgania po pas". Muszę powiedzieć, że nie tylko samo bicie tych chłopców, ale i przygotowania, a raczej stan, w jakim się wtedy ten starszy pan znajdował, robiły na mnie niezapomniane wrażenie. To coś w rodzaju pierwotnej ekscytacji – twarz purpurowiała, ręce drżały, a pas był wyciągany ze szlufek szybko i zręczne, kilkoma zdecydowanymi ruchami. Miałam wtedy wrażenie, że ten człowiek w jednym momencie dziczeje i robi coś, co ma zapisane kulturowo, tak samo jak ukłon i całowanie w rękę. Że robi coś identycznie jak jego dziadek, pradziadek i wiele pokoleń wstecz. Do dzisiaj mam skojarzeni z polującą zwierzyną, nawet z moim psem. Na widok potencjalnej ofiary drżą i wyraźnie podnosi się im temperatura. Są, można powiedzieć, w stanie hipnotycznym. Dokładnie tak samo można nazwać ten pierwotny odruch sięgania po pas.