Ten przystojny facet z plakatów stał się w ostatnich latach niemal symbolem fabryki snów. Wśród tłumów czuje się jak ryba w wodzie. Nie widziałam drugiego aktora, który by z takim wdziękiem, bez cienia zniecierpliwienia, rozdawał fanom uśmiechy i autografy. W czasie konferencji prasowych uwodzi dziennikarzy błyskotliwością i niewymuszonym poczuciem humoru. No i jest ulubionym obiektem paparazzich, którzy śledzą każdy jego nowy romans. Wydawałoby się: idealny typ hollywoodzkiej gwiazdy. Ale 46-letni George Clooney ma też inną twarz. To właśnie on zagrał ostatnio w najostrzejszych politycznych filmach amerykańskich. To on stanął za kamerą, żeby wyreżyserować bardzo trudne, ambitne obrazy. – George jest najbardziej zapracowanym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem – mówi o nim Tony Gilroy, scenarzysta i reżyser „Michaela Claytona”. – Kiedy przygotowywaliśmy nasz film, jednocześnie montował swój własny obraz „Good Night, and Good Luck”, promował na całym świecie „Syrianę”, kręcił „Dobrego agenta”. Prawdę powiedziawszy, zastanawiałem się, kiedy on śpi.
Sam Clooney potwierdza, że ma nieprawdopodobnie napięty kalendarz. – Czas aktora jest ograniczony – przyznaje trzeźwo. – Jego pięć minut zwykle trwa sześć, siedem lat. A potem moda na niego mija i telefon milknie. Dobra passa się kończy, bo kino potrzebuje nowych twarzy. Mnie ostatnio nieźle idzie, więc mam świadomość, że muszę przeżyć ten swój dobry zawodowy okres maksymalnie intensywnie.
Clooney niemal nie schodzi z planu. Gra, reżyseruje, produkuje. Występuje w komediach, filmach akcji i obrazach politycznych. Za niektóre role bierze 20 mln dolarów, za inne – 300 tysięcy. W ostatnim roku widzieliśmy go w roli prawnika na usługach firmy w „Michaelu Claytonie” i jako gangstera Danny’ego Oceana w „Ocean’s 13”. Na premierę czeka już „Burn After Reading” braci Coen oraz romantyczna komedia osadzona w latach 20. poprzedniego wieku „Leatherhead”, którą sam wyreżyserował. Wkrótce ma zacząć zdjęcia do thrillera „The Persuades” Davida Schwimmera. Jest na topie. A to znaczy, że odpowiada na potrzeby swojej epoki, że ma w sobie coś, za czym dziś tęsknimy.
Kino ostatniego ćwierćwiecza lansowało różne modele bohaterów zbiorowej wyobraźni. Najpierw święcili triumfy superherosi z bicepsami zamiast mózgu, których uosabiali Arnold Schwarzenegger czy Sylvester Stallone, Przeciwwagą dla nich stali się intelektualiści z zapadniętą klatką piersiową w typie Dustina Hoffmana czy Woody’ego Allena. Kultura masowa stworzyła wiecznego chłopca – jeszcze niedawno w „Cudownych chłopcach” miał on twarz Michaela Douglasa. George Clooney przypomniał, jak wygląda normalny facet. Przystojny i męski. Ani mięśniak, ani nadwrażliwiec.
Jego normalność przejawia się zresztą nie tylko w wyglądzie. Clooney nikogo nie udaje, nie kryguje się, ma świadomość swojego miejsca w kinie, a poczucie humoru i inteligencja pozwalają mu zachować dystans do świata i do siebie samego.