Gdyby uwierzyć, że białoruskie służby mają tak długie ręce, jak mówi Maszkiewicz, i chciały go zniszczyć, to działały opieszale. Maszkiewicz ściągnięty przez Radosława Sikorskiego z powrotem do MSZ zdążył objąć stanowisko wicedyrektora Departamentu Wschodniego i zdobyć ogromny wpływ na politykę Polski, a co za tym idzie, również UE, wobec Białorusi.
– To prawda, namawiałem Sikorskiego na ocieplenie naszych stosunków z Białorusią. Zgodził się w końcu polecieć na Białoruś, by spotkać się z szefem białoruskiej dyplomacji Siarhiejem Martynauem – przyznaje Maszkiewicz. – Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem. Niestety, Martynau zaczął wkrótce oczerniać Polskę w instytucjach unijnych.
Przełamanie izolacji Białorusi na arenie międzynarodowej stało się w tamtym czasie jednym z celów polskiej polityki zagranicznej. Ustępstwa wobec reżimu Łukaszenki szły daleko – „Rz” alarmowała wówczas, że Związek Polaków na Białorusi kierowany przez Andżelikę Borys ma zostać złożony na ołtarzu geopolityki.
Teraz chyba nikt nie ma złudzeń, że polityka otwarcia na Białoruś zakończyła się fiaskiem. Przed niedawnym spotkaniem z szefem białoruskiej dyplomacji Radosław Sikorski zapowiedział z góry, że będzie to „męska rozmowa”.
[srodtytul]Wątpliwości kontrwywiadu[/srodtytul]
Kiedy Mariusz Maszkiewicz zaczął szukać dziennikarskiego wsparcia w walce o odzyskanie dostępu do tajnych informacji, wydało mi się oczywiste, że takiego wsparcia nie można udzielić bezwarunkowo. Jego kompetencji w sprawach wschodnich nikt nie może podważyć. Musiałam jednak sprawdzić – na ile to było możliwie – czy w jego życiu i karierze dyplomatycznej nie ma jakichś spraw, które rzeczywiście mogłyby „budzić niedające się usunąć wątpliwości” ABW.
I dlatego zadałam mu pewne pytanie: czy źródłem problemów nie jest jego związek z Białorusinką.
– To jakiś absurd, musiałbym uwierzyć, że moja żona Katia jest jakąś Matą Hari – odpowiedział Maszkiewicz.
W kręgach dyplomatycznych małżeńskie perypetie Maszkiewicza są doskonale znane. Podczas pobytu jako ambasador na Białorusi poznał kobietę, z którą zamieszkał w rezydencji. Żona z czwórką dzieci wróciła do Polski.
Ta sytuacja na pewno nie budziła entuzjazmu w MSZ i po zakończeniu kadencji ambasadora jego kariera uległa zahamowaniu. W pewnym momencie zaczął pracować w jakiejś fundacji, potem założył firmę konsultingową. Przez parę miesięcy był doradcą do spraw wschodnich w Kancelarii Premiera za rządów PiS, by w końcu już za rządów PO triumfalnie wrócić do MSZ.
Czy małżeństwo z Białorusinką jest wystarczającym powodem, by polskie służby specjalne uznały dyplomatę za osobę niewiarygodną? Wiele wskazuje na to, że białoruski wywiad działa w Polsce bardzo aktywnie – ostatnio ABW ujawniła, że jej funkcjonariusz z delegatury w Białymstoku został przewerbowany przez białoruską agentkę.
Rzecznik ABW Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska nie chce się wypowiadać na temat zagrożenia ze strony białoruskiego wywiadu, zasłaniając się tajemnicą kontrwywiadowczą. Mówi jednak, że gdy ABW ocenia ryzyko podatności na szantaż lub wywieranie presji ze strony obcych służb, bierze pod uwagę nie tylko sam fakt związku z cudzoziemcem.
– Odmawiając wydania certyfikatu bezpieczeństwa, musimy wykazać, że takie ryzyko jest realne, a nie wyłącznie potencjalne. Czyli że wskazują na to konkretne zachowania osoby sprawdzanej lub jej partnera – podkreśla.
[srodtytul]Dyplomata więcej może[/srodtytul]
Przez parę tygodni zadaję osobom związanym z dyplomacją pytanie, gdzie leży granica, której nie może przekroczyć dyplomata. Dochodzę do wniosków zdumiewających. Gdyby Krzysztof Piesiewicz nie był senatorem, lecz dyplomatą, dziwne zdjęcia pana w kwiecistej sukience wciągającego biały proszek w towarzystwie rozbawionych pań zapewne nie trafiłyby na pierwsze strony gazet, a jego kariera nie doznałaby szwanku.
– Dyplomaci mają to szczęście, że media się nimi nie interesują. Bardzo rzadko ktoś wyciągnie coś kompromitującego dyplomacie – wtedy, gdy chce uderzyć w krajowych polityków, z którymi ten jest związany – przyznaje Jan Piekarski, który jako ambasador spędził wiele lat na różnych placówkach, by potem kierować protokołem dyplomatycznym.
Podczas gdy dziennikarze i fotoreporterzy tropią zawzięcie i stawiają pod pręgierzem opinii publicznej posłów, którzy przemykają pod ścianami, bo w restauracji sejmowej pili nie tylko herbatę, znacznie cięższe przewinienia dyplomatów pozostają tajemnicą.
– Kiedy miałem obowiązkowe badania psychologiczne, lekarz zdradził mi, że połowa naszych dyplomatów ma poważne problemy, zwłaszcza dotyczące uzależnień – mówi mi jeden z dyplomatów. – To oczywiście ma fatalne konsekwencje.
Dyplomata, prowadząc po pijanemu samochód, może wjechać w miejski autobus lub wóz strażacki – ujdzie mu to na sucho, pod warunkiem że zasłoni się immunitetem, a nie – jak niedawno konsul RP w Vancouver – potulnie uda się na posterunek policji i pozwoli zbadać poziom alkoholu we krwi,
– Jestem dyskretny, nie będę więc operował nazwiskami. Ale ponieważ nie muszę tak uważać na słowa jak czynny dyplomata, powiem, że jeśli chodzi o liczbę skandali związanych z naszą dyplomacją, to jest ona naprawdę duża. Skandale dotyczą zarówno panów – jednym z najbardziej bulwersujących epizodów jest romans ambasadora z kierowcą – jak i pań, które również na stanowiskach ambasadorów potrafią prowadzić się dość swobodnie – mówi ambasador Jan Piekarski.
Milczenie mediów, jakie towarzyszy wybrykom dyplomatów, nie wynika tylko z faktu, że ambasador X czy konsul Y jest dla nich postacią mniej interesującą niż najmniej nawet znany poseł. Do Polski zazwyczaj po prostu nie docierają nawet najbardziej bulwersujące historie, czasem tylko napisze o nich lewicowy „Przegląd”, a skserowane kopie artykułu krążą potem po gabinetach i korytarzach MSZ.
A przecież jeśli się oburzamy, czasem obłudnie, że parlamentarzyści prowadzą niekonwencjonalny tryb życia za pieniądze podatnika, to podobne zachowania dyplomatów są znacznie bardziej niebezpieczne. Stanowią nieodpartą pokusę dla obcych służb wywiadowczych, które szukają haka na dyplomatów, koncentrując się na sprawach, które chcą oni ukryć.
– Jaka jest granica tolerancji MSZ i co tak naprawdę wolno dyplomacie? – powtarza moje pytanie ambasador Piekarski. – Tak naprawdę to sprawa indywidualna. Wszystko zależy, z czyjego kalendarzyka wypadł ambasador. Niektórym wolno prawie wszystko, innym znacznie mniej.
[srodtytul]Szczerość do bólu [/srodtytul]
Zaczynając pisać tę historię, nie mogłam przypuszczać, że jej finał będzie tak szokujący. Szukanie prawdy o przyczynach kłopotów Mariusza Maszkiewicza przypominało zdrapywanie kolejnych warstw, jakie namalowano na płótnie, zasłaniając oryginalny obraz. Kiedy odsłaniałam jedną warstwę, okazywało się, że to jeszcze nie koniec, bo pod nią kryje się coś jeszcze.
Być może moja dociekliwość wynikła z faktu, że dyplomata, któremu cofnięto certyfikat bezpieczeństwa, tak mocno podkreślał, że nie ma pojęcia, dlaczego tak się stało, że aż wydawało się to nienaturalne. A może też zbyt często w liście do premiera Tuska – protestując przeciwko działaniom ABW – pisał o „szczerych i otwartych ludziach”, których spotykają represje, że zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego tak obsesyjnie podkreśla swą szczerość.
Długo nie mogłam uwierzyć w prawdziwość faktów, do których dotarłam. Nie miałam o nich pojęcia, choć poznałam Mariusza Maszkiewicza już przed kilkunastu laty, gdy byłam korespondentką w Wilnie. Nie wiedziałam jednak, czy te fakty są znane bliskim znajomym Maszkiewicza czy też – jak zaczęłam przypuszczać – stanowią skrzętnie skrywaną tajemnicę.
– Co takiego? To chyba żart. Takie historie się nie zdarzają. Może w środowisku gwiazd pop, o nosach przypudrowanych na biało, czy też w rodzinach z marginesu społecznego – mówi jeden z zaprzyjaźnionych z Maszkiewiczem dyplomatów.
Trudno zaszokować dyplomatów i polityków, a zwłaszcza wydobyć z nich emocjonalną reakcję. A jednak, kiedy rozmawiam z nimi o faktach, które mogły budzić nieufność ABW, ich reakcje oscylują wokół osłupiałego niedowierzania. Nie mam wątpliwości, że nawet ci, którzy byli na przyjęciu wydanym przez „Mariusza i Katarzynę Maszkiewicz z okazji ważnych wydarzeń w ich życiu prywatnym i zawodowym”, nie mieli pojęcia, jakie relacje łączą gospodarzy.
Ta rozmowa była bardzo trudna i może nigdy bym się na nią nie zdobyła, gdyby nie paradoksalny fakt, że historią o dyplomacie, któremu ABW zwichnęło karierę, zainteresowałam się, gdy starał się z nią dotrzeć do dziennikarzy „Rz”.
A więc w końcu muszę spytać Mariusza Maszkiewicza, kim naprawdę jest Białorusinka, którą poznał, gdy był ambasadorem w Mińsku, a potem ściągnął do Polski. Teraz nazywa się Katarzyna Maszkiewicz, jest matką jego dziecka, oficjalnie przedstawianą w Polsce i za granicą jako żona. Czy rzeczywiście jest jego żoną, a może, choć brzmi to nieprawdopodobnie – jego macochą?
– To prawda. Ożenienie jej z moim ojcem wydawało się dobrym pomysłem. Ułatwiało zdobycie polskiego obywatelstwa, na czym zaczęło nam zależeć – mówi Maszkiewicz. – Ale proszę nie pisać, że to było fikcyjne małżeństwo, bo przecież mój ojciec mógł się w niej naprawdę zakochać. Może cała sytuacja trochę zaszokowała oficerów ABW, chyba pochodzą z małych miasteczek i są konserwatywni. Ja też zresztą jestem konserwatywny.