Dwa tygodnie temu wybory w Sudanie, w maju w Etiopii, w sierpniu w Rwandzie: demokracja w Afryce ma się dobrze. Pod warunkiem że za „demokrację” uznamy okresowe rozpisywanie wyborów, których wynik jest od początku wiadomy, bo opozycja nie ma szans na sukces. Dodatkowo przyda się nam wiara, że tak zorganizowane wybory wyłaniają rząd kontrolowany przez głosujących, a przyszłe władze działają na rzecz obywateli. Nie wolno nam choćby na moment uznać, że taka wiara jest skrajnie naiwna, ponieważ zmusiłoby to nas do zadania pytań, na które nikt nie zna odpowiedzi i nikogo one nie interesują. Np. „Czym jest państwo w Afryce?”, „Co legitymizuje tamtejszą władzę?”, „Kto jest obywatelem?”, „Kim są ludzie żyjący w Sudanie, Etiopii, Rwandzie?”.
W Sudanie przed wyborami wycofały się prawie wszystkie partie opozycyjne, a prezydentem zostanie najpewniej polityk poszukiwany listem gończym wydanym przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie przeciw ludzkości. W Etiopii do wyborów zarejestrowała się bezprecedensowa liczba partii i głosujących. Niemal wszystkie ugrupowania są odpryskami rządzącej EPRDF, a osoby odmawiające zarejestrowania się są dyskryminowane przez lokalne władze przy rozdziale pomocy żywnościowej. Wybory wygra urzędujący premier. W Rwandzie, państwie de facto jednopartyjnym, oponenci rządu są prześladowani i wtrącani do więzień. Tutaj również zwycięzca może być tylko jeden – urzędujący prezydent i jego partia.
Z nielicznymi wyjątkami (RPA, Botswana) w większości krajów afrykańskich tak właśnie wygląda demokracja. Niekiedy, np. gdy urzędujący prezydent dochodzi do konstytucyjnie określonego końca kadencji i nie uda mu się w porę zmienić ustawy zasadniczej, opozycja ma pewną szansę przejąć władzę. Gdy umiera – jak np. w Gwinei w 2008 roku – armia może dokonać zamachu stanu. Czasem – jak w Kenii czy Zimbabwe – opozycja dopuszczana jest do żłobu i wtedy przejmuje zachowania rządzących albo jest manipulowana przez stronę silniejszą.
Jeśli tak wygląda demokracja w Afryce, to komu ona jest potrzebna? Despotom jako alibi dla legitymizacji rządów? Międzynarodowym organizacjom pomocowym dla usprawiedliwienia współpracy z autorytarnymi reżimami? ONZ dla poprawienia statystyk rozwoju demokracji? Afrykanom żyjącym w nędzy, pozbawionym głosu i perspektyw rozwoju? Tym ostatnim z pewnością najmniej, choć to rzekomo w ich imieniu działa cały ten misternie skonstruowany system.
[srodtytul]Oni nikogo nie interesują[/srodtytul]
Paul Collier, dyrektor Ośrodka Studiów nad Gospodarkami Afryki na uniwersytecie oksfordzkim, opublikował ostatnio książkę, która obala ostatnie tabu w myśleniu na temat sposobu traktowania chronicznie upadłych gospodarek i państw na świecie. Collier od 30 lat bada kraje, w których mieszka około miliarda ludzi („The Bottom Billion”