Kazimierz Brandys napisał sztukę dla dwojga. Rolę Jego grałem ja, rolę Jej – Ania Seniuk. Świetna aktorka i znakomita koleżanka. Dobrze nam się pracowało, a towarzysko było bez zarzutu (to ważne w podróżach). Lecieliśmy przez Zurych, tam kilka godzin postoju. Wśród emigrantów wielu znajomych. Zaprowadzili nas na koncert Zimermana. Wspaniały pianista, ale w głowach mamy co innego – wciąż wyobrażamy sobie, jak może wyglądać ostatnie państwo, w którym obowiązuje apartheid, to znaczy: toalety dla kolorowych, miejsca w autobusie dla kolorowych i ogromna dzielnica biedoty murzyńskiej (przepraszam za niepoprawność polityczną). To wszystko przed nami. Międzylądowanie w Nairobi – zaczyna się robić ciemno. Z filmu kolorowego przechodzimy na czarno-biały. Na śniadanie jesteśmy w Johannesburgu, gościnni gospodarze przydzielają nam pokoje. Służba oczywiście czarna. Gospodyni ze śmiechem opowiada, jak to powiedziała służącej: „Przecież jak się zacznie rewolucja, to mi poderżniesz gardło”. A ona: „Po pierwsze, będzie to robił mój brat, a po drugie, ja mu powiem, że pani była dla nas dobra”. Piękny dom w pięknym ogrodzie, niezapomniane kolory: fioletowy, różowy, lila – raj. Żeby nie ten brat.

Trochę gramy, przez resztę czasu zwiedzamy. W parkach narodowych nieprawdopodobna fauna, żyrafy, lwy i krokodyle na wolności (przeważnie zajęte prokreacją). Turystów mało, głównie Niemcy. Nasz gospodarz chwali się, że jestem posłem. Z lewej strony w rzece mam hipopotama, a z prawej Niemiec mówi: „Solidarnoschtscht, Solidarnoschtscht”. Aż zajechaliśmy na czubek kontynentu – Przylądek Dobrej Nadziei. Z lewej – Ocean Indyjski, z prawej – Atlantyk. Widoki obłędne. Ale, o dziwo, dochodzą mnie jakieś słowiańskie dźwięki. To dwa piętra niżej na nabrzeżnych kamieniach ktoś po rosyjsku coś tłumaczy do kamery. Nawet tu.

I już są przy nas. Ten, co mówił, zagaja: „Wy gaspadin Łapicki?”. Oniemiałem. Potwierdzam. „Ja atasze przy NATO. Poznałem was, znam was z pięknego filmu, »Lekarstwo na miłość«”. Ot i moje sukcesy.

Zagrałem w kilkudziesięciu filmach, ale jeśli chodzi o CCCP, pewny mogę być jednego: „Eto wy igrali w »Liekarstwo na lubow«?”.

Niestety, w Kalifornii nie do pomyślenia. I dalsza jazda – od Durbanu do Kapsztadu. W Durbanie zagubiłem się w małym miasteczku. Dziwne uczucie – proszę mnie nie posądzać o rasizm – ale wygląda, że ci ludzie nie mają głów. Kolor skóry zlewa się z otoczeniem. Dookoła sawanna, gdzieniegdzie drzewa, tzw. parasolniki, podobne do parasoli. Pośrodku rzeka szerokości pięciu metrów, a nad nią tabliczka: „UWAGA: KROKODYLE”. Ale największy kłopot był gdzie indziej – co WC, to… tylko dla kolorowych.