Felieton Andrzeja Łapickiego

Użyłem tego określenia w jednym z poprzednich felietonów. Rozdzwoniły się telefony. – „Co to było?”.

Publikacja: 27.11.2010 00:01

Otóż po wyjściu Niemców zaczęła się Warszawa odbudowywać. Wypalone domy Marszałkowskiej nie nadawały się do mieszkania, ale partery udało się zamienić w sklepy, a nawet nocne lokale. Z czasem określenie „parterowa Marszałkowska” odnosiło się do całego odbudowanego parteru centrum.

Na Marszałkowskiej, koło Wilczej, był malutki sklepik pana Krzywickiego z wyjątkowo wytwornymi krawatami importowanymi z Włoch. Jak? Nikt nie wie. Ja też miałem krawat z tej firmy – niebieski w koniki. Jak opisywał ówczesny tabloid „Express Wieczorny”, pomagał mi w obstawianiu koni na wyścigach.

Raz mi nie pomógł. Na wyścigi chodziłem przeważnie z Węgrzynem. Ledwo mnie zobaczył, powiedział:

– Dziś cała forsa na Izana.

– Skąd, Mistrzu?! Przecież to łach.

– Na Izana mówię, Kazio „Małpa” mi powiedział.

Kazio „Małpa” był słynnym dżokejem, który przed wojną wygrał derby. Miał 110 cm wzrostu. Chwilę pomyślałem i nie obstawiłem. Izan przychodzi! Wypłata horrendalna. Biegnę do Węgrzyna z gratulacjami, a on burczy: „Nie grałem”.

Ze Służewca wracamy na Marszałkowską. Na rogu Alej była najlepsza kwiaciarnia w Warszawie, której właścicielką była bardzo sexy blondyna. Podobno często tam zaglądał Józef Cyrankiewicz. Bliżej ulicy Widok była Cafe Fogg, gdzie słynny piosenkarz przypominał lepsze czasy.

Hotelowi Europejskiemu książę Czetwertyński odbudował parter. Była tam duża sala restauracyjna, orkiestra i dancing. Tam też po raz pierwszy zobaczyłem oryginalne boggie-woogie – tańczone z temperamentem przez amerykańskich oficerów.

Ten stan trwał do 1949 roku, potem wszystko przykryła chmura ze Wschodu. Broniły się jeszcze niektóre lokale. Europejski wytrzymał jeszcze dwa lata, potem zamienił się w Akademię Pol.-Wych. Sztabu Generalnego. Na Nowogrodzkiej trwało ekskluzywne Kongo. Na Żurawiej – Canaletto. Na Marszałkowskiej – Dziedzilia. Wszystko na parterze. A nawet niżej.

Słynna Stara Baśń na Poznańskiej była w starym maglu. Pośrodku za to tryskała fontanna. Grał tam „Dziubas” Kwieciński ze swoim zespołem. Poznałem go w czasie kręcenia filmu „Dwie godziny”, gdzie była scena w nocnym lokalu. Nakręcony w 1946 r., przeleżał zresztą na półkach 12 lat. Są tam ostatnie role Węgrzyna, Zelwerowicza, Grabowskiego. Przebojem, który grał w filmie „Dziubas”, było: „Jadziem, panie Zielonka”. Kiedy, przeważnie na zakończenie tury „Warsaw by night”, wpadaliśmy do Baśni – na mój widok „Dziubas” intonował: „Jadziem, panie Zielonka/ Ja dzisiaj humor mam/ Ja dzisiaj forsę mam…”. Potem uścisk potężnej dłoni „Dziubasa” (ważył 150 kg) – jeden powitalny i w końcu, kto miał jeszcze formę, jeden pożegnalny. I opryskani wodą z fontanny wychodziliśmy w krwawy świt Warszawy. Parterowej. Bez Pałacu i MDM.

Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus". Jędrzej Bielecki: Jak Donald Trump zmieni Europę.
Plus Minus
„Kubi”: Samuraje, których nie chcielibyście poznać
Plus Minus
„Szabla”: Psy i Pitbulle z Belgradu
Plus Minus
„Miasto skazane i inne utwory”: Skażeni złem
Plus Minus
„Sniper Elite: Resistance”: Strzelec we francuskiej winnicy