Natalie Portman w kręgu Oscara

Za rolę w „Czarnym łabędziu” Natalie Portman dostała już Złoty Glob. W niedzielę po czerwonym dywanie wejdzie do Kodak Theatre jako wielka faworytka wyścigu do Oscara

Publikacja: 26.02.2011 00:01

Natalie Portman w „Czarnym łabędziu”

Natalie Portman w „Czarnym łabędziu”

Foto: AFP

Słynny nowojorski zespół baletowy przygotowuje nową wersję „Jeziora łabędziego". Choreograf szuka dziewczyny, która pasowałaby do jego koncepcji przedstawienia, a więc mogłaby zagrać jednocześnie białego i czarnego łabędzia. O rolę walczą dwie baletnice. Jedna z nich, 28-letnia Nina, nie ma poza baletem żadnego życia, wszystko poświęciła dla tańca. Jest zachwycająca jako biały łabędź, ale nie umie być czarnym – nic nie wie o uwodzeniu, namiętnościach, grze z mężczyzną. Dopiero prowokowana przez baletmistrza i rywalkę zacznie odkrywać własną seksualność i inną, mroczną stronę swojej osobowości. Miotana potwornymi ambicjami, popada w obłęd.

„Black Swan" to opowieść o artystach i cenie, jaką płacą za sukces. Ale też o sztuce. Ile trzeba jej dać z siebie? Ile przecierpieć, jak głęboko zajrzeć w siebie i rozgrzebać własne rany, żeby porwać innych?

– Dziesięć lat temu spotkaliśmy się w kawiarni na Times Square w Nowym Jorku i Natalie wyznała, że bardzo chciałaby kiedyś zagrać baletnicę – powiedział mi reżyser Darren Aronofsky. – Przypomniałem sobie o tym, gdy zacząłem kompletować obsadę do „Czarnego łabędzia". Dziś wiem, że ten film żyje dzięki niej.

Portman też zapamiętała tamto spotkanie sprzed lat.

– Darren miał już wówczas ten scenariusz w głowie, jego ideę, bohaterkę, zakończenie – opowiada. – Historia, którą mi opowiedział, bardzo głęboko we mnie zapadła, miałam nadzieję, że kiedyś będę mogła w takim filmie zagrać.

Natalie jako dziecko chodziła do szkoły baletowej, ale zrezygnowała z niej w wieku 13 lat. Gdy Aronofsky zaproponował jej rolę w „Czarnym łabędziu", znów założyła baletki. Rok przed rozpoczęciem zdjęć wróciła do nauki tańca klasycznego pod okiem znanej baleriny i pedagog Helen Bowers. Na początku ćwiczyła po pięć godzin dziennie, potem sześć, wreszcie osiem. Schudła 10 kilo, na planie złamała żebro, ale w „Czarnym łabędziu" nie potrzebowała dublerki. Wirowała przed kamerą lekka i zwiewna.

Równie fascynująca była jednak w scenach, w których pokazała, jak z grzecznej dziewczynki wykluwa się artystka rozumiejąca, że wielka sztuka to nie tylko perfekcjonizm. Że czasem trzeba dać się porwać życiu i poznać wszystkie jego odcienie: ból, radość, uniesienie, cierpienie. Przekroczyć granice bezpieczeństwa.

– Zagrałam młodą kobietę, która szuka własnej wolności – mówi Portman. I może rozumie swoją bohaterkę bardziej, niż możemy przypuszczać.

„Kiedy byłam w Harvardzie, codziennie paliłam trawkę, ściągałam na testach i wdychałam kokainę" – zarapowała kilka lat temu w programie rozrywkowym. Nie była to jednak jej spowiedź. W rzeczywistości gdy raz w życiu zapaliła jointa, poczuła się bardzo źle, a gdy w podstawówce zaciągnęła się papierosowym dymem, tak się zakrztusiła, że postanowiła nigdy więcej tego nie robić. W wyśpiewanej więc zwrotce zakpiła tylko z wizerunku grzecznej dziewczynki, od którego od jakiegoś czasu próbuje się uwolnić.

30-letnia Portman nie jest typową gwiazdą hollywoodzką. Mogłaby nią być: magazyn „People" zalicza ją do grona najpiękniejszych osób świata, krytycy nazywają następczynią Audrey Hepburn, a karierę zaczęła bardzo wcześnie. Ale jednocześnie ta piękna dziewczyna nigdy nie parła do sławy za wszelką cenę. Ogromną wagę przykładała zawsze do starannego wykształcenia i potrafiła odrzucać nawet piekielnie atrakcyjne propozycje. Na premierze „Gwiezdnych wojen. Mrocznego widma" nie pojawiła się, bo zdawała końcowe egzaminy na studiach w Harvardzie. Mieszka w nowojorskim East Village, które słynie z luzu i artystycznej atmosfery. Nie nosi futer. Mówi, że ma w szafie 40 T-shirtów i 20 par dżinsów. Na występy na czerwonych dywanach i tak dostaje sukienki od projektantów. Potem oddaje je z powrotem. Nawet te, które podobają się jej najbardziej, od Zaca Posena. „I tak nie mogłabym ich włożyć drugi raz, bo kolorowa prasa pisałaby, że to obciach" – mówi. Na co dzień chodzi po ulicach sama, bez ochroniarzy, robi zakupy w sklepach i pije kawę w swojej ulubionej tureckiej kawiarence koło domu.

Jest jedną z niewielu młodych aktorek, które nie uganiają się za Hollywood. To Hollywood ugania się za nią.

Naprawdę nazywa się Natalie Hershlag. Przed laty postanowiła podpisywać się Portman, by chronić prywatność swojej rodziny.

– Nazwisko moich rodziców jest w książce telefonicznej, więc nie chciałam, by ludzie nękali ich telefonami – twierdzi. – A Portman to nazwisko mojej babci. Dzisiaj i mnie pomaga ono spokojniej żyć. Na ulicy, w sklepie czy na stacji benzynowej ludzie przyglądają mi się i czasem podchodzą z okrzykiem: „Hej, czy ty nie grałaś w filmie?". Ale kiedy wyciągam dowód lub prawo jazdy albo płacę w sklepie kartą – widnieje na nich inne nazwisko niż w czołówkach filmowych. I mam spokój.

Urodziła się 9 czerwca 1981 roku w Izraelu. Jest bardzo wierna swoim żydowskim korzeniom.

– Moi dziadkowie uciekli z obozu koncentracyjnego, moim pradziadkom się to nie udało – mówi i dodaje, że studiowanie Tory wydaje jej się równie interesujące jak gra w filmach.

Dziadek był polskim Żydem, przed wojną uczył rolnictwa młodych ludzi, którzy potem zakładali w Izraelu kibuce. Natalie wyjechała z rodzicami do Stanów, kiedy miała trzy lata, ale mówi płynnie po hebrajsku. Jest bardzo zdolna, poza dwoma językami rodzimymi zna francuski, hiszpański, niemiecki i japoński.

Żydowscy dziadkowie wymarzyli sobie, że wnuczka zostanie lekarką albo adwokatem, ale stało się inaczej. Natalie miała 11 lat, gdy zauważył ją w pizzerii łowca talentów. Stanowczo nie chciała pojawiać się w reklamach i na wybiegach, za to namówiła rodziców, żeby zabrali ją na casting do „Leona zawodowca". Luc Besson początkowo uznał, że jest za młoda do tej roli, potem jednak zachwycił się nią i zagrała w jego filmie dziewczynkę, która zaprzyjaźnia się z płatnym mordercą, bo jest on pierwszym człowiekiem, który okazuje jej zainteresowanie. Właściwie powinna za tę rolę dostać Oscara, ale Akademicy przestraszyli się, że zostaną posądzeni o promowanie Lolit. Choć tak naprawdę Portman daleko było do Lolity, a jej rodzice cały czas pilnowali, by dziecku nie przewróciło się od sukcesu w głowie.

Po premierze „Leona..." Natalie zaczęła dostawać bardzo dużo propozycji, jednak rodzina przesiewała je przez gęste sito. Portman skończyła szkołę, potem sumiennie studiowała psychologię na Uniwersytecie Harvarda, opublikowała zresztą dwie interesujące prace naukowe. Grała wyłącznie podczas wakacji.

– Nie wiem, czy będę aktorką – mówiła. – Być może na uniwersytecie zetknę się z czymś, co będę chciała robić dłużej. Lubię matematykę, nauki przyrodnicze, literaturę, języki.

W każdym portalu internetowym można przeczytać długą listę tytułów, które młoda aktorka odrzuciła. Przede wszystkim dlatego, że rodzice nie wyrażali zgody na jej udział w scenach rozbieranych. W 1996 roku Natalie odmówiła zagrania w „Romeu i Julii" Luhrmanna i w „Lolicie" Adriana Lyne'a, rok później nie przyjęła roli w „Burzy śnieżnej" Anga Lee.

– Dziewczyny w moim wieku często mają na swoim koncie role w 40 filmach. Ja się nie spieszę – mówiła.

W 1999 roku jako 18-latka odrzuciła propozycję wystąpienia w filmie „Anything but Here", bo była tam scena miłosna. Zagrała, gdy na prośbę jej filmowej partnerki Susan Sarandon zmieniono scenariusz.

Ale bez oporów wcieliła się w księżniczkę Amidalę w bajkowych „Gwiezdnych wojnach. Mrocznym widmie" George'a Lucasa. Potem grała w kolejnych częściach tej gwiezdnej sagi. W tym czasie dorosła, przestała być dzieckiem, zaczęto ją postrzegać jako jedną z najładniejszych młodych aktorek amerykańskich.

– Zaczęłam pracować z Lucasem, gdy miałam 14 lat, teraz mam 24 – mówiła po premierze „Gwiezdnych wojen III. Zemsty Sithów". – To dziesięć lat mojego życia. Dosyć. Muszę teraz spróbować czegoś innego.

Przełomowym filmem w jej karierze aktorskiej było „Bliżej" Mike'a Nicholsa. Portman spotkała się już z tym reżyserem, gdy jako 16-latka grała w „Mewie" na Broadwayu.

– Mike Nichols jest kimś w rodzaju mojego artystycznego ojca – przyznaje. – Dzięki niemu zaczęłam wierzyć w siebie. On nawet polecał mnie innym reżyserom. Jak reżyser castingu odrzucił mnie we „Wzgórzach nadziei", Mike wstawił się za mną u Anthony'ego Minghelli. To jest człowiek pełen ciepła, z cudownym poczuciem humoru. Wystarczy, że spędzisz z nim dwie minuty i stajesz się lepszy.

W „Bliżej" Nichols stworzył portret pokolenia trzydziestokilkulatków. Ludzi ekspansywnych zawodowo, niezależnych finansowo, a jednocześnie wypalonych i cynicznych. „A co jest takiego w prawdzie? Spróbuj dla odmiany chociaż raz skłamać – to jest waluta, którą posługuje się cały świat" – mówi jeden z protagonistów. Bohaterowie Nicholsa są niedojrzali uczuciowo. Wychowani w kulcie młodości i siły, wśród kolorowych reklam, w atmosferze obyczajowego luzu, potrzebują w życiu adrenaliny. Sukcesu, seksu, zakochania. Właśnie nie miłości, lecz zakochania.

W tym filmie byłam w stanie pozwolić sobie na śmielsze sceny – twierdzi Portman. – Nie szłam już następnego dnia do szkoły, gdzie mogłam usłyszeć kąśliwe uwagi: „Widzieliśmy cię na ekranie w niezłych scenach". Dziś już nie mam nic przeciwko takim sekwencjom. Seks jest rzeczą naturalną, ważną częścią życia. Tyle tylko, że... nie mam ochoty znajdować potem swoich gołych zdjęć na YouTubie albo na portalach z pornografią.

Ciągle więc stara się niepotrzebnie nie zrzucać z siebie ubrania. Pokazała się nago w „Duchach Goi" Formana, jednak potem wyjaśniała, że to była... dublerka. Świadomie rozebrała się w filmie „Hotel Chevalier" Wesa Andersona. Ta dziesięciominutowa etiuda o parze, która spotyka się w paryskim hotelu, może po raz ostatni – poprzedziła film „Pociąg do Darjeeling". Była wyrafinowaną impresją na temat mijania się, rozstań, niespełnień.

– To była jakaś paranoiczna sytuacja – mówi. – Ludzie zamiast rozmawiać o filmie, który był małą perełką, komentowali fakt, że nie miałam na sobie ubrania.

W kinie lubi różnorodność. Po megaprodukcji „Star Wars" zagrała w maleńkim filmiku „Garden State" za 2,5 mln dolarów. W czasie zdjęć do „V jak vendetta" braci Wachowskich, gdzie była ogoloną na zero terrorystką, wzięła kilka wolnych dni i nakręciła krótki film z Tomem Tykwerem.

Nie unika tematów trudnych. Na przykład w 2005 roku wróciła do Izraela, by z jednym z najlepszych tamtejszych reżyserów Amosem Gitaiem nakręcić film „Free Zone".

– Dla Amerykanów terroryzm to nowy temat – mówiła. – Ja urodziłam się w Izraelu, gdzie jest on częścią codziennego życia. Od wielu lat staram się odpowiedzieć sobie na pytania o istotę przemocy. Czy pod państwowym sztandarem jest ona uprawniona? Jaka jest różnica między zabiciem cywila a żołnierza, którego obowiązek odbycia służby zmusza do walki? Czy istnieje możliwość rozwiązania światowych konfliktów bez sięgania po drastyczne środki? Nie można zabronić ludziom prawa do obrony. Jednak granica między samoobroną a atakiem jest równie niejasna jak między strachem wykreowanym i prawdziwym. Mam wrażenie, że w Stanach często tworzy się atmosferę strachu, aby usprawiedliwić przemoc.

Portman jest nieobojętna na sprawy świata, ale jednocześnie nie jest typem zbuntowanej rewolucjonistki. Lubi się kinem zabawić. Chętnie eksperymentuje ze swoim aktorstwem, gra w filmach akcji, dramatach i komediach, uczy się różnych akcentów. Do roli księżniczki Amidali, na prośbę Lucasa, uczyła się mówić swoje kwestie tak, jak kiedyś czyniły to wielkie diwy ekranu. Do „V jak vendetta" ćwiczyła akcent brytyjski. Tak jej zresztą potem wszedł w krew, że po powrocie do Stanów matka zwróciła jej uwagę: „Jak ty mówisz? Chyba przesadzasz".

Od skończenia studiów Natalie Portman zaczęła z coraz większym zaangażowaniem oddawać się karierze aktorskiej. Na przełomie lat 2007/2008 poza wspomnianym już „Pociągiem do Darjeeling" zagrała w komedii fantasy „Pana Magnorium cudowne emporium" Zacha Helma i nostalgicznym, nakręconym w Stanach obrazie Wonga Kar Waia „Jagodowa miłość", była Anną Boleyn w „Kochanicach króla" Justina Chadwicka, a wreszcie – w „Braciach" Jima Sheridana – dziewczyną, która po zaginięciu męża w Afganistanie związuje się z jego bratem.

Portman ceni sobie spotkania z interesującymi reżyserami i aktorami, choć mówi:

– Pewnie jestem koszmarna, jak pracuję, bo na planie prawie nie mam przyjaciół. A może boję się, że ten świat mnie wciągnie. Muszę mieć jakąś własną przestrzeń.

Stroni od polityki, jednak ma na jej temat własne zdanie. Nie jest zaciekła w poglądach, ale gorąco popiera Hillary Clinton, a w ostatnich wyborach opowiedziała się po stronie Baracka Obamy.

Jest osobą ciekawą świata, wewnętrzny niepokój stale ją gdzieś gna. Pojechała do Ruandy, by nakręcić film dokumentalny dla Animal Planet, pracuje charytatywnie dla fundacji wspomagającej kobiety w rozwijających się krajach. Mówi w wywiadach: – 3 miliardy ludzi na świecie żyje za mniej niż 2 dolary dziennie, 70 proc. tej populacji to kobiety i dzieci. Nie mogę działać we wszystkich organizacjach charytatywnych, bo to rozprasza, dlatego skupiłam się na tej jednej fundacji, wspieranej zresztą przez wiele wpływowych osób, między innymi królową Ranię.

Poza tym Portman założyła firmę produkcyjną, wyreżyserowała krótki film „Eve" z Lauren Bacall w roli głównej i nowelkę do filmu „Zakochany Nowy Jork".

W swoich ostatnich filmach, zaczynając od „Where the Heart is", kończąc na „Braciach", Portman grała młode matki.

– Bardzo chciałabym posiąść sekret, jak takie wspaniałe aktorki jak Meryl Streep, Cate Blanchett czy Julianne Moore potrafią łączyć karierę z życiem domowym i wychowywaniem dzieci – mówiła dwa lata temu w jednym z wywiadów. – Chciałabym do 35. roku życia urodzić dziecko, ale na razie nie mam nawet partnera.

Dziś wszystko się zmieniło. Na planie „Czarnego łabędzia" Natalie Portman poznała choreografa Benjamina Millepieda, zaręczyli się, a aktorka spodziewa się dziecka. Czeka ją nowa rola matki, tym razem w realu. Pewnie znów się zmieni i dojrzeje. Czas pokaże, czy da sobie sobie radę, jak Cate Blanchett czy Julianne Moore. Ale podobnie jak one Natalie Portman ma wielki potencjał. Kiedyś mówiła: – Nie chcę być gwiazdą, chcę być mądra. Taka postawa sprawia, że aktorka nie jest gwiazdką trzech sezonów, lecz ma szansę pięknie dojrzewać, a nawet starzeć się na ekranie.

Słynny nowojorski zespół baletowy przygotowuje nową wersję „Jeziora łabędziego". Choreograf szuka dziewczyny, która pasowałaby do jego koncepcji przedstawienia, a więc mogłaby zagrać jednocześnie białego i czarnego łabędzia. O rolę walczą dwie baletnice. Jedna z nich, 28-letnia Nina, nie ma poza baletem żadnego życia, wszystko poświęciła dla tańca. Jest zachwycająca jako biały łabędź, ale nie umie być czarnym – nic nie wie o uwodzeniu, namiętnościach, grze z mężczyzną. Dopiero prowokowana przez baletmistrza i rywalkę zacznie odkrywać własną seksualność i inną, mroczną stronę swojej osobowości. Miotana potwornymi ambicjami, popada w obłęd.

„Black Swan" to opowieść o artystach i cenie, jaką płacą za sukces. Ale też o sztuce. Ile trzeba jej dać z siebie? Ile przecierpieć, jak głęboko zajrzeć w siebie i rozgrzebać własne rany, żeby porwać innych?

– Dziesięć lat temu spotkaliśmy się w kawiarni na Times Square w Nowym Jorku i Natalie wyznała, że bardzo chciałaby kiedyś zagrać baletnicę – powiedział mi reżyser Darren Aronofsky. – Przypomniałem sobie o tym, gdy zacząłem kompletować obsadę do „Czarnego łabędzia". Dziś wiem, że ten film żyje dzięki niej.

Portman też zapamiętała tamto spotkanie sprzed lat.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Plus Minus
Chińskie marzenie
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”