Reklama

Reportaż z dni spotkań ludzi uzależnionych w Licheniu

Moje życie to piekło. Tak mówi o sobie wielu ludzi, którzy przyjechali do sanktuarium w Licheniu. Czują swą bezradność i wiedzą, że może im pomóc już tylko siła wyższa

Publikacja: 06.08.2011 01:01

Reportaż z dni spotkań ludzi uzależnionych w Licheniu

Foto: __Archiwum__

Moje życie to piekło. Tak mówi o sobie wielu ludzi, którzy przyjechali do sanktuarium w Licheniu. Czują swą bezradność i wiedzą, że może im pomóc już tylko siła wyższa

Ludzie nie są źli, tylko nie mają czasu być dobrzy" – śpiewa Monika ze Zduńskiej Woli. Wymyślona przez nią melodia dziwnie się wznosi, głos Moniki drży i się załamuje. Ale nie to jest ważne. Każdy, kto wchodzi na scenę, chce przekazać swoją prawdę o życiu i tylko to się liczy. A więc życie jest trudne, przyjaciele cię opuszczają, często jesteś samotny.

O tym śpiewają niemal wszyscy, z zaangażowaniem tak dużym, jakby ciągle na nowo odkrywali mądrość nieznaną innym.

Jednak tak naprawdę na tłumie wrażenie wywiera coś innego niż słowa piosenek czy ich wykonanie. Swoją porcję oklasków dostanie każdy, ale prawdziwe uznanie zarezerwowane jest dla nielicznych.

– Jestem alkoholikiem, nie piję już 19 lat – przedstawia się Marek z Bydgoszczy i zostaje przyjęty wyjątkowo ciepło.

Te 19 lat abstynencji to przekaz, który niesie nadzieję. Wysoki mężczyzna o lekko napuchniętej twarzy stojący pod sceną, która właściwie jest ołtarzem polowym, patrzy znacząco na żonę i kiwa głową. A jednak można zwyciężyć nałóg, mówi jego rozjaśnione nagle spojrzenie.

Przez dwa dni Sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej jest miejscem spotkań ludzi uzależnionych. Od alkoholu, narkotyków, hazardu, kompulsywnego jedzenia i seksu. Niektórzy osiągnęli już stan trzeźwości, abstynencji mniej lub bardziej kruchej, innych przygnała tu rozpacz.

Pod domy pielgrzyma zajeżdżają autokary z całej Polski, przykościelne parkingi zastawione są autami. Wśród starych audi, a nawet polonezów pojawiają się luksusowe modele mercedesów i terenówki. Uzależnienie nie wybiera, trafia też we właścicieli firm oraz menedżerów, którzy złotymi kartami kredytowymi formują ścieżki kokainy.

Na otaczających sanktuarium uliczkach pełno jest straganów z obwarzankami i chińską tandetą, punktów gastronomicznych oferujących fast food i dania z grilla.

Jednak za bramą otoczonego wysokim murem sanktuarium rozciąga się inny świat. „Pielgrzymie, wycisz się. Pamiętaj, jesteś w miejscu świętym" – apeluje tabliczka. Ale wydaje się, że ten apel nie jest nawet potrzebny, wszystko emanuje spokojem, który natychmiast się udziela. „Czuję się tu bezpiecznie" – słyszę często w Licheniu i rozumiem, że dla wszystkich przybyszy sanktuarium jest azylem, w którym chronią się przed ścigającymi ich demonami.

Pielgrzymi krążą po alejkach prowadzących do bazyliki i dwóch mniejszych kościołów, siedzą na kocach na gigantycznych wystrzyżonych trawnikach. Kiedy patrzy się na nich, kusi, by dociec, co jest powodem, że szukają ratunku.

Wąsaty mężczyzna w sweterku i tanich dżinsach – można założyć z niemal stuprocentową pewnością, że jego problemem jest alkohol. Takich jest tu najwięcej. Ale co przywiodło tutaj panią w średnim wieku trzymającą się trochę na uboczu i patrzącą z rezerwą na innych przez szkła eleganckich okularów? Albo dziewczynę wyglądającą na studentkę czy też młodego mężczyznę w koszuli w prążki?

Można snuć domysły, a i tak czeka niejedno zaskoczenie. Rodzajów uzależnień i cierpień, jakie niosą, jest więcej, niż można przypuszczać. Uświadamiam to sobie, gdy niepozornie wyglądająca kobieta, w fałdzistej długiej spódnicy i workowatym swetrze, zaczyna rozdawać ulotki i okazuje się, że zapraszają one na spotkanie wspólnoty krewnych osób uzależnionych od seksu.

Wieczorem tłum się rozpada. Każdy idzie w swoim kierunku, na swój mityng, zmagać się ze swoim cierpieniem, tak jakby szedł do swego kręgu piekła lub czyśćca.

Muszę wejść po 727 stopniach, na sam szczyt wieży bazyliki – mówi Jolanta. – Poczuję wtedy, że zaliczyłam kolejny rok.

Reklama
Reklama

– Czy wyglądam na alkoholiczkę? – spytała mnie chwilę wcześniej i nie mam wątpliwości, że spodziewa się odpowiedzi „nie".

36-letnia Jolanta rzeczywiście nie wygląda na kogoś, kto wyniszczał się piciem. Patrzę na nią dłuższą chwilę, szukając w jej twarzy czegoś, co można byłoby uznać za stygmat nałogu. Nie znajduję nic – gdybym minęła na ulicy tę młodo wyglądającą kobietę w bluzie z kapturem i dżinsach, nie przeszłoby mi przez myśl, że może powiedzieć o sobie, że była na dnie.

– Chyba wszystko zaczęło się, kiedy mój ojciec powiesił się na moich oczach. Byłam dzieckiem i teraz myślę, że ktoś powinien mi wtedy pomóc. Ale matka nie miała głowy do takich rzeczy, też piła, tak jak i ojciec – opowiada Jolanta. – A ja zaczęłam pić, gdy życie mi się zabruździło. Mąż mnie zostawił.

Tak było najłatwiej, wpaść do koleżanki, postawić flaszkę i poużalać się nad swym losem. Zawsze znalazło się też towarzystwo w melinie. Jolanta piła coraz więcej, najpierw dumna, że ma łeb mocniejszy niż mężczyźni, aż w końcu wystarczyły dwa kieliszki i była pijana. Poczuła, ze sięgnęła dna, gdy komornik zajął wszystko, co było do zajęcia, a w domu trójka dzieci siedziała przy wyłączonym świetle.

Wszystko wyprostowała. Dostała mieszkanie komunalne i je wyremontowała. Pracuje właściwie na trzech etatach – dorabia w kebabowni i sprząta. – Uratowałam się. Sześć lat picia i sześć lat trzeźwości. Raz do roku jeżdżę do Częstochowy i raz do Lichenia. Tak naprawdę właśnie teraz czuję, że żyję. Przecież ja wcześniej nie byłam nigdy dalej niż 20 km od Grójca – mówi. Patrzy na bazylikę i wiem, że jest dla niej ucieleśnieniem piękna tego świata. Jej Luwrem, katedrą Notre Dame, pałacami Wenecji, wszystkimi cudami, których pewnie w życiu nie zobaczy. Bazylika jest przeogromna, widać ją już z daleka, gdy dojeżdża się do Lichenia i na tle małego miasteczka robi to nieco surrealne wrażenie. Ale dopiero kiedy jestem w sanktuarium, rozumiem, że coś, co może wydawać się dziwacznym pomysłem, ma swój głęboki sens.

Monumentalizm bazyliki wywołuje wstrząs, nasuwa myśl o potędze Boga. Sprawia, że ludzie z miasteczek i wsi, którzy tu przyjeżdżają, czują, że znaleźli się w miejscu niezwykłym i ważnym. I jeśli to miejsce jest przeznaczone dla takich jak oni, to może są tego warci, a ich życie jest nie tak błahe, nieważne i byle jakie, jak mogło się im do tej pory zdawać.

Reklama
Reklama

Kościół jak GPS

Jeśli wyłączymy w samochodzie GPS i zabłądzimy, to kiedy w końcu zdecydujemy się go włączyć, łagodny kobiecy głos zacznie znów podawać kierunek, a nie krzyczeć, że na jakiś czas wyłączyliśmy urządzenie. Kościół nie potępi osób, które wpadły w sieci uzależnień, ale wskaże im, jak z nich wyjść.

Tak mówi ksiądz Robert Krzywicki, duszpasterz i dyrektor założonego przez Zgromadzenie Księży Marianów Licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym, gdy pytam, czy traktuje uzależnienia w kategoriach grzechu. Przez trzy lata pracy w centrum wysłuchał wielu świadectw ludzi uzależnionych. Jedni mówili, że po latach odnaleźli wreszcie Boga, inni, że ciągle go szukają.

– Są rzeczy niezwykłe. Kiedyś pewna kobieta mówiła, że przez 30 lat modliła się, by jej mąż przestał pić. I tak się stało. Zaraz potem przyszedł jej mąż i opowiedział, że natychmiast po urodzeniu wnuka rzucił alkohol – opowiada ksiądz. A ja nie mogę się powstrzymać przed sarkastycznym komentarzem, że na interwencję siły wyższej trzeba było czekać wyjątkowo długo, a życie tej kobiety można uznać za zmarnowane.

– Ale ta kobieta jest sama sobie winna – odpowiada ksiądz. – Jej zachowanie utwierdzało męża w nałogu.

Tłumaczy, że jeśli mąż pije, nie wolno mu dawać jedzenia. „Jesteś głodny? A mnie to nie obchodzi. Był taki, co pościł 40 dni i nie umarł. Źle się czujesz? A ja oglądam dobry film. Umierasz? A umieraj sobie, co mnie to obchodzi, Ja mam swoje życie".

Błędem kobiet, mówi ksiądz Krzywicki, jest, że nie potrafią być księżniczką dla swego księcia. Są pokorne, chcą zadowolić innych, gotowe rzucić wszystko, by na przykład upiec sąsiadce ciasto. A przecież celem każdego człowieka jest jego szczęście.

Reklama
Reklama

I tutaj już nie wytrzymuję, wchodzę w rolę adwokata diabła, a może raczej przypisuję ją memu rozmówcy. Bo to, co mówi, jest bardzo racjonalne i zgodne z zasadami terapii, ale jak się to ma do nauki Kościoła? Rozumiem, że trzeba być asertywnym, wszyscy tak teraz mówią, ale ktoś mówił, że błogosławieni cisi i pokornego serca. I wiem, że dążymy do szczęścia, ale niejasno przypominam sobie z lekcji religii, że podobno należy dążyć do zbawienia.

– A co mam powiedzieć takiej kobiecie? Moja córko, cierp, bo On też cierpiał, nieś swój krzyż, to jest część życia? – odparowuje ironicznie ksiądz.

Zapalniki i napady

No, ale jak mam się odzwyczaić od jedzenia? Jak rzucałem alkohol, wszystko było jasne – nie mogę brać wódki do ust. Ale jak zostać abstynentem od jedzenia? – zastanawia się głośno trzydziestokilkuletni Janusz.

W sali kościoła Najświętszej Marii Panny znajdującego się na terenie sanktuarium ławki stoją w podkowę. Napis na drzwiach obwieszcza, że tutaj odbywają się warsztaty anonimowych żarłoków.

W Licheniu podczas zjazdu uzależnionych przyjęte jest, że można przyjść na dowolne spotkanie. Zapewne po to, by ktoś, kto zaobserwował u siebie niepokojące objawy, mógł skonfrontować się z prawdziwym obrazem uzależnienia. Trudno jednak precyzyjnie rozgraniczyć, kiedy osobą, która pojawia się na spotkaniu, kieruje niepokój, a kiedy chęć zajrzenia w cudzą otchłań czy nawet zerknięcia na innych przez dziurkę od klucza. Kwitnie więc swoista turystyka – ludzie wchodzą na spotkania, siedzą grzecznie, słuchając niekiedy drastycznych wynurzeń, i kiedy mają dość, wychodzą.

Reklama
Reklama

Temat obżerania się najwyraźniej bliski jest wielu, bo oprócz Janusza, alkoholika, który wyznaje, że bardzo lubi jeść mięso, do wypowiedzi garną się inne osoby. Dorota ze wspólnoty rodzin alkoholików opowiada, że podjada wieczorami, choć nie powinna, a poza tym świetnie gotuje. Znakomicie wychodzi jej zwłaszcza sękacz. Mówi i natychmiast zostaje łagodnie skarcona, że nie należy wymieniać konkretnych nazw potraw.

Prawdziwi anonimowi żarłocy snują swą opowieść według pewnych reguł. Niektóre słowa wymawiają jakby wielką literą: Biała Mąka, Tłuszcz, Cukier, jakby przywoływali imiona złowrogich bóstw czy torturujących ich demonów. Najczęściej właśnie te produkty określane są jako „zapalniki". Zapalniki wywołują „napady" – jak można się domyślać, napady niepohamowanego obżarstwa.

Nikt nie mówi dokładnie, na czym taki napad polega, choć niektóre wypowiedzi dają do myślenia – jedna kobiet opowiada, że niedawno miała napad przy innych i nawet nie zdawała sobie sprawy, że je.

Ale kiedy spotkanie ma się już zakończyć, nieoczekiwanie zabiera głos Marysia. I nagle „obżarstwo" przestaje być na poły żartobliwym słowem, jakie chętnie stosują dbające o linię kobiety, by zawstydzić siebie lub innych. – Zaczęłam jeść natychmiast, gdy otworzyłam drzwi mieszkania.Puste opakowania produktów, które przyniosłam w dwóch siatkach, fruwały po pokoju. Zrobiło mi się słabo, położyłam się do łózka, z jedzeniem na poduszce. Wiedziałam ,że mogę dostać wylewu – mówi Marysia. – Ale to mnie powstrzymało. Myślałam: O Boże, przecież ja ma dla kogo żyć, mam dzieci. Jeśli nie przestanę – umrę. I jadłam dalej .

Na twarzy Marysi – miło wyglądającej kobiety przypominającej barokowego aniołka, który dorósł, ale zachował loczki i dziecięcy wdzięk – maluje się smutek. Ostatnio musiała już wezwać pogotowie, nie wie, co się stanie następnym razem.

Reklama
Reklama

Siedząc przy stole ustawionym przy ołtarzu w kościele Matki Bożej Częstochowskiej, Jacek opowiada o swym życiu seksualnym i uczuciowym. Słowa dobiera oględnie, ale i tak w tej scenerii dziwnie brzmi opowieść o lawirowaniu między żoną i wieloma kochankami. Nie brzmi też w najmniejszym stopniu ekscytująco, a raczej jakoś beznamiętnie i ponuro, bo takie życie straciło już dla Jacka sens.

Jacek sam nie wie, jak to się stało, że po dziesięciu latach wzorowego małżeństwa nagle się stał  innym człowiekiem, zaczął wikłać się w równolegle prowadzone romanse. Kiedy patrzy się na niego – mężczyznę o chłodnej, skupionej, wręcz ascetycznej twarzy, można raczej podejrzewać, że jest namiętnym bibliofilem niż erotomanem.

Trudno też podejrzewać o uzależnienie od seksu Annę, 48-latkę prowadzącą spotkanie. Krótko ostrzyżona, bez makijażu przypomina raczej małomiasteczkową księgową niż kobietę, która eksperymentowała z seksem zbiorowym.

– W tej chwili jestem w nowym małżeństwie. Wszystko układa się dobrze. Zanim zamieszkaliśmy razem, a potem poszliśmy do urzędu, sprawdziliśmy, czy się nie nakręcamy wzajemnie na chore zachowania – mówi mi po spotkaniu Anna.

Jej życie, jak wielu seksoholików, podzielone jest na etapy. Wczesne małżeństwo z mężczyzną, który zachowywał się, jakby opętany był seksem.

Reklama
Reklama

– Myślałam, że to normalne, że chyba wszyscy tak robią. Że można zacząć to od nowa, w każdej chwili, jak króliki, bez żadnych wstępów czy słów. Nawet kilka minut po tym, gdy się skończyło. Ale po paru latach miałam kompletnie dość. Rozwiodłam się. I czułam taki wstręt do ludzi i ciała, że brzydziłam się nawet podać komuś rękę – opowiada Anna. Anoreksja seksualna, jak nazywają to anonimowi seksoholicy, trwała osiem lat. A potem Anna postanowiła udowodnić sobie, że jest normalna, co zapoczątkowało chaotyczny okres jednorazowych przygód, a nawet orgii, często upokarzających i niebezpiecznych sytuacji.

– Nie wiem, czy jakieś zdarzenie czy reklama w telewizji nie sprawi, że nagle znów odlecę i zacznę robić dziwne rzeczy – mówi Anna. Wyczuwam w tym jakieś ambiwalentne uczucia, pewną satysfakcję, że nic nie zamknęło się dla niej na zawsze i może jeszcze wywrócić swoje uporządkowane życie do góry nogami.

Zmienić kabinę na Titanicu

Kiedy przeczytałem, że ludzie odczuwają sześć podstawowych uczuć, pomyślałem, że chyba jakiś świr to napisał. Sześć uczuć, aż tyle, to niemożliwe. Ja właściwie nie odczuwałem nic. A potem dowiedziałem się, że uczuć jest znacznie więcej, nawet 200 – mówi Sławomir, duży, zwalisty mężczyzna przedstawiający się jako nałogowy hazardzista w okresie zdrowienia. Słuchają go inni hazardziści. Wojtek, który nie mógł przestać grać na giełdzie, mimo że ciągle tracił. Marek, który wyrzucony przez żonę z domu pojechał na terapię, ale na dworcu kupił kupony Lotto, bo gdyby wygrał, to mógłby zrezygnować z leczenia. Kilku mężczyzn ubranych w skórzane kurtki, którzy nie mogą odkleić się od automatów, chłopak o wyglądzie studenta, pani w średnim wieku, która siedzi na uboczu i nic nie mówi.

Sławomir nie wygląda specjalnie subtelnie, ale analizuje swoje stany psychiczne z wnikliwością, która intryguje. To zresztą cecha, jaką zaobserwować można u wielu uzależnionych osób wchodzących w etap trzeźwienia.

Zadają sobie pytania: dlaczego mnie to spotkało? Co tkwi w mojej psychice, że niszczę swoje życie, skąd wzięły się lęk i pustka, które zagłuszam kompulsywnymi zachowaniami?

Często zatrute korzenie uzależnień tkwią w traumach dzieciństwa, czasem trudno znaleźć ich przyczynę. Zdarza się, że ktoś pokonał nałóg, ale natychmiast wpada w inny. Seksoholik staje się żarłokiem, alkoholik – hazardzistą.

„To tak jakby zmienić kabinę na »Titanicu«" – mówią czasem sami uzależnieni, obserwując bezsilnie swe autodestrukcyjne zachowania. Wierzą, że z piekła uzależnień może ich wyrwać tylko siła wyższa, większa od nich samych.

Moje życie to piekło. Tak mówi o sobie wielu ludzi, którzy przyjechali do sanktuarium w Licheniu. Czują swą bezradność i wiedzą, że może im pomóc już tylko siła wyższa

Ludzie nie są źli, tylko nie mają czasu być dobrzy" – śpiewa Monika ze Zduńskiej Woli. Wymyślona przez nią melodia dziwnie się wznosi, głos Moniki drży i się załamuje. Ale nie to jest ważne. Każdy, kto wchodzi na scenę, chce przekazać swoją prawdę o życiu i tylko to się liczy. A więc życie jest trudne, przyjaciele cię opuszczają, często jesteś samotny.

O tym śpiewają niemal wszyscy, z zaangażowaniem tak dużym, jakby ciągle na nowo odkrywali mądrość nieznaną innym.

Jednak tak naprawdę na tłumie wrażenie wywiera coś innego niż słowa piosenek czy ich wykonanie. Swoją porcję oklasków dostanie każdy, ale prawdziwe uznanie zarezerwowane jest dla nielicznych.

– Jestem alkoholikiem, nie piję już 19 lat – przedstawia się Marek z Bydgoszczy i zostaje przyjęty wyjątkowo ciepło.

Te 19 lat abstynencji to przekaz, który niesie nadzieję. Wysoki mężczyzna o lekko napuchniętej twarzy stojący pod sceną, która właściwie jest ołtarzem polowym, patrzy znacząco na żonę i kiwa głową. A jednak można zwyciężyć nałóg, mówi jego rozjaśnione nagle spojrzenie.

Przez dwa dni Sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej jest miejscem spotkań ludzi uzależnionych. Od alkoholu, narkotyków, hazardu, kompulsywnego jedzenia i seksu. Niektórzy osiągnęli już stan trzeźwości, abstynencji mniej lub bardziej kruchej, innych przygnała tu rozpacz.

Pod domy pielgrzyma zajeżdżają autokary z całej Polski, przykościelne parkingi zastawione są autami. Wśród starych audi, a nawet polonezów pojawiają się luksusowe modele mercedesów i terenówki. Uzależnienie nie wybiera, trafia też we właścicieli firm oraz menedżerów, którzy złotymi kartami kredytowymi formują ścieżki kokainy.

Na otaczających sanktuarium uliczkach pełno jest straganów z obwarzankami i chińską tandetą, punktów gastronomicznych oferujących fast food i dania z grilla.

Jednak za bramą otoczonego wysokim murem sanktuarium rozciąga się inny świat. „Pielgrzymie, wycisz się. Pamiętaj, jesteś w miejscu świętym" – apeluje tabliczka. Ale wydaje się, że ten apel nie jest nawet potrzebny, wszystko emanuje spokojem, który natychmiast się udziela. „Czuję się tu bezpiecznie" – słyszę często w Licheniu i rozumiem, że dla wszystkich przybyszy sanktuarium jest azylem, w którym chronią się przed ścigającymi ich demonami.

Pielgrzymi krążą po alejkach prowadzących do bazyliki i dwóch mniejszych kościołów, siedzą na kocach na gigantycznych wystrzyżonych trawnikach. Kiedy patrzy się na nich, kusi, by dociec, co jest powodem, że szukają ratunku.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Reklama
Plus Minus
„Chodźmy w las! Co się kryje między drzewami”: Królestwa mrówek i samolubna jemioła
Plus Minus
„Shadow Labyrinth”: Przez tunele i pułapki do bossa
Plus Minus
„Mark Rothko. Od środka”: Rothko w strzępach
Plus Minus
„Znajomi i sąsiedzi”: Złodziej na osiedlu
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Jacek Borcuch: Kobiety o silnych temperamentach
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama