Najbardziej dobitnie pomysł takiej dyskusji skrytykował na Salonie24 publicysta „Gazety Polskiej" Aleksander Ścios, w inny sposób, ale też niechętnie, odniósł się do niego profesor Zdzisław Krasnodębski.
Najpierw Ścios. Według niego „tego rodzaju debaty nie mają żadnego znaczenia informacyjnego i nie służą poznaniu myśli dyskutantów. Ich końcowe przesłanie zależne jest wyłącznie od ocen dokonywanych przez funkcyjne media". A te, jak wiadomo, wobec PiS są wrogie, zatem niezależnie od tego, jak dobrze by wypadł Kaczyński, i tak ogłoszą jego przegraną.
Na czym polega błąd Ściosa? Przede wszystkim zakłada swego rodzaju wszechmoc mediów. Gdyby było tak, jak twierdzi publicysta „Gazety Polskiej", to sam fakt braku debat już zostałby uznany przez „funkcyjne media" za dowód klęski PiS. Przyznając mediom tak wielką siłę sprawczą, Ścios pomija istnienie opinii publicznej, a wyborców traktuje jak bezwolną masę, którą można dowolnie manipulować.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dla niego i podobnie myślących obecna Polska jest państwem quasi-totalitarnym. Zgodnie z tym rozumowaniem debata Kaczyńskiego z Tuskiem oznacza uwiarygodnienie tego drugiego, tak jakby to Kaczyński miał moc uwiarygodniania lub legalizowania Tuska.