PiS nie powinien unikać debat – pisze Paweł Lisicki

Wydawało się, że publiczne, telewizyjne debaty najważniejszych polityków to już w Polsce tradycja. Tymczasem nie.

Publikacja: 26.08.2011 20:00

Najbardziej dobitnie pomysł takiej dyskusji skrytykował na Salonie24 publicysta „Gazety Polskiej" Aleksander Ścios, w inny sposób, ale też niechętnie, odniósł się do niego profesor Zdzisław Krasnodębski.

Najpierw Ścios. Według niego „tego rodzaju debaty nie mają żadnego znaczenia informacyjnego i nie służą poznaniu myśli dyskutantów. Ich końcowe przesłanie zależne jest wyłącznie od ocen dokonywanych przez funkcyjne media". A te, jak wiadomo, wobec PiS są wrogie, zatem niezależnie od tego, jak dobrze by wypadł Kaczyński, i tak ogłoszą jego przegraną.

 

Na czym polega błąd Ściosa? Przede wszystkim zakłada swego rodzaju wszechmoc mediów. Gdyby było tak, jak twierdzi publicysta „Gazety Polskiej", to sam fakt braku debat już zostałby uznany przez „funkcyjne media" za dowód klęski PiS. Przyznając mediom tak wielką siłę sprawczą, Ścios pomija istnienie opinii publicznej, a wyborców traktuje jak bezwolną masę, którą można dowolnie manipulować.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dla niego i podobnie myślących obecna Polska jest państwem quasi-totalitarnym. Zgodnie z tym rozumowaniem debata Kaczyńskiego z Tuskiem oznacza uwiarygodnienie tego drugiego, tak jakby to Kaczyński miał moc uwiarygodniania lub legalizowania Tuska.

Dla tych, co tak myślą, to nie większość wyborców uprawomocnia rządy Tuska – ci z natury mogą być poddani manipulacji – ale decyzja prezesa PiS. Wniosek: prawdziwa demokracja to ta, którą uznaje lub w której wygrywa Jarosław Kaczyński. Wiem, że jest spora grupa ludzi myślących w ten sposób, ale doprawdy sam nie widzę w tym żadnego sensu.

Nie podejrzewam też o takie rozumowanie profesora Krasnodębskiego. Stwierdza on wszakże, że „to jest [propozycja debaty] bardzo zła propozycja. Zła dla Polski, choć dobra dla Platformy Obywatelskiej. Wszyscy Polacy wiedzą, że politycy PO wypadają bardzo dobrze w telewizji. Jedną z chorób polskiej polityki w ostatnich latach jest tak zwana postpolityka". Czy naprawdę z założenia, że „politycy PO wypadają bardzo dobrze w telewizji", ma wynikać wniosek, że debat lepiej unikać? Nie sądzę.

Jeśli platformersi wypadają tak dobrze, to PiS, zamiast rezygnować z debat, powinien albo zmienić swych reprezentantów na sprawniejszych, albo nauczyć obecnych, żeby lepiej dawali sobie radę.

I to nie ma nic wspólnego z postpolityką.

To dzięki debacie można dotrzeć do wahających się obywateli.

Przecież nie kto inny niż Jarosław Kaczyński, pokonując spokojem i opanowaniem Adama Michnika, otworzył kiedyś drogę do zwycięstwa wyborczego Lechowi Wałęsie.

Rozumiem, że można się domagać uczciwej dyskusji, równowagi obu stron, zapewnienia im takich samych warunków. Ale odrzucić debatę jako taką to tyle, co głosić samospełniającą się przepowiednię klęski.

Najbardziej dobitnie pomysł takiej dyskusji skrytykował na Salonie24 publicysta „Gazety Polskiej" Aleksander Ścios, w inny sposób, ale też niechętnie, odniósł się do niego profesor Zdzisław Krasnodębski.

Najpierw Ścios. Według niego „tego rodzaju debaty nie mają żadnego znaczenia informacyjnego i nie służą poznaniu myśli dyskutantów. Ich końcowe przesłanie zależne jest wyłącznie od ocen dokonywanych przez funkcyjne media". A te, jak wiadomo, wobec PiS są wrogie, zatem niezależnie od tego, jak dobrze by wypadł Kaczyński, i tak ogłoszą jego przegraną.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Plus Minus
Chińskie marzenie
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”