Cud łodzi Piotrowej

Z Haliną Słojewską-Kołodziej, żoną profesora Mariana Kołodzieja, autora projektu ołtarza mszy papieskiej na Zaspie, rozmawia Piotr Semka

Publikacja: 09.06.2012 01:01

Projekt ołtarza autorstwa Mariana Kołodzieja

Projekt ołtarza autorstwa Mariana Kołodzieja

Foto: Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego/dar Haliny Słojewskiej – Kołodziej.

W 1987 roku władze PRL zgodziły się po długich oporach, aby Jan Paweł II mógł odwiedzić Gdańsk. Do jakiego miasta przybywał?



Halina Słojewska-Kołodziej:

W Gdańsku dalej trwał w najlepsze klimat stanu wojennego. Odbywały się demonstracje po rocznicowych mszach, po których ZOMO urządzało wielkie pałowania i polowania na ludzi. I sekretarz KW PZPR i Wojewódzkiej Rady Narodowej odradzali wizytę Jana Pawła II w trakcie pierwszych dwóch pielgrzymek papieskich. Także Jaruzelski robił, co mógł, aby papież nie zawitał nigdy do Gdańska. Przez długie lata mogliśmy tylko wzdychać do tego papieża, którego portret wisiał na bramie Stoczni w Sierpniu 1980. Ilekroć arcybiskup Tadeusz Gocłowski jechał do Watykanu, szeptał do ucha Ojca Świętego, że Gdańsk czeka i tęskni, że nie traci nadziei powitać w swoich progach Ojca Świętego. W końcu w 1987 roku władze pogodziły się z myślą, że papież przyjedzie do tego niepokornego, groźnego dla władzy Gdańska. Ale pierwsza reakcja władz nad Motławą była typowa. Skoro już papież ma być, niech msza odbędzie się na lotnisku w Rębiechowie – daleko poza centrum miasta. Niech przyleci, odprawi mszę i natychmiast odleci dalej.



A kiedy padła propozycja mszy na Zaspie?



Strona kościelna zasugerowała, że zamiast lotniska w Rębiechowie można wybrać pas byłego lotniska na Zaspie.



W latach stanu wojennego wraz z mężem tworzyliście państwo niezależne środowisko twórców Trójmiasta, które znajdowało miejsce do wystaw i spektakli w kościołach diecezji gdańskiej. Nic dziwnego więc, że Kościół odwołał się do doświadczenia pani męża jako scenografa. Ale jak doszło do pomysłu, aby ołtarz papieski miał kształt łodzi Piotrowej?



Nie ma sensu, bym swoimi słowami opisywała myśli mojego męża z lutego 1987 roku, gdy arcybiskup Gocłowski zaproponował mu zaprojektowanie ołtarza. Przeczytajcie państwo jego notatki. Obserwowałam jego radość, przejęcie wagą zadania, ale i obawy, czy zdoła sprostać wyzwaniu. Kołodziej był scenografem teatralnym i był przyzwyczajony do skali sceny operowej, teatralnej. A tu trzeba było wyobrazić sobie konstrukcję ołtarza o wysokości kilkudziesięciu metrów, który miał być zwieńczeniem ogromnej pustej przestrzeni. Trzeba było zbudować ołtarz na tyle duży, aby każdy pielgrzym, nawet ten w ostatnim rzędzie, mógł obcować z papieżem, mógł go wyraźnie zobaczyć. Jak wyeksponować tego wspaniałego gościa? Na jaką wysokość wynieść dziób okrętu – ołtarza, gdzie będzie stać Ojciec Święty? Początkowo Marian chciał oprzeć kształt ołtarza o symbol trójkąta z okiem opatrzności. Ale szybko zaczął przekonywać się do wizji ołtarza w kształcie okrętu. Na szkice do budowy projektu czekali rzemieślnicy z Teatru Dramatycznego w Gdańsku, z Opery Bałtyckiej i Teatru Muzycznego w Gdyni. We wszystkich tych pracowniach mój mąż opracowywał scenografię i wiedział, że znajdzie tam wspaniałych rzemieślników, którzy dawaliby gwarancje dokładnego zrealizowania jego wizji. Ale wpierw musiały powstać rysunki detali ołtarza w skali 1:1.



W warunkach PRL-owskiej gospodarki niedoborów mieliście chyba co rusz jakieś problemy?



Oczywiście. W sklepach nie było potrzebnych tak wielkich arkuszy papieru milimetrowego. Ale rzucaliśmy hasło: „to na potrzeby papieskiego ołtarza", i wszelkie trudności natychmiast można było obejść. Dostaliśmy 30 metrów papieru milimetrowego. Potem kolejna kwestia, gdzie rysować takie wielkie płachty. No cóż, nie było wyboru. Trzeba było robić to u nas w domu. No i Marian albo na kolanach, albo wręcz leżąc, pracował dnie i noce. A przyjaciele, którzy przychodzili do nas obejrzeć, jak powstają szkice, żartowali jak w tym znanym dowcipie o Janie Styce malującym Matkę Boską: „Marian, ty nie maluj na kolanach. Ty maluj dobrze".

Gdy już powstał projekt, trzeba było zgrać tysiące szczegółów. Kto co ma robić przy realizacji ołtarza. Jak się wam to udawało?

To były zaczarowane czasy. Spod ziemi znajdowali się ludzie robiący wszystko za darmo. A partyjni i państwowi urzędnicy niekiedy po cichu nam pomagali rozwiązywać problemy, bo chcieli, żebyśmy popatrzyli na nich także jak na dobrych Polaków. Choć był jeden wyjątek. Bardzo długo nie mogliśmy dostać oficjalnego pozwolenia na rozpoczęcie budowy ołtarza. To pozwolenie przyszło w dniu, w którym papież przyjechał do Gdańska.

Wszystko to trochę działało na wariackich papierach?

Tak. Ale na szczęście pod okiem Opatrzności Bożej. Szybko skrzyknęliśmy wszystkich, którzy w Trójmieście znali specyfikę teatralnej scenografii. Nikt przez wiele tygodni przygotowywania projektu, a potem przez wiele dni ciężkiej pracy przy budowie ołtarza nie zapytał: za ile. Jak już się zaczęła budowa, przyszedł do nas znany gdański architekt, profesor Lech Zaleski, wykładowca na Politechnice Gdańskiej, i rzekł: „To może teraz zrobię dla was obliczenia statyki tego ołtarza giganta. Przecież on ma z 38 metrów wysokości". I profesor razem z studentami dostarczył nam wszystkie wykresy statyki tego ołtarza. Kołodziej podkreślał wciąż, że wysokość ołtarza ma być taka, aby papież zobaczył nawet ostatniego pielgrzyma. I na odwrót, żeby ten najdalej stojący pielgrzym dobrze widział Ojca Świętego. Dlatego gabaryty tego galeonu musiały być ogromne.

A kapitalny pomysł Mariana Kołodzieja z bramami powitalnymi na ulicach Gdańska wzorowanymi na barokowych bramach powitalnych ku czci królów polskich w końcu nie ziścił się?

Niestety nie. Wystarczająco dużo pracy mieliśmy z ołtarzem na Zaspie. A poza tym co rusz pojawiały się problemy. Choćby taki: skąd wziąć tyle drewna na ołtarz? Musiały to być solidne belki mogące wytrzymać ogromny ciężar konstrukcji. Ktoś opowiedział nam, że ksiądz Władysław Matys na gdańskim osiedlu Morena buduje kościół i ma ogromne zapasy drewna. Pożyczył nam belki pod słowem honoru, że mu je kiedyś oddamy. Część elementów, czyli galion w postaci św. Piotra i herby, musiała być ze styropianu. Okazało się, że w całym województwie nikt nie ma tak wielkich bloków styropianu. I znów rzuciliśmy hasło, że potrzebny jest styropian. Jacyś ludzie zaczęli dzwonić po znajomkach z innych części Polski i w końcu Marian pojechał ciężarówką do innego województwa i dumny przywiózł ogromne bloki styropianowe.

A jak zdobyliście ogromny kawał płótna na gigantyczny żagiel tego okrętu – ołtarza?

Długo głowiliśmy się nad tym problemem. Aż w końcu przyszło olśnienie – w magazynach Teatru Wybrzeże leżał zwinięty tzw. horyzont, czyli duża ściana z płótna, która ogranicza od tyłu scenę. Kołodziej paręnaście lat wcześniej wymalował to płótno w anioły śpiewające i grające do przedstawienia „Tragedyja o bogaczu i Łazarzu". Wyciągnęliśmy je z magazynów i znów radość – ów horyzont miał dokładnie takie rozmiary, jakich Kołodziej potrzebował do stworzenia żagla.

A do wizyty papieża było coraz bliżej?

Na plac budowy ołtarza co rusz przyjeżdżał arcybiskup Gocłowski i błogosławił nam. Ale ja dobrze widziałam, że w cichości ducha drżał straszliwie, czy zdążymy. Ołtarz powstawał trzy tygodnie i była to praca dniami i nocami. Teraz na budowie robotnicy miewają katering. Wtedy nawet nie było wody na tej budowie. Przywoziłam lane kluski w słoikach, żeby Marian i jego współpracownicy w biegu coś zjedli. Kiedy już zaczęła się wznosić w górę konstrukcja ołtarza, wśród tych okropnych blokowisk, symbolu socjalistycznej brzydoty zaistniało coś, co kojarzyło się z jakimś wyższym wymiarem. Biła z tej pracy ludzkiej radość tworzenia i na budowę ołtarza zaczęli masowo przyjeżdżać gdańszczanie, sopocianie i gdynianie. Chłonęli tę wielką budowę. Ten stukot setek młotów, wiertarek, pił.

Sam byłem w tym tłumie. To było coś w rodzaju fascynującego, perfekcyjnego skoordynowanego baletu pracy ludzi tworzących w pocie czoła mądrze przemyślany i celowy projekt. Na tle PRL-owskiego tumiwisizmu w pracy to było coś fascynująco odmiennego.

Chodziłam wśród tego tłumu i słyszałam, jak ci obserwatorzy dawali nam rozmaite rady. Pamiętam taki dialog: – Panie, ta konstrukcja musi być wsparta żelazem, przecież to gigantyczna wielkość! A inny na to: – A co pan mówi! Wszystko musi być z drewna, bo z żelaza byłoby za ciężkie. Wchłaniałam niesamowitą atmosferę życzliwości. Przypomniała mi się aura ze strajku w Sierpniu 1980 r., kiedy gdańszczanie przybywali pod bramę Stoczni, żeby jakoś stoczniowcom pomóc, przed czymś ich ostrzec, coś strajkującym podarować do jedzenia. Wtedy w Sierpniu była nadzieja, że strajk zakończy się zwycięstwem, a w 1987 r. na Zaspie była troska, czy zdążymy z ołtarzem przed przybyciem papieża i czy wszystko uda się na czas.

A jak na to poruszenie na Zaspie reagowały władze?

Oczywiście też chciały jakoś zaistnieć. I na tych wielkich blokach wywieszały transparenty, np.: „Socjalizm to nasz ustrój". Ale dowcipni gdańszczanie pod spodem podwiesili napis: „Nie lękajcie się". Na innym bloku partyjni wywiesili hasło: „Byliśmy, jesteśmy, będziemy". A ludzie pod spodem podwiesili napis: „Wierni Bogu i Ojczyźnie". Pół Gdańska przyjeżdżało to obejrzeć i pękało ze śmiechu, widząc ten dialog napisów.

A co było największym punktem sporu z władzami?

Po tym, jak projekt ołtarza został przekazany Wojewódzkiej Radzie Narodowej i KW PZPR, przyszło pismo: „w projekcie ołtarza nie zezwala się na trzy krzyże. Zezwala się na jeden krzyż". Na maszcie okrętu-ołtarza były bowiem trzy krzyże kojarzące się z krzyżami ku czci ofiar Grudnia „70 spod Stoczni. Biskup Gocłowski i Marian Kołodziej uparli się, że bez tych trzech krzyży w ogóle nie będzie ołtarza. Ci cenzorzy z KW i WRN tak przestraszyli się ich zdecydowanego tonu, że zaczęli przekonywać władze w Warszawie, żeby zaakceptowali te trzy krzyże. Ale ostatecznej zgody nie było. A te trzy krzyże na szczycie masztu trzeba już było stawiać, bo czas nas gonił. Postanowiliśmy zaryzykować, choć na budowie była atmosfera pełna niepokoju. Co będzie, jak wstrzymają wizytę, powołując się na to, że ołtarz odbiega od zaakceptowanego projektu? Ale wpadliśmy na sprytny pomysł. Aby umieścić te trzy krzyże na szczycie masztu ołtarza, trzeba było skorzystać z największego i najwyższego dźwigu samojezdnego, jaki był na Wybrzeżu. Dźwig przyjechał, umocował trzy krzyże i szybko odjechał. I teraz mogliśmy już argumentować władzy, że nawet gdybyśmy się zgodzili na jej żądania, nie ma możliwości usunięcia krzyży, bo już nie mamy do dyspozycji tego dźwigu. W końcu poszło nam na rękę Biuro Ochrony Rządu. Borowcy muszą sprawdzić ołtarz pod względem bezpieczeństwa na 48 godzin przed rozpoczęciem się mszy. Ale to było niemożliwe, bo ciągle pracowaliśmy nad ostatnimi szczegółami. Gdy więc szef BOR przyjechał na kontrolę, zobaczył, że jeszcze trwa opętańcza praca. Nawet jego coś ruszyło i powiedział: „Tak mi się podoba, to co tutaj robicie, że daję wam jeszcze 24 godziny ekstra na dokończenie wszystkich szczegółów". No i wreszcie cudem zdążyliśmy. Pamiętam tę wariacką ulgę, że starczyło czasu na wszystko.

A co pani czuła, jak papież przyjechał?

Przede wszystkim byłam szczęśliwa, że przygotowania do tej wizyty tak wspaniale odmieniły Gdańsk i gdańszczan. Jak potem opowiadał nam arcybiskup Gocłowski, który jechał z Ojcem Świętem w papamobile, gdy pojazd papieski zatrzymał się na samym początku pasa startowego, Ojciec Święty popatrzył na nasz ołtarz, uśmiechnął się z uznaniem i powiedział: „Widzę, że postawiliście mi statek. Widać chcecie, żebym był waszym sternikiem".

I w czasie mszy stało się dokładnie tak, jak to sobie wcześniej Kołodziej wymarzył. Papież wstał ze swego tronu, opuścił strefę chronioną szybami kuloodpornymi i przeszedł aż na sam dziób tego ołtarza-okrętu, symbolicznie wcielając się w rolę sternika. Dla mojego męża była to jakaś cudowna, intymna chwila – bohater widowiska spełnił zamierzenie, jakie przyszło Kołodziejowi na myśl, gdy projektował ów okręt. Artysta nie może przeżyć większej satysfakcji niż wtedy, kiedy trafnie przewidzi, jak scenografia wpłynie na zachowanie głównego bohatera spektaklu.

Wywiad przeprowadzony został dzięki pomocy Muzeum Jana Pawła II i kardynała Wyszyńskiego w Warszawie

W 1987 roku władze PRL zgodziły się po długich oporach, aby Jan Paweł II mógł odwiedzić Gdańsk. Do jakiego miasta przybywał?

Halina Słojewska-Kołodziej:

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał