"Rzeczpospolita": Gorąca walka o prezydenturę, środek narodowego konfliktu, a pan o pojednaniu. Kochajmy się?
Wojciech Tomczyk: „Wesele" było, „Ślub" był, to napisałem „Zaręczyny".
Komedię z happy endem.
Komedia jako taka powinna mieć wydźwięk optymistyczny. Za tydzień, w poniedziałek, 18 maja, pokaże ją Teatr Telewizji, będzie można ją ocenić.
Jak zawsze u pana nawet jak komedia, to z polityką i historią w tle. Ale nie o wyborach.
Polityka nie jest w „Zaręczynach" obecna bardziej niż w naszym codziennym życiu, niż w tej chwili, gdy przychodzi nam poznać drugiego człowieka, Polaka innego niż my.
Czyżby? Niech pan poczyta sztuki innych autorów: tam nie ma agentury, nierozliczenia z przeszłością, podziałów na PiS i Platformę...
Ja już dawno zauważyłem, że zdolniejsi koledzy piszą o tym, co naprawdę ciekawe: onanizm, sodomia, przemoc, kazirodztwo, blokowiska...
Tylko brać przykład.
Oni napisali już prawdę o Polsce, więc dla mnie, człowieka niezdolnego, zostało grzebanie się w historii i opisywanie rzeczywistości. Takie rzeczy zostają dla frustratów bez polotu.