Plus Minus: Wkrótce ukazuje się pani biografia Józefiny Szelińskiej, narzeczonej Brunona Schulza. Wiesław Budzyński na wiadomość, że przymierza się pani do tego przedsięwzięcia, zareagował: „To się nie uda! Już za późno jest na tę książkę". Mylił się?
Zależy, jak na to spojrzeć. Istotnie, materiałów nie miałam wiele. I dlatego to nie będzie biografia w sensie ścisłym. Lubię być nieprzewidywalna. I lubię nowe wyzwania. To będzie historia o miłości dwojga ludzi. I o pamięci. Romans biograficzny.
Od Elżbiety Ficowskiej otrzymała pani spory zbiór korespondencji Jerzego Ficowskiego z Szelińską. To był początek?
Tak, wszystko zaczęło się od tych listów. Listów Józefiny, Muzy... z upływem czasu Muzy na emeryturze, do biografa Brunona Schulza. Muszę przyznać, że wcześniej nie myślałam nigdy o tej kobiecie, nie wiedziałam nawet o jej istnieniu. W korespondencji dostrzegłam materiał, który, jak sądzę, jest bardzo ciekawy.
Dlaczego?
Bo umożliwia ponowną „lekturę" losu Schulza. Józefina była jedyną jego kobietą, która go przeżyła i pozostała mu wierna do końca. Cokolwiek to znaczy. A dla mnie znaczy wiele.
Zawsze miałam wrażenie, że ciągle nie znamy Schulza jako człowieka, mężczyzny. Spojrzenie Szelińskiej pozwala tę postać przybliżyć. Staram się patrzeć na niego jej oczami. Najpierw młodej, trzydziestoletniej kobiety, a później coraz starszej. Odeszła, mając 86 lat. Jedyna narzeczona Schulza miała niezwykłą możliwość obserwowania, jak zmartwychwstawał po latach jako artysta. Towarzyszyła temu „życiu po życiu".