Estelle Balet miała ledwie 21 lat. Dwa tygodnie wcześniej zamknęła bardzo udany sezon. Po raz drugi została mistrzynią świata. We wtorek 19 kwietnia kręciła film promocyjny. Miało być spokojnie i bezpiecznie, bo ten ostatni zjazd w sezonie był już zapewne wolny od napięcia, jakie towarzyszy regularnym zawodom. Stało się inaczej. Od górnej części stoku masywu Le Portalet oderwała się i osunęła w dół olbrzymia lawina. Estelle Balet miała niewielkie szanse. Mimo antylawinowych zabezpieczeń, kasku, a nawet poduszki powietrznej została pochłonięta przez gigantyczne masy zmrożonego śniegu. Jeszcze żyła, kiedy ratownicy wyciągnęli ją na powierzchnię. Próba reanimacji skończyła się niepowodzeniem. Estelle Balet zmarła na stoku.
Świat dowiedział się o tragedii kilka godzin później. Portale społecznościowe, na których zamieszczała swoje uśmiechnięte zdjęcia i filmy z freeridowych przejazdów, aż ugięły się od wyrazów współczucia, kondolencji i tysięcy emoticonów. „Odeszła wspaniała osoba". „Będziesz moją bohaterką". „Zapamiętamy cię na zawsze!". Młoda, piękna, obiecująca i szafująca życiem na co dzień. Zasłużyła na uwagę świata. A czemu nie zasłużyła sobie na nią inna dziewczyna, o innym odcieniu skóry, która ledwie dzień wcześniej zatonęła wraz z ponad 400 innymi osobami w imigranckim rajdzie przez Morze Śródziemne z Libii na Sycylię?
Trochę o nich wiadomo. Wiemy, że uciekali z Somalii. Zapewne przed okrucieństwem Al-Shabaab, lokalnej inkarnacji wyznawców światowego dżihadu. Przemytnicy upchnęli ich na czterech łodziach, ponad 100 osób na każdej. Ile jest mil morskich z libijskiego Tobruku na Sycylię? 600, może 700? Ile to dni żeglugi? Bez większych zapasów jedzenia i wody, elementarnych warunków sanitarnych, w ścisku i rosnącej nienawiści do współpasażerów, bo przecież inaczej się nie da. Myślę, że tak naprawdę snowboardowy freeride uprawiany przez Estelle Balet jest niczym w porównaniu z takimi rejsami. To zaledwie igraszka. Zabawa z życiem, podczas gdy próby przeprawienia się z północnej Afryki do Europy to ucieczka z piekła. Ucieczka z góry naznaczona nieszczęściem. Dlatego tak często giną. Dlatego straż przybrzeżna na drugim brzegu znajduje tyle zwłok.
Czy znajdzie zwłoki somalijskiej rówieśnicy panny Balet? Czy ktoś je zidentyfikuje? Odkryje, jak dziewczyna o ciemnej skórze miała na imię? Bo przecież każdy ma jakoś na imię, choćby był uciekinierem z Somalii. Nie będzie natomiast z pewnością emoticonów na Instagramie. Śmierć przemilczy Facebook. Agencje odnotują kolejną liczbę anonimowych ofiar. Dla czytelników abstrakcyjną, jak zwykle. „A kogo to, panie, dziś w ogóle rusza?".
Ile jest warte ludzkie życie? Co to znaczy. A może po prostu: ile waży? Czy równe 21 gramów, jak chciał amerykański lekarz dr Duncan McDougall, który eksperymentował z umierającymi? Dokładne obserwacje i pomiary prowadził na przełomie XIX i XX wieku w Haverhill w stanie Massachusetts. Wyniki opublikował w 1907 roku w „New York Timesie": „Po upływie 3 godzin i 40 minut wyzionął ducha i nagle, równocześnie ze śmiercią, wskaźnik wagi opadł w dół ze słyszalnym uderzeniem w ogranicznik niższej podziałki i pozostał tam, nie wracając na swoje poprzednie miejsce. Spadek ciężaru wyniósł, ponad wszelką wątpliwość, 21 gramów". A więc tyle waży dusza. Oczywiście ludzka, bo dr Duncan eksperymentował również z psami. W ich jednak wypadku wskaźnik nie wykazywał tendencji do żadnej dynamiki. Ani w dół, ani w górę. Ludzka dusza, czyli 21 gramów czystej pneumy. Ale czy tyle samo waży życie?