Nie wiadomo doprawdy, czy fundamentalny problem człowieka, jakim jest samotność, nie dotyczy także całych narodów. Polacy dobrze znają to gorzkie uczucie. W końcu dawka przeżyć, jaką zafundowała nam historia, wciąż zbiorowo trzyma nas przy jedynym pewnym sojuszniku we wszechświecie – Opatrzności. Jak się dobrze rozejrzeć, nie jesteśmy sami w tym poczuciu osamotnienia. Nawet podziwiana i turystycznie oblegana Hiszpania ma żal do obcych za psucie jej wizerunku historycznym, czarnym PR-em. Szkalujące ją stereotypy, krzywdzące opinie, brak dostatecznej wiedzy na temat jej podbojów, polityki i obyczaju mieszczą się w jednym mianowniku: „La Leyenda Negra" (Czarna Legenda). I ta mroczna propaganda działa na nich jak czerwona płachta na toro bravo – byka specjalistę ds. czołowych zderzeń na arenie i w gonitwie.
Niejeden zmęczony historyk hiszpański miałby pewnie ochotę zawołać za Don Kichotem: „A podłe ciury! Balsam i bursztyn! Balsam i bursztyn jej z oczu płyną". Tyle tylko że nie w obronie czci Dulcynei, lecz w sukurs swojej ojczyźnie. Hiszpanie mają niemało dowodów, aby twierdzić, że historyczna prawda zakłamana jest przez zazdrośników spoza granic. Zabawne, że to, co rzeczywiście zmyślone, jak okrucieństwo hiszpańskiej inkwizycji, uchodzi za prawdę, zaś to, co prawdziwe, jak historie z 20 pierwszych rozdziałów Don Kichota, uchodzi za fantazję Cervantesa. Zdaniem naukowca Javiera Escudero, który latami ślęczał nad archiwami Kastylii, szukając protoplastów postaci z „Don Kichota" – około 30 sylwetek to ludzie z krwi i kości, którzy żyli pod koniec XVI wieku na tamtych terenach. Odnalazł się nawet błędny rycerz Agustín Ortiz – czarna owca w rodzinie szlacheckiej z okolicy El Toboso. Porywał się nie tylko na wiatraki, ale i na stojący przy młynie drewniany krzyż, za którego zniszczenie trafił przed trybunał inkwizycji. Mimo początkowych podejrzeń o zatrzymanie furiatycznego protestanta oficjum dość szybko spostrzegło, że ma do czynienia z niegroźnym wariatem, i ukarało go jedynie grzywną 300 maravedis. Można z tego zdarzenia wnioskować, że ani trybunał nie był taki krwawy, ani Don Kichot taki zmyślony.
Wirus hiszpanofobii
Komu zależałoby, żeby czarną propagandą napsuć krwi Hiszpanom? O tych nietrudno. Światowy kolos, który trzymał pod butem inne narody, imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce, miało wystarczająco wielu poirytowanych wrogów. Ci, którzy nie mogli się odciąć szabelką, ogniem albo mieczem, używali tradycyjnie sprawdzonych metod typu obwoźna szeptanka, ploteczki dworskie i najnowsze fake newsy z frontu wypraw do Nowego Świata. Już dawno temu modne było powątpiewanie, szczególnie uszczypliwe dla Iberów, czy aby Półwysep na pewno w pełni przynależy mentalnie do Europy. Wszak oddzielony pasmem Pirenejów od Francuzów (pępka Europy) i okupowany przez siedem wieków przez Arabów miał tkać swój własny los – orientalny tak jak styl jego mauretańskich pałaców w Granadzie, Saragossie czy Kordobie. Powstała wcześniej Hispania Romana, czyli dawna prowincja Cesarstwa Rzymskiego, z której wyszli tak znamienici pisarze jak Seneka i Lukan czy cesarze Trajan i Hadrian, nagle została zapomniana.
Zanim jednak romantycy podróżujący w poszukiwaniu melancholii w mauretańskiej scenografii przykleili Hiszpanom łatkę kraju na uboczu Europy, już wcześniej usilnie pracowano nad czarnym PR-em. Pierwszymi, którzy głośno manifestowali swoją niechęć do Hiszpanów, byli Włosi z Neapolu i Sycylii, regionów należących do Królestwa Aragonii. Potomkowie władców świata nagle znaleźli się pod panowaniem Hiszpanów, których ziemie dawniej stanowiły kolonię Cesarstwa. Trzeba przyznać – afront trudny do zniesienia także „rasowo".
W oczach Włochów Hiszpanie stanowili wybuchową mieszankę krwi Żydów, Maurów i Wizygotów. Nawet papież Aleksander VI (Rodrigo de Borja y Borja) przezywany był przez nich „Żydkiem" z racji swego urodzenia w Xativie. Uprzywilejowana pozycja kupców katalońskich i ściąganie podatków na rzecz Imperium Hiszpańskiego nie mogły siłą rzeczy wzbudzić sympatii do nowych zarządców. Słynne z okrucieństwa Sacco di Roma, czyli złupienie Rzymu przez wojska cesarza Karola I w 1527 roku, pogorszyło te relacje stukrotnie. A jednak do dziś Hiszpanie się bronią, że stanowili ledwie jedną trzecią wojsk, podczas gdy wynajęci najemnicy niemieccy i włoscy (sic!) uporali się szybko i bezwzględnie ze zleconym im zadaniem. Tak czy owak wirus „hiszpanofobii" miał się wykluć właśnie w Italii.