Reklama

Wydrukujemy ludzką łąkotkę

Rozwijamy technologię biodruku 3D, opracowaliśmy własne rozwiązania, własne maszyny. Uczelnie na świecie będą potrzebowały olbrzymiej ilości takich urządzeń – mówią Maciej Tabiszewski, prezes BioCloner Health oraz Maciej Gołaszewski, członek zarządu tej firmy.

Publikacja: 13.12.2024 09:39

Maciej Gołaszewski

Maciej Gołaszewski

Foto: mat. pras. (2)

Pracujecie nad implantem ludzkiej łąkotki, który ma być drukowany w technologii 3D. Brzmi kosmicznie. Kiedy będziecie gotowi?

Maciej Tabiszewski (M.T.): Co pięć lat mówimy, że za pięć lat (śmiech). Jest to jednak specyfika tego rodzaju biznesu i badań. To zupełnie coś innego stworzyć produkt używany przez ludzi, który może się zepsuć i nie rodzi to żadnych poważniejszych skutków. A my pracujemy nad rozwiązaniem, które ma być w człowieku i ma wpływać na jego zdrowie. Mamy więc rozbudowane procesy certyfikacyjne, badania, a co za tym idzie, generuje to ogromne nakłady finansowe. Najważniejsze jest, żeby po prostu nie zrobić nikomu krzywdy. Zresztą, oprócz pracy nad docelowym produktem rozwijamy spółkę w różnych wymiarach działalności.

Maciej Tabiszewski

Maciej Tabiszewski

Jakich?

M.T.: Przede wszystkim, stworzyliśmy własne maszyny do biodruku 3D. Zastosowane w nich technologie opracowaliśmy od podstaw. Wszystko powstało tak naprawdę w naszym „garażu” i dzięki pracy naszych inżynierów. Pierwsze dofinansowanie z NCBiR otrzymaliśmy w 2016 roku, od tego momentu pracowaliśmy nad technologiami, a teraz wchodzimy na rynek z naszym rozwiązaniem.

Reklama
Reklama

Maciej Gołaszewski (M.G.) To jeden z filarów naszej działalności – ogólne R&D i procesy inżynierskie dotyczące budowy urządzeń, realizacji zleceń zewnętrznych i wytwarzania maszyn przeznaczonych do konkretnych zadań określonych przez klientów. Kolejny filar zainteresowań firmy dotyczy biodrukarek 3D, czyli BioCloner Desktop Pro – naszego flagowego produktu. To maszyna, przeznaczona przede wszystkim dla uczelni naukowo-badawczych. Mamy trzy wdrożone urządzenia, m.in. na Politechnice Warszawskiej. Rozmawiamy z innymi uczelniami w Polsce, aby kolejne „wstawione” do tych uczelni maszyny wspomagały ich prace naukowo-badawcze. Trzecim filarem działań spółki jest nasze własne wytwarzanie produktów medycznych dzięki uprzednio stworzonym urządzeniom. I to jest na przykład projekt dotyczący łąkotki. Nasze działania inżynierskie i mechaniczne przenosimy w tym momencie w świat biotechnologii, inżynierii biomedycznej. Próbujemy stworzyć to, co bezpośrednio zostanie użyte do leczenia człowieka. Tak rozumiemy nasz końcowy sukces.

A jaki to jest model biznesowy? Na czym zarabiacie?

M.G.: Jesteśmy po zakończonej kolejnej rundzie finansowania z inwestorem. Kwestia zarabiania w spółkach medycznych to perspektywa długoterminowa. Mamy przed sobą dość długą drogę, ale będziemy spółką w 100 proc. utrzymującą się samodzielnie.

Możemy się pochwalić tym, że na kolejne lata mamy zabezpieczone środki na rozwój. W ramach naszego modelu biznesowego, wdrażamy współpracę z uczelniami w zakresie wspólnego rozwoju technologii biodruku 3D. Przypomina to leasing czy model wsparcia maszynowego – dajemy uczelniom maszyny w ramach niewielkich kosztów lub dla niektórych uczelni po prostu użyczamy je w ramach rozwoju danego projektu. Dzięki temu pozyskujemy know-how i rozwijamy się wewnętrznie. Zależy nam, żeby być pierwszym wyborem w zakresie komercjalizacji rzeczy wytworzonych za pomocą naszych maszyn. Odpowiadamy na potrzeby rynku, gdzie konkurencyjne urządzenia nie mają przeważnie możliwości dopasowania się do potrzeb konkretnego naukowca.

M.T.: Trzeba dodać, że jesteśmy na początku drogi adaptacji naszych maszyn dla konkretnych uczelni. Jednak sam rynek w postaci uczelni, gdzie na całym świecie masowo powstają zespoły biodruku, będzie potrzebował olbrzymiej ilości takich urządzeń. Dlatego mamy również w planach wprowadzenie drukarki jako produktu przeznaczonego do zakupu przez uczelnie.

Czy ciągle jesteście start-upem?

Reklama
Reklama

M.T.: Już nie. To jest firma po wejściu inwestora, od wielu lat działająca na rynku. Nie czujemy się start-upem, zresztą od kilku miesięcy funkcjonujemy jako zespół mentorski przy programie dla start-upów – InCredibles. Uważamy, że jesteśmy spółką w trakcie rozwoju na rynku biomedycznym, ale już nie działamy jako start-up.

M.G.: Przestaliśmy już szukać. Dokładnie wiemy, w jakiej lidze gramy, jak się skalujemy. Wielkim problemem start-upów może być to, że na początku próbują wdrażać zbyt dużo w zbyt krótkim czasie. My też kiedyś popełniliśmy ten błąd. Dopiero po jakimś czasie zrozumieliśmy, że produkcja maszyn i ciągłość działania spółki na rynku to proces, w którym trzeba działać krok po kroku.

Ile maszyn jesteście w stanie zaproponować?

M.T.: Mamy sześć maszyn do pracy nad naszymi wewnętrznymi rozwiązaniami, czyli na przykład wspomnianymi implantami. Tylko my nimi operujemy i prowadzimy wszelkiego rodzaju badania R&D. Natomiast jeżeli chodzi o maszyny, które chcemy wprowadzić na rynek, to w tym roku jest ich dziesięć. Prowadzimy również rozmowy za granicą, aby jak najszybciej skalować się na Europę.

Jak na te plany patrzą inwestorzy?

M.T.: Znajdujemy się pod skrzydłami inwestorskimi grupy KI (Kulczyk Investments). Spółka jest w trakcie rozwoju, wobec czego nakłady finansowe inwestora związane są z przygotowaniem i realizacją biznesplanu. W tym momencie przychody nie pokrywają naszych potrzeb. Dlatego właśnie potrzebny jest inwestor długoterminowy, którego udało się nam pozyskać.

Reklama
Reklama

Materiał w ramach projektu Orzeł Innowacji “Rzeczpospolitej”

Orzeł Innowacji
Odpowiadamy na potrzeby rynku
Orzeł Innowacji
Ludzie pilnie poszukiwani, czyli duży problem start-upów
Orzeł Innowacji
Innowacje decydują o sile rozwoju gospodarki
Orzeł Innowacji
Marcin Piasecki: Jakie korzyści daje laur w „Orle Innowacji”
Orzeł Innowacji
Jednorożców za mało, ale smoki rosną w siłę
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama