Dotychczas nad ograniczeniem handlu w niedzielę pochylali się: rząd, posłowie, związki zawodowe, przedstawiciele biznesu oraz Państwowa Inspekcja Pracy. Tak to jest z przepisami przygotowywanymi w sprinterskim tempie.
To wszystko dać mogło tylko jeden efekt. Sprawami kupców próbujących albo ominąć kontrowersyjne przepisy, albo dostosować się do nich, musiały się zająć sądy kolejnych instancji, z Sądem Najwyższym włącznie. W środę SN się wypowiedział, co to znaczy „przeważająca działalność", o której mowa w ustawie o ograniczeniu handlu w niedziele i święta. Sędziowie mieli rozstrzygnąć, czy aby móc sprzedawać dodatkowo marchewkę i piwo, wystarczy handlować gazetami, czy oprócz prasy muszą to być jeszcze bilety komunikacji miejskiej, papierosy, losy na loterię. Zgodnie ze stanowiskiem SN wystarczą np. gazety. Ale to nie koniec kłopotów handlowców. Nie zostało rozstrzygnięte, ile trzeba sprzedać w niedzielę bez handlu papierosów czy biletów w stosunku do piwa, bułek czy kiełbasy, żeby handel był dozwolony. Na rozwiązanie tej zagadki trzeba poczekać. A przyjdzie rozwiązywać następne, bo w Sejmie trwają prace nad „ulepszeniem" przepisów o niedzieli bez handlu. I już wiadomo, że dostosowanie tych przepisów do rzeczywistości przypomina naprawianie zegarka kilogramowym młotkiem.
Panowie związkowcy i posłowie, jeśli przepychanie kolejnych zmian w przepisach o niedzieli bez handlu jest tak ważne, to przynajmniej róbcie to z głową.
Czytaj też: Jest pierwszy wyrok Sądu Najwyższego ws. zakazu handlu