W latach 60. brał pan udział w najsłynniejszym w Polsce powojennej procesie poszlakowym, tzw. procesie Bielaja. Oskarżono go o zabójstwo dr Kamińskiej, lekarki z Płocka, która zaginęła w 1970 r. Ciała nigdy nie znaleziono. Pamięta pan jeszcze dziś tę sprawę?
Maciej Bednarkiewicz:
Tak. Nigdy jej nie zapomnę. Ani wcześniej, ani później nie przytrafił mi się już tak ciekawy proces.
Ciężko było?
Tak. Jako obrońca z urzędu Bielaja miałem przeciwko sobie całą opinię publiczną. W dodatku ten człowiek nie wzbudzał moich szczególnie ciepłych uczuć. To był klasyczny proces poszlakowy. Nie było ciała ofiary i w pewnym sensie ułatwiało mi to pracę. To była moja główna linia obrony. Skoro nie odnaleziono ciała, nie można było ustalić bezspornej przyczyny śmierci kobiety. Przekonywałem wtedy sąd, że nie można wykluczyć, iż zmarła na atak serca. A skoro wykluczyć nie można, to Bielaja nie można skazać za zabójstwo.