Asesor to prawnik po aplikacji sędziowskiej, którego powoływał minister sprawiedliwości, powierzając mu czasowo pełnienie obowiązków sędziego (tzw. wotum sędziowskie). Nie miał jednak gwarancji, że prezydent powoła go na sędziego, choć zwykle tym kończyła się asesura. Był więc poniekąd sędzią na próbę. I w tym Trybunał Konstytucyjny (jeszcze w 2007 r.) dopatrzył się braku dostatecznych gwarancji niezależności oczekiwanej na stanowisku sędziego.
Przyznam, że siedem lat młodszy i bardziej ufny w moc reformującą naszej demokracji napisałem wtedy, że może po wyroku Trybunału stanowisko sędziego stanie się ukoronowaniem prawniczej profesji, że sędziami zostawać będą doświadczeni, sprawdzeni w działaniu prawnicy. Nic takiego się nie stało. Może dlatego, że niby skąd brać tylu dojrzałych prawników tudzież pieniądze? Zawiodła też nadzieje krakowska szkoła sędziów – w mojej ocenie od początku nieuzasadnione, bo doświadczenia nie zdobywa się na kursokonferencjach, choćby odbywały się w Krakowie.
Dobrze więc, że sądownictwo wraca do sprawdzonego rozwiązania, że dostaje zastrzyk świeżej krwi i możliwość jej weryfikacji. W każdym zawodzie jest okres początkowy i do każdego zawodu aspirują osoby, które się do niego zwyczajnie nie nadają. W sądach jest wiele spraw prostszych, na których asesorzy mogą się sprawdzać.
Projekt zakłada, że asesor będzie powoływany na pięć lat, a odwoła go wyłącznie sąd dyscyplinarny – jak sędziego – natomiast na akcie powołania zamiast podpisu ministra pojawi się podpis prezydenta. W stosunku do stanu sprzed wyroku TK zmiany to, przyznajmy, raczej prestiżowo-kosmetyczne. Nie pierwszy raz Trybunał za cenę wątpliwego puryzmu konstytucyjnego zburzył sprawdzone instytucje, że przypomnę zakwestionowanie tzw. klauzul wykonalności na wyrokach w formie pieczęci tyko dlatego, że regulowało je rozporządzenie, a nie ustawa. Tylko dlaczego władze czekały siedem lat na napisanie prostej noweli, która czyniłaby zadość zastrzeżeniom TK i jednocześnie chroniła sądownictwo przed kosztownym zamieszaniem?