Nie trzeba być Einsteinem, na którego powołuje się w swojej publikacji Adam Głowacki, aby dojść do wniosku, że tegoż przedsiębiorcę nie stać na drogą usługę. Ale to nie wszystko. Podmiot będący w kiepskiej kondycji finansowej z miesiąca na miesiąc ma coraz gorszą sytuację, mam tu na uwadze rosnącą kwotę powstałych zaległości. Jeśli mamy więc leczyć firmę z takich problemów, powinno to być działanie szybkie, tak aby zaległe płatności nie urosły do astronomicznych kwot, bo powyższe może skłonić wierzyciela (lub kilku wierzycieli) do odzyskania długu na drodze egzekucji. Wtedy dochodzą jeszcze koszty sądowe. Jeszcze gorzej będzie w sytuacji, kiedy do akcji wejdzie komornik... Dlatego też, za oczywistą oczywistość należy uznać tezę, że restrukturyzacja musi być przeprowadzona szybko.
Skoro zaś ma być tanio i szybko, to musi być to proste działanie. Czego należało dowieść. Działaniem, które mogłoby spełnić powyższe warunki, jest arbitraż sądowy (obecnie nieistniejąca forma rozwiązywania sporów), o którym to rozwiązaniu wspominam w mojej publikacji z 3 lutego br. Jest to jednak wyłącznie moja koncepcja, o której ustawa nie wspomina.
A propos szybkości: ciekawostką jest dla mnie, jak szybko mój adwersarz wczuł się w trudną rolę, którą narzuciła syndykom ustawa. Cytuję stosowny fragment: „Jako doradcy restrukturyzacyjni mamy przekonanie, że powinniśmy pracować w interdyscyplinarnych zespołach ekonomistów, prawników, (...) współpracować z instytucjami finansowymi, aby pozyskać środki na wdrożenie planów restrukturyzacyjnych".
Lekarz rodzinny to nie kardiolog
Przede wszystkim, jeśli lekarzowi rodzinnemu przykleimy na piersi tabliczkę „kardiolog", tenże raczej nie nabędzie wiedzy, jak przeprowadzać operacje na otwartym sercu... A taką mamy tutaj sytuację: od 1 stycznia 2016 r. każda z osób, która uzyskała uprzednio licencję syndyka, może nazywać się doradcą restrukturyzacyjnym. Jest to zatem nazwa własna nowej profesji, a nie wyraz posiadania określonych umiejętności. Aby doradca faktycznie stał się doradcą, oprócz licencji syndyka (tę zdobywa się po zdaniu stosownego egzaminu) ustawodawca powinien przewidzieć konieczność zdobycia wiedzy i uprawnień doradcy restrukturyzacyjnego. Stosowna odrębna licencja doradcy restrukturyzacyjnego powinna być zdobywana przez daną osobę poprzez specjalistyczny egzamin, a nie poprzez mianowanie.
Nie do końca rozumiem także drugą część cytowanej wypowiedzi mego adwersarza. W jaki sposób można pozyskać środki na wdrożenie planów restrukturyzacyjnych? Przedsiębiorca będący na skraju upadłości nie jest ulubionym klientem instytucji finansowych. Poza tym, jeśli dany podmiot ma deficyt budżetowy, na ogół zwiększanie jego zadłużenia jest złym rozwiązaniem. Być może ktoś mu doradzi podpisanie kontraktu ze Świętym Mikołajem, który w takich sytuacjach sypnie żywą gotówką ze swojego worka z prezentami? Wracając jednak na ziemię, to jako przedsiębiorca musiałem poddać się restrukturyzacjom ponad 20 razy, niestety, nigdy nie przyszedł mi z pomocą ani Święty Mikołaj, ani nawet dobry wujek... Musiałem radzić sobie sam. Bez ustawy, bez grona prawników, ekonomistów pracujących w interdyscyplinarnych zespołach. A tym bardziej bez pomocy doradców restrukturyzacyjnych.
Największym absurdem ustawy – wedle mojej opinii – jest właśnie sposób powoływania doradców restrukturyzacyjnych: przez nadanie tej licencji wszystkim syndykom. Bez sprawdzania poziomu ich wiedzy w zakresie prowadzenia procesów restrukturyzacyjnych.